sobota, 26 listopada 2016

Opera Rara 2017

Z wielkim hukiem, z konferencją prasową i bogatym programem startuje nowa wersja festiwalu Opera Rara. Po erze Filipa Berkowicza Krakowskie Biuro Festiwalowe postanowiło się otrząsnąć i zaproponować formułę całkiem inną, choć - na szczęście - nie zabraknie w niej baroku!
Dyrektorem artystycznym został Jan Tomasz Adamus i w jego energii i kreatywności pokładamy duże nadzieje!
Festiwal będzie miał postać bardziej "zwartą", potrwa od 18 stycznia do 10 lutego. W tym czasie obejrzymy trzy opery barokowe (Porpora, Haendel i Purcell), jedną serenatę (Hassego), autorską składankę Vincenta Dumestra, współczesną operę Glassa i ... "Halkę" Moniuszki, co wydaje mi się kompletną pomyłką, ale może teraz nawet Opera Rara musi być "narodowa" (?). Do tego dwa recitale mistrzowskie (całkiem nie-barokowe).
Program już w naszym kalendarium, a dla niecierpliwych - link na stronę Opera Rara.

wtorek, 15 listopada 2016

L'Arpeggiata w Łodzi

Koncert l'Arpeggiaty w Łodzi 12.11.2016; fot. IR
Z małym opóźnieniem, ale trudno nie podzielić się wrażeniami z sobotniego koncertu w Łodzi. W ramach XX Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej w kościele na Łąkowej wystąpiła formacja - jak to się teraz pięknie określa - crossoverowa, czyli l'Arpeggiata. Niezawodna Christina Pluhar ze swoimi ulubionymi artystami - kwartetem Barbara Fortuna, Vincenzem Capezzuto i nową w tym gronie sopranistką Celine Scheen pokazała swój znany program Via Crucis. Znany, bo mieliśmy już okazję słuchać i oglądać go w Filharmonii Krakowskiej podczas Misteriów Paschaliów przed kilku laty, został także nagrany na płytę o tym właśnie tytule.
Otrzymaliśmy - jak inżynier Mamoń - wszystkie kawałki, które lubimy najbardziej: Ninna nanna all Romanesca - śpiewana w duecie przez Vincenza i Celine, Hor de tempo di dormire - przejmującą kołysankę Tarquinia Meruli, wykonaną przez Celine z nadzwyczaj mocną i trafną ekspresją (prawdziwe ciary!), Laudate Dominum Monteverdiego, Ciacconę Cazzatiego (chyba ich znak firmowy) i Marię, Suda sangue, Lamentu di Ghjesu - świetnych jak zwykle Korsykan. A na bis Ciaccona del Paradiso e del Inferno! Publiczność - siedząca grzecznie i w skupieniu słuchająca bez braw (jak ksiądz na wstępie przykazał) - wreszcie mogła poszaleć, pokrzyczeć i wyrazić swój żywiołowy entuzjazm.


Było świetnie jak zwykle, z pewnością warto było przyjechać. Mnie urzekło świetne solo kontrabasu (Boris Schmidt) - fantastyczna improwizacja - na wpół XVII-wieczna, na wpół jazzowa, czyli modelowo crossoverowa.
A na dokładkę wejściówki były rozdawane za darmo, co dla fana przyzwyczajonego do niebotycznych cen biletów w Filharmonii Narodowej albo na krakowskich festiwalach było naprawdę niezwykłe!

środa, 9 listopada 2016

Pożegnanie, czyli autorska wizja źródeł opery

VivabiancaLuna Biffi; mat.prom. FN
Ostatni koncert z obecnej edycji cyklu Po prostu... Filharmonia! – 9 listopada – był solowym występem włoskiej artystki o malowniczym imieniu VivaBiancaLuna Biffi. Bywała już w Polsce, a nawet w Warszawie – kilka lat temu występowała na jednym z koncertów festiwalu Masovia Goes Baroque. Z jakąś prehistoryczną violą, oczywiście.
Wiolinistka i śpiewaczka przygotowała autorski program, w którym arie z wczesnych XVII-wiecznych oper włoskich przeplatała ekspresyjnymi pieśniami dawnej Korsyki. To połączenie już znane i eksploatowane – chociażby przez l’Arpeggiatę współpracującą z korsykańskim kwartetem Barbara Fortuna. Usłyszeliśmy – jak w "Rejsie" – ulubione kawałki, które dobrze znamy. Si dolce e tormento i Lamento d'Arianna Monteverdiego, liryczne arie Caccinich - ojca i córki, dwie pieśni Kapsbergera i jedną Barbary Strozzi, a na finał - przejmującą kołysankę Meruli Hor che tempo di dormire. Włoskiej artystce – śpiewającej w specyficzny, zupełnie „nieoperowy” – sposób  udało się ten repertuar połączyć z pieśniami korsykańskimi całkiem płynnie. Akompaniując sobie na violi tenorowej i opowiadając publiczności o tym, o czym śpiewa, „kupiła” młoda widownię swoją naturalnością i bezpretensjonalnym zapałem. W sumie – bez szału, ale wieczór dość miły. Zresztą, czy wieczór z boskim Claudiem i Tarquinio Merulą (nie mogę się powstrzymać – uwielbiam to nazwisko!) może był nieudany?

poniedziałek, 7 listopada 2016

Niccola Matteis - kto o nim słyszał?

Portret Niccola Matteisa pędzla
Godfreya Knellera, 1682
No jak to, kto? - oburzy się zapewne wielu muzykologów i zagorzałych fanów muzyki XVII-wieku. I ja do nich należę, a nazwisko Matteisa poznałam dopiero... wczoraj! A to dzięki kolejnemu koncertowi pierwszej w tym sezonie odsłony cyklu Po prostu... Filharmonia! Koncert 6 listopada Niccola Matteis - włoski geniusz w Londynie poświęcony był twórczości tego - jak się okazuje - znakomitego włoskiego skrzypka i kompozytora, który w polskiej wikipedii nie dorobił się jeszcze hasła biograficznego - a wszystko wskazuje na to, że powinien!

Alice Julien-Laferriere; mat.prom.FN
Matteis to prawdopodobnie neapolitańczyk, urodził się przed 1670, bowiem już w latach 70. XVII w. rozpoczął działalność w Londynie, gdzie mówiono o nim, że jest "drugim po Corellim". To jemu zawdzięcza Anglia zmianę smaku - porzucenie upodobania do muzyki w stylu francuskim na rzecz - włoskiego. Dźwięk jego skrzypiec był podobno niezrównany - "tak słodki i wyrazisty jak głos ludzki". Szczególną furorę zyskały jego cztery księgi Ayres for the violin - to z nich właśnie zaczerpnęli muzycy zespołu Ground Floor repertuar swojego niedzielnego koncertu. Okrasili go zaledwie kilkoma rodzynkami muzyki angielskiej (m.in. Godfrey Finger, Henry Purcell), chyba żeby na tym tle muzyka zapomnianego Włoch zabrzmiała tym piękniej i wyraziściej.
Bohaterką koncertu była bez wątpienia skrzypaczka Alice Julien-Laferriere. Grała pięknym, miękkim dźwiękiem, z odpowiednią brawurą i swobodą improwizując w prawdziwie włoskim stylu. Publiczność w Sali Kameralnej FN słuchała jak urzeczona preludiów, saraband - a zwłaszcza finałowej ciaccony.
Zaiste - gusto italiano uwodzi nawet dziś!

środa, 2 listopada 2016

Bachowskiej jesieni ciąg dalszy

Reinoud van Mechelen; mat.prom.FN
To już niemal prawo serii - po Bachowskiej Wratislavii, dwóch koncertach z serii 200 kantat Bacha na 200-lecie UW - tym razem Bachowski wieczór w Filharmonii Narodowej.
Pierwsza w tym roku odsłona cyklu Po prostu... Filharmonia! zaczęła się od koncertu Erbarme dich... w poszukiwaniu Bachowskich tajemnic, Kameralny skład A Nocte Temporis (klawesyn, wiolonczela i flet traverso) oraz tenor Reinoud van Mechelen zaprezentowali wybrane arie z Bachowskich kantat z kilkoma przerywnikami suitowymi (m.in. na flet solo i wiolonczelę). Wieczór uroczy, wykonanie przyzwoite, choć zaprzyjaźniona melomanka zwróciła mi uwagę, że mimo całkiem dobrego głosu i niewątpliwych starań van Mechelenowi nie udało się nadać swojemu wykonaniu prawdziwej dramaturgii. Może to po prostu cecha składanek? W końcu każda kantata (nie wspominając o większych formach, pasjach czy mszach) ma swoją dramaturgię. a nawet piękne arie, wyjęte z kontekstu, w którym Bach umieścił je zapewne w sposób doskonale przemyślany, tracą część przypisanej sobie ekspresji?
Tak czy owak - jak sama niedawno pisałam - Bachowski wieczór jest zawsze udany!

poniedziałek, 31 października 2016

Jarosław Thiel o Wrocławskiej Orkiestrze Barokowej

Jarosław Thiel; mat. prom NFM
Wrocławska Orkiestra Barokowa obchodzi w tym roku okrągły jubileusz - dziesięciolecie działalności. To pierwsza i przez długi czas jedyna profesjonalna formacja grająca na dawnych instrumentach i skupiona na barokowym i klasycznym repertuarze. Działa jako jeden z zespołów Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu i tam najczęściej koncertuje. Choć na szczęście zagląda i do Warszawy (o czym możecie przeczytać tutaj).
Dziś zespołów grających muzykę barokową jest już nieco więcej. Bardzo aktywnie działa Capella Cracoviensis, funkcjonuje Musicae Antique Collegium Varsoviensis w Warszawskiej Operze Kameralnej, na Festiwalu Oper Barokowych  gra Royal Baroque Ensamble, Stefan Plewniak prowadzi Il Giardino Amore... Nie jest to może nadmiar (prawdę mówiąc wciąż jednak niedomiar), ale konkurencja rośnie.
Trudno jednak zachwiać pozycją formacji tak sprawnej, profesjonalnej i po prostu... znakomitej jak Wrocławska Orkiestra Barokowa.
Jakie się z tym wiążą przyjemności, a jakie problemy? Opowie nam o tym Dyrektor Artystyczny (od początku!) Orkiestry, Jarosław Thiel.
Cały wywiad tutaj.

sobota, 29 października 2016

"Eliogabalo", czyli triumf Fagiolego na scenie Opera Garnier

Kostiumy i charakteryzacja postaci to osobne dzieło sztuki w tym spektaklu!
To była chyba jedna z premier roku. Do tej pory nigdy dzieło XVII-wieczne nie otwierało sezonu w Operze Paryskiej. Na dokładkę - opera, która w momencie powstania nie doczekała się premiery, bo była... zbyt drastyczna (?)
Na szczęście dziś nic nie jest zbyt drastyczne dla współczesnej sceny operowej. Dzięki temu mieliśmy znakomite otwarcie sezonu i głośną premierę. Byli też szczęśliwcy, którzy mieli okazję ją zobaczyć i usłyszeć. Jedna z takich osób zgodziła się zamieścić swoje wrażenia na naszym blogu. Relacja tutaj.
Małgosiu - dzięki!

czwartek, 27 października 2016

Listopadowe zapowiedzi

Ariodante - próba generalna; mat. prom, WOK
Tempus fugit i fugit...
Tymczasem listopad zapowiada się nie najgorzej. Na początku pierwsza odsłona PPF, czyli cyklu Filharmonii Narodowej Po prostu... Filharmonia! A w nim tym razem i Bach (2.11), i Telemann (3.11), i paru Włochów, czyli Caccini, Monteverdi, Kapsberger i mój ulubieniec, czyli Tarqinio Merula (9.11).
A 12 listopada wypadałoby jechać do... Łodzi. W ramach XX Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej w kościele na Łąkowej wystąpi (i to za darmo!) L'Arpeggiata z programem Via Crucis (z Barbara Fortuna, zwanymi przez mnie familiarnie korsykańskimi mafiozami).
Warszawska Opera Kameralna z kolei zaprasza 19.11 na Mesjasza Haendla na Zamek Królewski, a 22 i 24.11 wznawia Ariodantego z Kacprem Szelążkiem i Olgą Pasiecznik. To spektakl, który warto zobaczyć!
Jednym słowem - w najbliższych tygodniach wrażeń nie zabraknie!

poniedziałek, 24 października 2016

Kantaty Bacha na UW - BWV 174, 83 i 136

Od lewej: G. Lalek, D. Biwo, A. Kunach, M. Myrlak,
a za nią Krzysztof Stencel z rogiem; fot. IR
Tak jak zapowiedziano - w sobotę 22 i niedzielę 23 października w Sali Kolumnowej Wydziału Historycznego odbył się kolejny koncert z cyklu "200 kantat Bacha na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego". Wnętrze Sali Kolumnowej po remoncie okazało się bardzo stosowne do takich wydarzeń.
Tym razem zagrała grupa sformowana chyba specjalnie na tę okazję pod kierownictwem artystycznym Grzegorza Lalka, trójka młodych śpiewaków: Marcjanna Myrlak, Aleksander Kunach i Dawid Biwo, a skład wzmocnił chór Collegium Musicum UW prowadzony przez Andrzeja Borzyma.
W programie jak zwykle trzy kantaty - tym razem Ich liebe den Hochsten von ganzem Gamute BWV 174 (na drugi dzień zielonych Świątek 6 czerwca 1729), Erfreute Zeit im neuen Bunde BWV 83 (na święto oczyszczenia Marii Panny 2 lutego 1724) i w końcu Erforsche mich, Gott, und erfahre mein Herz BWV 136 (na ósmą niedziele po Trójcy Świętej 18 lipca 1723).
Program bardzo spójny, co wiąże się zapewne z obsadą - taka samą we wszystkich trzech kantatach.
Alt Marcjanny Myrlak - bardzo ładny - brzmiał czysto, choć niekiedy niknął w zgiełku orkiestry (fałszujący obój w pierwszej tytułowej arii BWV 174 trochę jej popsuł wejście), Aleksander Kunach śpiewał jak na mój gust nieco nadekspresyjnie, Dawid Biwo - chyba najcelniej z całej trójki, chór uniwersytecki jak zwykle niezawodny.
Ciekawostka to Simfonia w pierwszej z kantat żywcem wyjęta z III Koncertu Brandenburskiego (z dodatkiem rogów i obojów). W sumie bez fajerwerków, ale wieczór z Bachem to zawsze przyjemność.

sobota, 22 października 2016

Huelgas Ensemble w Filharmonii Narodowej

Paul van Nevel; mat. prom. FN
Paul van Nevel, założyciel i dyrektor artystyczny Hulegas Ensemble, to zażywny starszy pan z wąsem, wyglądający jak zasobny właściciel hacjendy. Dlatego ze zrozumieniem przyjęłam wiadomość, że jest znanym koneserem i miłośnikiem cygar. Cygara niezwykle do niego pasują, śpiew średniowieczny już znacznie mniej. Jednak to on jest spiritus movens zespołu od ponad czterdziestu lat funkcjonującego na rynku muzycznym, o niezaprzeczalnej renomie i światowym uznaniu. Huelgas Ensemble specjalizuje się w polifonii średniowiecznej i renesansowej, choć śpiew barokowy też nie jest mu obcy – o czym przekonaliśmy się 21 października na koncercie w Filharmonii Narodowej.
Program koncertu o poetyckim tytule nawiązującym do dzieła Prousta – W poszukiwaniu straconego czasu – jest autorską koncepcją van Nevela. Został skonstruowany symetrycznie wzdłuż osi czasu. W pierwszej części „Back to the Past” – cofaliśmy się w czasie – słuchaliśmy utworów Johanna Sebastiana Bacha, Michelangela Rossiego (XVII w.), kompozytorów renesansu – Orlanda di Lasso, Jacoba Clementa, Alexandra Agricoli, Guillaume’a de Machaut, aż po zupełnie niezwykłą i fantastycznie zinterpretowaną liturgię karolińską z ok. 800 r. Laudes Regiae. W drugiej części – „Up to the Future” – wędrowaliśmy z powrotem od odległego średniowiecza ku czterogłosowemu chorałowi w opracowaniu Bacha O wir armen Sünder BWV 407. Punktem wyjścia i „dojścia” był więc „kantor z Lipska”. Co zupełnie nie dziwi – Bach jest takim „wzorcem z Sevres” i punktem odniesienia dla muzyków wszech czasów.
Niewielki, zaledwie dziesięcioosobowy zespół śpiewaków, bezpretensjonalnych, wyglądających wręcz niepozornie (ubrałem się w com ta miał...), kompletnie zawładnął uwagą i wyobraźnią słuchaczy. Uderzająca perfekcja śpiewu, wysublimowana i przemyślana w każdym calu interpretacja, niezwykłe operowanie głosem i ozdobnikami, widoczne zwłaszcza w muzyce najdawniejszej (te niezwykłe przeskoki głosu!), wyraźnie oczarowały publiczność. Wydawało się, że widzowie niemal wstrzymują oddech, żeby nie uronić żadnego dźwięku, zwłaszcza w długich, subtelnych i przejmujących partiach śpiewanych pianissimo (co jednak rekompensowali sobie pomiędzy utworami, kaszląc jak... na konkursach chopinowskich!).
Huelgas Ensamble występuje często w miejscach, dla których muzyka, którą wykonują, była tworzona – w zabytkowych kaplicach, kościołach czy opactwach. W tych miejscach ich śpiew brzmi z pewnością naturalnie i stosownie. A jednak nawet niesprzyjająca temu repertuarowi duża sala Filharmonii Narodowej zamieniła się na ten jeden wieczór w miejsce pełne skupienia, medytacji i... magii. Tej samej, która potrafi przenieść nas w czasie i przestrzeni, a smakoszy cygar zamienia w wysublimowanych artystów...

niedziela, 16 października 2016

Bachowskie kantaty na Uniwersytecie - BWV 71, 127, 214

Capella Cracoviensis odbiera zasłużone brawa; fot. IR
To był pomysł zupełnie nieoceniony - uczcić dwustulecie Uniwersytetu Warszawskiego wykonaniem dwustu kantat Johanna Sebastiana Bacha. Co prawda Bachowskich kantat religijnych jest 198, ale powstało też kilka świeckich, niektóre zaginęły - doliczyć się trudno, ale jest ich mniej więcej dwieście - pasuje jak ulał.
Z kantatami przyjeżdżają zespoły całkiem niezłe - jak chyba dwa lata temu Collegium 1704. Tym razem - w niedzielę 16 października - trzy kantaty przywiozła Capella Cracoviensis - chyba najlepsza dziś orkiestra barokowa w Polsce. Usłyszeliśmy dwie kantaty religijne: Herr Jesu Christ, wahr' Mench und Gott, BWV 127 (na ostatnią niedziele przed Wielkim Postem 11 lutego 1725), i Gott ist mein Konig, BWV 71 (ta akurat powstała, by uczcić inaugurację działalności rady miejskiej w Muhlhausen 4 lutego 1708). I wreszcie ostatnia z wykonanych dziś kantat - Tonet, ihr Pauken! Erschallet, Trompeten!, BWV 214, to dzieło - także w treści - w pełni świeckie, skomponowane na 9 grudnia 1733, dzień urodzin Marii Józefy, żony Augusta III, królowej polskiej i elektorowej saskiej. Ta kantata nie tak dawno - w czerwcu ubiegłego roku - znalazła się w programie koncertu Wrocławskiej Orkiestry Barokowej jako jedna z trzech "kantat polskich" Bacha (relacja tutaj).
O ile dwie pierwsze kantaty ukazywały dość "typową", przepojoną liryzmem i religijnie natchnioną twórczość kantora z Lipska - doskonałą w każdym calu - o tyle ostatnia to nieco mniej znane, w pełni dworskie oblicze Bacha. Także żwawe, obficie okraszone fanfarami, skoczne rytmy tej kantaty brzmią bardzo oryginalnie i niezwykle energetycznie. No i ukazują nieco innego Bacha - usłużnego dworaka zabiegającego o posadę na dworze elektora saskiego. Co zupełnie nie przeszkadzało mu tworzyć muzyki tyleż użytecznej, co... genialnej!
Capella w formie - mnie szczególnie urzekła partia oboju towarzyszącego arii Die Seele ruht in Jesu Handen w pierwszej z wykonanych kantat (chyba nie bez kozery to własnie oboistkę - Martę Bławat? - nagrodził Jan Tomasz Adamus swoim bukietem). Nadmiernie wysilony sopran Justyny Ilnickiej mnie nie urzekł. Pozostałe głosy (Michał Czerniawski, Joshua Ellicott i Peter Harvey) brzmiały świetnie i bardzo "bachowsko".
A za tydzień kolejne kantaty - tym razem BWV 83, 136 i 174 - w Sali Kolumnowej Wydziału Historycznego!


piątek, 14 października 2016

Bach w Auditorium Maximum UW

Portret Bacha pędzla
E.G. Haussmanna, 1748
W niedziele 16 października wielka gratka dla miłośników kantora z Lipska! W cyklu BACH 200 UW – 200 kantat Bacha na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego w Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego wystąpi Capella Cracoviensis pod wodzą Jana Tomasza Adamusa.
Krakowscy muzycy wykonają tym razem trzy Bachowskie kantaty "Gott ist mein Koenig" BWV 71, "Herr Jesu Christ, wahr’ Mensch und Gott" BWV 127, "Tonet, ihr Pauken! Erschallet Trompeten" BWV 214. Oprócz instrumentalistów Capelli wystąpią soliści: Justyna Ilnicka (sopran), Michał Czerniawski (kontratenor), Joshua Ellicott (tenor) i Peter Harvey (bas).
Po wielkiej porcji Bacha we Wrocławiu - miły ciąg dalszy!

poniedziałek, 19 września 2016

Pół Gardinera w finale Wratislavii

To był najbardziej oczekiwany koncert tegorocznego festiwalu – 18 września wieczorem w finale Wartislavii wystąpił Sir John Eliot Gardiner i jego formacje English Baroque Soloists i Monteveri Choir z Pasją wg św. Mateusza Johanna Sebastiana Bacha.

Sir John Eliot Gardiner to chodząca legenda, a prowadzone przezeń wykonania stanowią kanoniczny wzór dla pokoleń dyrygentów i wykonawców muzyki – zwłaszcza barkowej. Jego zasługi na tym polu są niepoliczalne. Dość wspomnieć choćby projekt Bach Cantata Pilgrimage, w trakcie którego Monteverdi Choir i English Baroque Soloists pod batutą Gardinera wykonali wszystkie 198 kantat Bacha podczas swoistej pielgrzymki w kościołach Europy i Ameryki. Sam Gardiner ma na koncie ok. 250 zrealizowanych nagrań dla najlepszych wytwórni płytowych, a Monteverdi Choir ok. 150 podczas 50-letniej działalności. Instrumentaliści English Baroque Soloists działają „zaledwie” od 38 sezonów, a w ich dorobku możemy odnaleźć dzieła od Monteverdiego po Haydna.


English Baroque Soloists i Monteverdi Choir; fot. IR
O Pasji wg św. Mateusza napisano całe tomy, jeden z nich – „Music in the Castle of Heaven” – napisał zresztą bohater wieczoru, Sir Eliot Gardiner. Napisał w nim m.in.: „Nie istnieje w tym okresie ani jedna opera seria, którą poznałem czy którą dyrygowałem, a którą mógłbym porównać do dwóch zachowanych Pasji Bacha pod względem intensywności ludzkiego dramatu i zagadnień moralnych, które wyraża on w tak sugestywny i głęboko poruszający sposób”.
Po mocnym chóralnym prologu struktura dzieła jest budowana głównie w trójdzielnych sekwencjach: narracja biblijna prowadzona w recytatywach, komentarz tej akcji w postaci arioso oraz modlitwa ujęta w formę arii bądź chorału. Taka konstrukcja ma sprzyjać nie tylko wciągnięciu widza w toczące się wydarzenia, ale także buduje atmosferę refleksji i kontemplacji w modlitwach indywidualnych (arie) bądź zbiorowych (chorały).
To niewątpliwe arcydzieło doczekało się wielu interpretacji, niekiedy bardzo się między sobą różniących, kładących nacisk na jego rozmaite aspekty. Wykonanie, które mogliśmy usłyszeć podczas niedzielnego koncertu jest – jak zresztą deklaruje sam dyrygent – próbą uchwycenia równowagi pomiędzy akcją a refleksją, działaniem a medytacją. I rzeczywiście – Eliotowska Pasja jest z jednej strony klarowna i czysta, perfekcyjnie wybrzmiewa w niej każda nuta, z drugiej zaś artyści nie wahają się sięgać po środki artystyczne naznaczone głęboką i silną emocją, jak choćby w najsłynniejszej chyba arii Erbarme dich Mein Gott, śpiewanej z towarzyszeniem wirtuozowskiej partii skrzypiec. Także doskonałe i bardzo emocjonalne wykonanie przez Marka Padmore partii Ewangelisty potęgowało siłę wyrazu Bachowskiego dzieła – nota bene Padmore jest wybitnym i uznanym wykonawcą partii Ewangelisty w obu Bachowskich pasjach.
Każdy szczegół ma tu znacznie i każdy jest przemyślanym zabiegiem artystycznym: podział orkiestry i chóru na dwie części, wykonujące poszczególne partie na przemian, w momentach najbardziej dramatycznych zaś „podwajające” ekspresję, chór, który śpiewa „uwolniony od partytur”, wędrujący chór chłopięcy. Dzięki nim Gardiner realizuje swoją ideę „intensywnego skupienia na dramacie wewnątrz muzyki”. Jak sam pisze we wspomnianej książce: „Dajcie mi pustą scenę […] a wierzę, że wyobraźnia publiczności może wypełnić te przestrzeń obrazami o wiele żywszymi, niż jest to w stanie uczynić jakikolwiek scenograf czy reżyser teatralny”.
Mimo że podczas tego koncertu otrzymaliśmy tylko połowę Gardinera (maestro poprowadził tylko krótszą część pierwszą), Bachowska Pasja była dla słuchaczy przeżyciem najwyższej próby. Niekończąca się stojąca owacja stanowiła tego dobitny dowód.

Monteverdi i Biber na Wratislavia Cantans

Przedostatni z wieczornych koncertów tegorocznej Wratislavii Cantans – w sobotę 17 września - to
była podróż do XVII wieku i spotkanie z twórczością dwóch kompletnie różnych kompozytorów tego stulecia – Claudia Monteverdiego i Heinricha Ignaza Franza von Bibera. W tę podróż muzyczną zabrał nas Vaclav Fuks i jego zespoły Collegium 1704 i Collegium Vocale 1704.
Wiek XVII miał na tegorocznej Wratislavii urok szczególny. Jeden z pierwszych koncertów – recital Philippe’a Jaroussky’ego – był w całości poświęcony muzyce tego właśnie stulecia, m.in. kompozycjom Cludia Monteverdiego (relacja tutaj).
Vaclav Fuks i Collegium 1704 sięgnęło po Selva morale et spirituale - zbiór kompozycji Monteverdiego z okresu jego dojrzałej twórczości, już po opuszczeniu dworu w Mantui i objęciu posady maestro di capella w bazylice San Marco w Wenecji.
Jedną z cech najbardziej znaczących w twórczości Monteverdiego było przeniesienie charakterystycznych elementów muzyki świeckiej do utworów religijnych. I tę jego cechę podkreślono dobitnie podczas koncertu. Melodyjne frazy i śpiewne melizmaty przebiegały niejednokrotnie w rytmie niemal tanecznym, pełnym energii i wdzięku. Gdybyśmy nie słyszeli słów psalmu Beatus vir czy Laudate pueri, moglibyśmy odnieść wrażenie, że mowa jest o miłości i dworskich rozrywkach, a nie rzeczach ostatecznych…
Collegium 1704 i Collegium Vocale 1704, na balkonie jedna z fanfar; fot. IR 
Utwór z drugiej części koncertu, Missa Salisburgensis Bibera, ma historię niezwykłą. Otóż została odnaleziona w II połowie XIX wieku z Salzburgu (stąd jej nazwa) na… straganie, na którym jej kartki służyły do pakowania warzyw! Jak mawiają Włosi – Se non e vero, e ben trovato. Dzieło okazało się niezwykłe: ogromne, przewidziane na ciekawy skład instrumentalny i wokalny (53 głosy!) i bardzo efektowne. Na dokładkę anonimowe! Początkowo przypisano je włoskiemu kompozytorowi Orazio Benevoli, reprezentantowi stylu „rzymskiego baroku”. Jednak wnikliwe studia muzykologiczne, przede wszystkim Ernsta Hintermaiera, doprowadziły do rewizji tej atrybucji. Dziś już nikt nie ma wątpliwości – msza jest dziełem wybitnego austriackiego skrzypka i kompozytora, pochodzącego z Czech, a działającego w Salzburgu – Heinricha Ignaza Franza von Bibera. Jego twórczość skrzypcowa jest dziś dobrze zanan i często grywana. Tu jednak okazał się Biber twórcą dzieła zupełnie innego kalibru, a przewidziana przez kompozytora obsada jest niespotykana – obok wzmiankowanych wyżej głosów także dwa chóry instrumentów smyczkowych, dwa – instrumentów dętych i dwie „fanfary”, czyli trombettae z kotłami.
Fuks rozmieścił muzyków sposób potęgujący przestrzenne działanie dźwięku – formacje smyczkowe na dole, dęte na balkonie powyżej smyków i chóru, fanfary zaś na wyższych balkonach po bokach sceny. Dało to efekt niezwykły, bardzo uroczysty, momentami patetyczny. Msza – choć nie tak wielka rozmiarem (niecała godzina) – sprawiała wrażenie monumentalne. Choć i w niej momenty szczególnie doniosłe były przeplatane fragmentami subtelnej, czystej liryki. Panowanie dyrygenta nad tak specyficznie rozmieszczonym, bogatym instrumentarium i wieloosobowym chórem było imponujące. Zwłaszcza że robił to z prawdziwym wdziękiem, kreśląc dłońmi w powietrzu najbardziej zawiłe i ozdobne ornamenty, bardzo w duchu wykonywanej właśnie barokowej muzyki.

piątek, 16 września 2016

Wratislavia - mocny finał

Plakat autorstwa Tomasza Boguckiego
Przed nami weekend zamknięcia Wratislavii Cantans. W sobotę Missa Salisbugiensis Bibera i Selva morale Monteverdiego, a w niedzielę najbardziej chyba oczekiwany koncert - Pasja wg św. Mateusza Johanna Sebastiana Bacha w kanonicznym wykonaniu grupy solistów, English Baroque Soloists i Monteverdi Choir, a wszyscy pod batuta sir Johna Eliota Gardinera.
Gardiner to dyrygent legenda - samo wyliczenie nagród, odznaczeń i tytułów honorowych zajęłoby dużo miejsca. Spodziewam się mocnych wrażeń!

sobota, 10 września 2016

"Semiramida riconosciuta", czyli barok nieokiełznany

Zmęczeni, ale szczęśliwi; fot. IR
To wydarzenie bez precedensu. Kiedy dowiedziałam się, że na II Festiwalu Oper Barokowych artyści zmierzą się z monumentalnym dziełem Leonarda Vinciego, nie mogłam w to uwierzyć. Vinci? W Łazienkach? Jak poradzą sobie z tym arcytrudnym materiałem? Jaki mają pomysł na inscenizację? Historyczny? Nowoczesny? No i przede wszystkim - czy to się uda?
I muszę przyznać, że się udało. Początek był trudny, widać było tremę, która trochę paraliżowała, zwłaszcza orkiestrę. Ale im dalej, tym lepiej. Trochę dramatycznie, częściej żartobliwie. Ascetyczna scenografia, za to kilka naprawdę dobrych pomysłów na działania na scenie - jak np. materializujące się marzenia i obawy bohaterów w tle arii.
Sama nie wiem, jak zleciały te cztery godziny. Właściwie mogłabym zostać przez kolejne cztery. A nawet chętnie zostałabym dłużej...
Moje wrażenia jak zwykle w zakładce relacje i tutaj.

piątek, 9 września 2016

"Semiramide riconosciuta" Vinciego w Łazienkach

No i doczekaliśmy się! Dziś premiera na II Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica w Łazienkach Królewskich.
 I to nie byle jaka! Przed nami Semiramide riconosciuta Leonarda Vinciego - kompozytora wciąż mało znanego, przez lata zapoznanego zupełnie, ale po brawurowym Artasersem w Nancy (2012) w doborowej obsadzie (m.in. Jaroussky, Fagioli, Cencic, Sabadus) - nagle odkrytego na nowo.
Semiramide riconosciuta - podobnie jak Artaserse - była oryginalnie wykonywana wyłącznie przez męską obsadę - podobną zasadę zachowano w Nancy - jednak w Łazienkach zaśpiewają zaróno głosy żeńskie, jak i męskie. Zadanie będzie zapewne karkołomne, bo Vinci znany jest z trudności technicznych, którymi szpikuje swoje kompozycje. Ktoś stwierdził nawet żartem, że Vinci musiał szczerze nienawidzić śpiewaków, skoro przygotowywał dla nich partie tak trudne, że mogą się na nich wywrócić nawet najlepsi.
Jak będzie dziś w Łazienkach?
Relacja już jutro!

wtorek, 6 września 2016

Philippe Jaroussky na Wratislavia Cantans

Jedna w trzech standing ovations na wczorajszym koncercie; fot. IR
To własnie jedno z tych wydarzeń, na które czekałam. 5 września w Sali Głównej Narodowego
Forum Muzyki  w ramach Festiwalu Wratislavia Cantans wystąpił francuski kontratenor Philippe Jaroussky. Kilka lat temu przeczytałam jego najkrótszą i najtrafniejszą charakterystykę: anielski głos i diabelska technika. Nie mogłabym sobie odmówić uczestnictwa w tym koncercie, zwłaszcza że od lat nie opuściłam żadnego występu tego artysty w Polsce.
Moje wrażenia tutaj, ale od razu uprzedzam - kocham śpiew Jaroussky'ego, więc nie spodziewajcie się tam krytycznych analiz czy narzekań.
Wrocław, Jaroussky i Monteverdi - to spełnienie moich marzeń. Czymś sobie zasłużyłam?

niedziela, 4 września 2016

Amor e qual vento - recital Dagmary Barny na II FOB

Dagmara Barna
Dagmara Barna to młodziutka śpiewaczka i wydawałoby się, że zaproponowanie utalentowanej, ale jeszcze dość "świeżej" artystce recitalu to posunięcie ryzykowne. Ale Dramma per Musica wyraźnie hołubi młodzież. Dlatego w ubiegłym roku z recitalem wystąpił np. Kacper Szelążek, a w tym postawiono na Dagmarę Barnę. Młoda - nie znaczy nieznana. Barna dała się już zauważyć na scenie i to nie jeden raz. Dlatego na jej recital wyruszyłam z dużym zainteresowaniem.
Występ został skomponowany "klasycznie" - poszczególne arie przedzielono fragmentami koncertów Vivaldiego, które w Sali Balowej Pałacu na Wodzie brzmiały bardzo wdzięcznie i zgodnie z klimatem miejsca.
Arie dobrano oczywiście w taki sposób, żeby pokazać możliwości głosowe i interpretacyjne młodej sopranistki. Królował Haendel - co z jednej strony gwarantuje piękne i dobrze znane arie, z drugiej jednak stawia artystkę w ryzykownej pozycji. Każdą z partii wielkich heroin Haendla śpiewały przecież największe głosy w historii i każda jest obciążona ogromnym balastem wielu, także genialnych interpretacji. Podziwiam odwagę Dagmary Barny, ale muszę stwierdzić, że na tle takiego backgroudu trudno jej było olśnić słuchaczy.
Całkiem inaczej w tych ariach, które już śpiewała na scenie. Widać było, że są to partie dobrze "przepracowane", przeżyte i przemyślane. Nie tylko świetnie opracowane głosowo i technicznie, ale przede wszystkim dojrzałe interpretacyjnie role. Dlatego ostatnia aria Neghittosi, or voi che fate? z Ariodantego i zaśpiewana na bis, ale ważna, co widać po tytule całego koncertu, aria Dorindy Amor e quel vento z Orlanda wyraźnie wyróżniały się w tym koncercie.
Od razu zobaczyłam tragicznie komiczną Dalindy - oszukaną, sponiewieraną i pokutującą za własną naiwność. Rola Barny była jednym z najjaśniejszych punktów obsady spektaklu w Warszawskiej Operze Kamerlanej, na pewno dającym się zauważyć (moje wrażenia tutaj).
Partii Dorindy zaś z Orlanda to, po Emmie Kirkby, wyjątkowo trudne zadanie. A jednak Dagmara Barna była w tym spektaklu świetna! Jej dwuznaczna naiwnie kokieteryjna i lekko nadąsana pasterka była dla mnie - nie waham się tego powiedzieć - prawie uosobieniem tej postaci, modelową realizacją tej niezwykle przewrotnie napisanej partii (relacja tutaj).
Podsumowując - koncert wielce przyjemny, a Dagmara Barna - wielce obiecująca. Śledzenie jej kariery z pewnością sprawi - nie tylko mnie - wielka frajdę!

piątek, 2 września 2016

II Festiwal Oper Barokowych - inauguracja

Anna Radziejewska
Spektakl inauguracyjny II Festiwalu Oper Barokowych okazał się prawdziwą niespodzianką.
Spodziewałam się efektownego artystycznego popisu Anny Radziejewskiej - autorki scenariusza i głównej wykonawczyni koncertu. A nie był on na szczęście tylko pretekstem do recitalu na tle baletu - okazał się bardzo przemyślaną i spójną konstrukcją z wyrazistą, ekspresyjną myślą przewodnią. Sognando la morte, czyli Śniąc o śmierci to - według organizatorów - swoista wersja barokowego danse macabre. Mimo że na spektakl złożyły się arie barokowych mistrzów XVIII wieku - Vivaldiego, Haendla, Hassego - oraz canzonetty i chiaccony XVII-wiecznych mistrzów - Meruli, Ferrariego i Monteverdiego - mieszanka stylów i nastrojów okazała się daniem nie tylko strawnym, ale nawet smakowitym. Radziejewska zaś - świetna wokalistka, jedna z najmocniejszych głosowo i scenicznie gwiazd Warszawskiej Opery Kameralnej - ku zaskoczeniu wielu widzów - jest również dobrą tancerką. Wespół z choreografem i tancerzem Jackiem Tyskim tworzyła nie tylko świetny duet baletowy, ale bez zadyszki i niekiedy w prawdziwie akrobatycznych pozach - śpiewała znakomicie i z niebywałą ekspresją. Chapeau bas!
Wrażenia tradycyjnie w zakładce relacje.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Festiwal Oper Barokowych vs Wratislavia Cantans

Po nieco sennych i niezbyt obfitujących w wydarzenia muzyczne miesiącach letniej kanikuły nadchodzi okres bardzo gorący. Przed nami dwa wydarzenia, które stawiają fanów baroku na równe nogi - Wratislavia Cantans we Wrocławiu (3.09-18.09) i II Festiwal Oper Barokowych w Łazienkach Królewskich (2.09-18.09). Pierwsze to wydarzenie międzynarodowe, z ustaloną renomą, wieloletnią tradycją (51. edycja!), drugie - dopiero dwuletnie, młode, ambitne, dynamiczne i obiecujące.
Porównywać ich nie sposób i byłoby to kompletnie bezcelowe - wyrazić można jedynie żal, że z przyczyn wielu, także niezależnych od organizatorów - nakładają się na siebie i zmuszają melomanów do dokonywania wyboru.
Dolce tormento - podobnie jak w ubiegłym roku - spróbuje pogodzić oba. Mimo że nie posiadam tak pożytecznego urządzenia, jak czasowstrzymywacz, którym posługiwała się Hermiona Grenger, aby móc przebywać w dwóch miejscach naraz, jakoś sobie poradzę!
Festiwal Oper Barokowych Dramma per Musica rusza już w najbliższy piątek. Jako pierwsza - choreo-opera, czyli spektakl z pogranicza opery i baletu, w którym wystąpi znakomita i niezawodna mezzosopranistka Anna Radziejowska, na co dzień związana z Operą Kameralną, i tancerz Polskiego Baletu Narodowego Jacek Tyski. Wśród muzyków, których dzieła złożą się na ten spektakl są Caldara, Vivaldi, Scarlatti i... Tarquinio Merula (nie mogłam się powstrzymać, kocham go za samo nazwisko...)
A wielkimi krokami zbliża się chyba najciekawsza z festiwalowych premier, czyli polska prapremiera opery Leonarda Vinciego Semmiramide roconosciuta, odgrzebana przez Marca Vitalego we włoskich archiwach i od blisko 300 lat nieobecna na żadnych scenach. Marzy nam się wydarzenie w rodzaju Artasersego z Nancy, choć trudno byłoby zgromadzić na polskiej scenie tyle anielskich głosów najwyższej klasy! W każdym razie i tak ciekawość nas zżera. Będziemy na bieżąco relacjonować kolejne spektakle.

Autorem plakatu tegorocznej Wratislavii jest Tomasz Bogucki
I oczywiście zdamy relacje z wypadów do Wrocławia - pierwszy już w poniedziałek - anielski głos i diabelska technika, czyli Philippe Jaroussky to pokusa absolutnie nie do odparcia...

czwartek, 18 sierpnia 2016

Actus Humanus Nativitas i Resurrectio

No i doczekaliśmy się! Actus Humanus na fali. Obok edycji grudniowej, która zyskuje piękną nazwę Nativitas, zapowiedziano edycję wielkanocną!
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że to taki prztyczek wobec Krakowskiego Biura Festiwalowego i Misterów Paschaliów.
W sumie taka wojna wcale mnie nie smuci. Przecież od przybytku głowa nie boli!
A program grudniowej edycji już w kalendarium...

czwartek, 4 sierpnia 2016

Actus Humanus 2016

Właśnie wczoraj zastanawiałam się w tym miejscu, czy recital Maxa Emanuela Cencica rozpocznie, czy zamknie Actus Humanus w tym roku - i proszę! Jest program - na razie skrócony i tylko hasłowy, ale już same hasła cieszą!
Ogromnie cieszę się przede wszystkim tym, że Les Arts Florissants przywiozą kolejną księgę madrygałów Monteverdiego - ich koncert w 2015 był nieziemski!
Paul Agnew zaśpiewa też Dowlanda, co może być bardzo klimatyczne. Poza tym Hiszpanie, Buxtehude, a nawet Mozart i Salieri.
A Cencic śpiewa na finał - tak jak Fagioli w ubiegłym roku. Lubię tę tradycję!


środa, 3 sierpnia 2016

Jaroussky we Wrocławiu, Cencic w Gdańsku

Wnętrze Sali Głównej KGHM w Narodowym Forum Muzyki
- to tu zaśpiewa Jaroussky 5 września; fot. I.R.
W oczekiwaniu na nowy sezon zaglądamy tu i ówdzie, szukając informacji o tym, co dane nam będzie zobaczyć i usłyszeć w nowym sezonie.
O recitalu Philippe'a Jarousskiego na Wratislavii Cantans wiadomo już od dawna, czyli od ogłoszenia programu festiwalu. Wszyscy fani kontratenora z anielskim głosem i diabelską techniką mają oczywiście bilety i w najbliższych dniach zaatakują przedsprzedaż na kurs ulubionego pendolina, żeby broń Boże nie spóźnić się na ten koncert. Program na stronie festiwalu, głównie Cavalli, Steffani, Legrenzi, ale też Monteverdi, czyli to, co Jaroussky śpiewa najpiękniej. No i ten tytuł "W królestwie Miłości i Duszy" - szczyt pretensjonalności, ale i tak wybaczamy wszystko!
A w kalendarium Maxa Emanuela Cencica jest też pozycja, która powinna zainteresować fanów anielskich głosów - 11 grudnia zaśpiewa w Centrum św. Jana w Gdańsku "Concert Rokoko". Jak się domyślamy to start festiwalu Actus Humanus. Szczegółowy program jeszcze nie znany, ale obecność na tym koncercie - obowiązkowa!
Nota bene - w tych dniach w Krakowie Cencić, Julia Lezhnieva i Mary-Ellen Nesi wraz z Capellą Cracoviensis nagrywali własnie Germanica in Germania Porpory. Kiedy będziemy mogli usłyszeć to na jakiejś polskiej scenie? Nie wiadomo. Ale w marcu będzie można posłuchać Germanica na scenie w... Wiedniu! Prawdę mówiąc, każdy krakowianin powie, że to prawie w Krakowie...

sobota, 23 lipca 2016

"Il Trionfo del Tempo..." Haendla na festiwalu w Aix

Il Trionfo del tempo e del disinganno w Aix-en-Provance;
zdj. ze str. festiwalu 
Il Trionfo del Tempo e del Disinganno to pierwsze i jedno z najpiękniejszych oratoriów Haendla - istna kopalnia tematów i motywów, które odnajdujemy w całej jego późniejszej twórczości. To z założenia dzieło skromne i kameralne, co nie powstrzymało organizatorów festiwalu w Aix-en-Provance przed... inscenizacją teatralną, której reżyserię powierzono Krzysztofowi Warlikowskiemu!
Dzięki facebookowi i nadzwyczajnemu zbiegowi okoliczności udało mi się namówić Małgorzatę Cichocką, która w była w Aix na owym przedstawieniu - i to dwukrotnie. Zgodziła się podzielić z nami swoimi wrażeniami, a dolce-tormento zyskałało niepowtarzalną okazję opowiedzenia o tym zupełnie niezwykłym przedstawieniu. Bardzo dziękujemy!
W tej chwili spektakl można obejrzeć tutaj.
A relacja tutaj!

sobota, 16 lipca 2016

Corelli na Zamku Królewskim

Simon Standage - bohater wieczoru
(obok Corellego, oczywiście!); fot. I.R.
Letnia Akademia Muzyki Dawnej dobiega powoli końca. Dziś na Zamku Królewskim muzyka "źródeł". A tak się składa, że źródłem cyklu "W duchu Italii" jest... Archangelo Corelli! W koncercie zatytułowanym "Chleb Życia. Corelli w Anglii i Francji" królowała muzyka najsłynniejszego w swoim czasie kompozytora baroku, przetykana zaledwie kompozycjami czerpiącymi inspiracje z jego twórczości.
Usłyszeliśmy dwa Concerti grossi: D-dur op. 6 nr 1 na rozpoczęcie i F-dur op. 6 nr 12 w finale. Oprócz tego Sonatę triową B-dur op. 4 nr 8, a na okrasę: Trio g-moll nr 5 Michaela Christiana Festiga i Sonatę e-moll op. 5 nr 2 Pietra Locatellego (obie na flet traverso i skrzypce), a także Anglików: Koncert na orkiestrę g-moll op. 2 Johna Stanleya i Sonatę e-moll nr 1 Wiliama Crofta.
W Sali Wielkiej Zamku Królewskiego muzyka brzmiała jak zwykle bardzo a propos.
Orkiestra złożona z pedagogów i gości Akademii grała bezbłędnie. Królował jak zawsze Simon Standage i jego aksamitne skrzypce.
Jutro koncert finałowy Akademii na Uniwersytecie Muzycznym. W programie m.in. kantaty Haendla i popisy uczniów. Kolejny Akademia w zaawansowanych planach!

niedziela, 10 lipca 2016

Włosi za granicą

Kolejny koncert Letniej Akademii - dziś "Włosi na granicą", a ściślej mówiąc - na dworze warszawskim.
Koncert został podzielony na dwie części - XVII i XVIII wiek. W pierwszej grała kameralna formacja Il Tempo pod wodzą Agaty Sapiechy. Kompozycje bywalców dworu Wazów - szczerze mówiąc nazwiska znane raczej muzykologom, takie jak Aldebrando Subissati czy Giovanni Francesco Anerio. No, ale wreszcie pojawia się jeden z moich ulubieńców, czyli Tarquinio Merula (mogłabym go wielbić już za to, jak się nazywa...). Przyznaje, że nie wiedziałam, że w latach 1621-1624 przebywał w Polsce jako dworski organista i komponował m.in. madrygały dedykowane królewiczowi Władysławowi Wazie. No proszę, proszę...
Tak czy owak - siedemnastowieczne kompozycje - nawet te najskromniejsze - mają niezwykłą moc. Naprawdę trudno oprzeć się emocjonalnemu czarowi tej muzyki - przekonuje się o tym za każdym razem. A jak na dodatek zabrzmi ulubiona Ciaccona Meruli (znak firmowy l'Arpeggiaty!), całkiem odpływam!



Wiek osiemnasty to - w porównaniu z poprzednim - sążnista i skodyfikowana epoka. Najpierw usłyszeliśmy dwie arie z oper Giovanniego Alberta Rossiego - podobno całkiem dobrego kompozytora związanego z dworem drezdeńskim, choć (chyba niesłusznie) kompletnie odsuniętego w cień przez ówczesnego kompozytorskiego celebrytę, czyli Johanna Adolfa Hassego.  Rossini komponował m.in. kantaty sławiące Augusta Mocnego. To intensywnemu mecenatowi Sasów zawdzięczamy, że niektórzy z jego nadwornych muzyków-Włochów bywali w Warszawie, choć najczęściej bez entuzjazmu, niestety...
Tak więc druga część koncertu to przede wszystkim koncerty: Francesca Geminianiego, Pietra Locatellego, Pietra Castrucciego... Czy tylko ja mam wrażenie, że każdy Włoch tej epoki, który potrafił utrzymać skrzypce, był muzycznym geniuszem? Koncerty przepiękne, wpływ Corellego - oczywisty. Ostatni z koncertów to kompozycja Francesca Marii Veraciniego - cudowna muzyka i wreszcie nazwisko, które coś mi mówi! Trzy lata temu na Opera Rara zachwyciłam się jego operą Adriano in Syria - a zwłaszcza nieprawdopodobnie lekką i czarującą muzyką. Miło było przypomnieć sobie to brzmienie.
Orkiestra CM90; fot. I. Ramotowska
Wykonawcy w tej części to Orkiestra CM90 pod wodzą Simona Standage. On sam, jako solista wykonał Sonatę d-moll op. 1 nr 7 Castrucciego. Wszystko, co napisałam wczoraj o jego klasie wykonawczej - potwierdzone w stu procentach!
Kolejne cztery koncerty Akademii - w Wilanowie. Na szczęście w drugiej połowie tygodnia Akademia wraca do Warszawy - w piątek i sobotę koncerty na Zamku Królewskim!

sobota, 9 lipca 2016

Lo stile italiano

Jeszcze niedawno narzekałam, że z braku baroku słuchać muszę Wagnera. Jednak moje życzenia
zostały wysłuchane i muzyki dawnej, zwłaszcza barokowej, w najbliższym tygodniu nie zabraknie. Nie jest to co prawda impreza operowa, ale mam zagwarantowaną wyprawę w świat dźwięków, które zdecydowanie kocham najbardziej.
Dzisiejszy koncert w Studio Polskiego Radia zainaugurował XXIII Międzynarodową Letnią Akademię Muzyki Dawnej. To impreza obecna w stolicy od lat dwudziestu pięciu (zdarzyły się małe przerwy). Spiritus movens i dyrektor artystyczny to skrzypaczka i pedagog Agata Sapiecha. Obsada klas mistrzowskich międzynarodowa, koncerty codziennie - jutro w Studio, od poniedziałku do czwartku w Wilanowie, w piątek i sobotę na Zamku Królewskim, finał - na Uniwersytecie Muzycznym.
Trzeci od prawej Simon Standage; fot. I. Ramotowska
Motyw przewodni tegorocznej szkoły to "W duchu Italii" - co w muzyce barokowej raczej nie dziwi. Dziś dostaliśmy próbkę tego, czego będzie można posłuchać podczas koncertów w najbliższym tygodniu.
Przede wszystkim Arcangelo Corelli - jest patronem kilku koncertów - dziś koncert rozpoczęło jego Concerto grosso D-dur op. 6 nr 4, a solistami byli Simon Standage i Agata Sapiecha.
Simon Standage to wybitny skrzypek, profesor londyńskiej Royal Academy of Music i Akademie fur Alte Music w Dreźnie, specjalista wykonawstwa historycznego, od lat prowadzący masterclass podczas Letniej Akademii. Jego sposób gry - niezwykle sprawny technicznie, a przy tym niesamowicie lekki i pełen niemal rokokowego wdzięku - wydał mi się absolutnie doskonały. Dawno nie słyszałam skrzypiec brzmiących tak pięknie!
Koncert był "składankowy", czyli dla każdego coś pięknego. Trochę Bacha, trochę Vivaldiego (w tym mało znany Koncert a-moll na obój i smyczki), w finale zabrzmiało Concerto grosso F-dur op. 3 nr 4 Georga Friedricha Haendla. To tak zwana druga uwertura - czyli instrumentalne intermezzo do wykonywania pomiędzy aktami opery Amadigli do Gaula. Ale i bez opery koncert był urzekający, a finałowe Minuetto (powtórzone zresztą na bis) było najczystszym Haendlowskim czarem!

piątek, 8 lipca 2016

Festiwal Mozartowski trwa

Stylowa scena Teatru Królewskiego;
fot. I. Ramotowska
Tak się składa, że mieszkam w centrum Warszawy, która podczas szczytu NATO przypomina chyba strefę Gazy (zagrodzone ulice, zapory, setki policjantów, nieliczni przechodnie przemykający pustymi ulicami i korowody autobusów jadących "w nieznane"). Wielu mieszkańców opuściło miasto, spodziewając się pandemonium, inni nie wyściubiają nosa z domu...
A właściwie szkoda. Przecież życie "pozaszczytowe" trwa w najlepsze. a jednym z jego znaków jest trwający w najlepsze Festiwal Mozartowski. To już 26 edycja.

Niestety - Opera Kameralna nie przygotowała żadnej nowej premiery (obiecywano Don Giovanniego, ale jakoś nie wyszło), dlatego postanowiłam w tym roku zajrzeć na jakiś koncert symfoniczny. Zwłaszcza, że odbywają się m.in. w miejscu, w którym uwielbiam słuchać muzyki, czyli w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich.

Dzisiejszy koncert, niezbyt długi, miał w programie dwie symfonie: Symfonie koncertującą Ed-dur na skrzypce i altówkę KV 364 i Symfonię D-dur KV 385 "Haffnerowską". W pierwszej części z orkiestrą Musicae Antiquae Collegium Varsoviense pod batutą Przemysława Fiugajskiego wystąpili Grzegorz Lalek (skrzypce) i Piotr Chrupek (altówka).

Soliści i dyrygent na tle orkiestry; fot. I. Ramotowska
Symfonia koncertująca jest dziełem wczesnym, jeszcze trzyczęściowym, w którym przeplatające się przez koncertujące skrzypce i altówkę motywy są - jak to u Mozarta - czyste, klarowne i wdzięczne.
Symfonia "Haffnerowska" to dzieło bardziej znane, już z okresu wiedeńskiego (1782) i bardziej "klasyczne", czteroczęściowe, z menuetem w części trzeciej - podobno Mozart skomponował do tej symfonii dwa menuety, ale w końcowej wersji pozostał tylko jeden - za to obłędnie piękny! Nie bez kozery to własnie ten menuet powtórzono na bis.

I tak - kontemplując wyludnione miasto, ciche i intensywnie zielone o tej porze roku Łazienki, ignorując "dobrą zmianę" i latające nad głową helikoptery wojskowe, posłuchaliśmy z prawdziwą satysfakcją mozartowskich fraz. Warto!

piątek, 1 lipca 2016

Festiwal Dramma per Musica 2016

No i doczekaliśmy się. Program II Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica wreszcie opublikowany! Co prawda zaprzyjaźnione jaskółki donosiły nam wcześniej, że festiwal się odbędzie, ba, jest już dopięty na przedostatni guzik, że w tym roku główną premierą będzie dzieło Leonarda Vinciego, ale... co innego szeptane wieści, co innego oficjalny program, a nawet możliwość zakupu biletów!
Nota bene - festiwal znów nakłada się czasowo na Wratislavię Cantans, co uważam za pomysł ryzykowny. Naprawdę chcecie konkurować z Philippem Jarousskim? Ser Eliotem Gardinerem i Monverdi Choir?
No i szczerze radziłabym stowarzyszeniu Dramma per Musica nieco więcej hałasu, reklamy i budowania napięcia wokół przygotowywanej premiery i pozostałych koncertów. Wyciągnijcie wnioski z frekwencyjnych porażek Opery Kameralnej i nie trzymajcie swojego festiwalu w tajemnicy!
Szczegółowe informacje w naszym kalendarium, zapraszamy również na stronę festiwalu.


sobota, 11 czerwca 2016

Czy artysta może być zbawiony? "Tannhauser" Wagnera w Operze Krakowskiej

Wnętrze wielkiego pomidora, czyli... Opera Krakowska;
 fot. I. Ramotowska
Ponieważ dla miłośników baroku na scenach coś jakby posucha, kontynuujemy wypad w całkiem inne rejony. Ostatnio strasznie modny stał się... Wagner. Po koncertowej wersji Tristana i Izoldy w Filharmonii Narodowej, powtórzonej w Narodowym Forum Muzyki, przyszła pora na Tannhausera. W czwartek wystawiła go Opera Krakowska pod kierownictwem muzycznym Tomasza Tokarczyka i w reżyserii Laco Adamika.
To wczesny Wagner, jeszcze jako tako trzymający się operowych ram, przed totalnym "odjazdem" (którego próbkę dał nam Tristan i Izolda). Wczesny - w wypadku Wagnera nie znaczy prosty. Legendarny minnesinger, który odnalazł grotę Wenus, został przez Wagnera odpowiednio "ubrany". I czegóż tu nie mamy! Mitologia antyczna vs chrześcijaństwo! Indywidualizm vs zbiorowość! Miłość idealna vs cielesna rozkosz! Reguły vs bunt!
Przygotowania do turnieju na dworze landgrafa;
monochromatycznie wysublimowana scenografia,
chyba w kontraście do... pomidora;
fot. I. Ramotowska
Tannahuser oddaje się rozkoszom miłości w grocie Wenus. Jednak - jak przystało na wiecznie nienasyconego artystę - tęskni za ziemskim życiem. W końcu porzuca swa boską kochankę i powraca do Warburga. Odnajduje dawnych przyjaciół i ukochaną, bierze też udział w turnieju śpiewaczym na dworze landgrafa. Tu jednak (niespodzianka!) staje okoniem - wbrew kultywowanej przez minnesingerów bezcielesnej miłości dworskiej, nasz bohater sławi cielesne spełnienie! Czegoś się w końcu w tej grocie nauczył... Pozostali rycerze chcą go natychmiast roznieść na swych mieczach (pewnie z zazdrości), jednak wciąż kochająca Elżbieta ratuje mu skórę. Zostaje za to skazany na pielgrzymkę do Rzymu, gdzie grzechy ma mu odpuścić sam papież. Tannhauser wędruje, Elżbieta zanosi modły, a wszystko na nic. Okazuje się, że papież ani myśli rozgrzeszyć bezecnego rycerza. Oznajmia mu nawet, że prędzej zakwitnie jego drewniana laska niż Tannhauser zostanie zbawiony. Zgnębiony śpiewak wraca, Elżbieta umiera z rozpaczy, Tannhauser (po chwili wahania - wszak Wenus wciąż czeka!) oddaje ducha przy jej trumnie, a papieska laska zakwita...
Cała zawartość ideowa godna jest rozpraw i esejów. Każda z warstw aż się prosi o wielostronicowe interpretacje. Można również nałożyć na tę historię jeszcze parę warstw dodatkowych - jak czyni to zresztą Adamik. Na przykład ubrać mieszkańców boskiej groty w stroje z dwudziestolecia i nadać bachanaliom rys nieco witkacowskiej dekadencji. Mamy kolejną warstwę?
Tomasz Kruk w roli tytułowej; fot. I. Ramotowska
Podobno ostatnio panuje moda na wyeksponowanie konfliktu między duszą i ciałem, czyli w tym wypadku miłością idealną a seksualną namiętnością. W Krakowie jednak (w końcu to miasto papieskie...) nie "idą tą drogą". Mocno za to brzmi pytanie o indywidualność, o tożsamość artysty sprzeciwiającego się narzuconym przez zbiorowość regułom. Wiecznie niezadowolony i poszukujący Tannhauser wydaje się znakiem zbuntowanego artysty-indywidualisty, trochę takim młodopolskim artystą przeklętym (nie mylić z żołnierzem wyklętym!). Artysta-buntownik do końca się nie poddaje. Czy zatem może być zbawiony?
Ale koniec końców i tak najważniejsza jest muzyka - jak przystało na Wagnera ciężka, patetyczna, emocjonalnie eksploatująca zarówno wykonawców, jak i odbiorców. Publiczność słuchała zaczarowana. Cudownie jest tak dać się ponieść Wagnerowskiemu tsunami!

wtorek, 7 czerwca 2016

"Tristan i Izolda" Wagnera w Filharmonii Narodowej

William Waterhouse, Tristan i Izolda, 1916 (domena pub.)
To było naprawdę mocne zamknięcie sezonu! 3 i 4 czerwca Filharmonia Narodowa przedstawiła koncertową wersję opery Richarda Wagnera Tristan i Izolda: w piątek akt pierwszy, w sobotę drugi i trzeci.
Legenda nieszczęsnych kochanków jest popularna i od wieków obecna w kulturze. Dla przypomnienia: Tristan, rycerz króla Marka, eskortuje Izoldę do zamku przyszłego męża, niestety wskutek zbiegu okoliczności wypijają oboje magiczny napój i zakochują się w sobie. Izolda wychodzi za króla, jednak miłość kochanków jest tak silna, że rujnuje zarówno ten związek, jak i małżeństwo Tristana. W końcu - rozdarci pomiędzy obowiązkami, honorem a nieprzepartą namiętnością - oboje umierają.
Równie interesująca, w dodatku zupełnie nie-mityczna, a jak najbardziej realna jest historia samej opery. Mimo małżeństwa z Minną Wagner i mimo wieku (50+!), życie uczuciowe i erotyczne Wagnera dalekie było od banału. Inspiracją do rozdzierającego miłosnego dramatu był zarówno romans kompozytora z Matyldą Wesendonck (nota bene żoną hojnego sponsora), jak i rodzące się płomienne uczucie do córki Liszta, Cosimy, żony dyrygenta Hansa von Bruhlowa, który zresztą poprowadził prawykonanie opery. Miłości bynajmniej nie platonicznej, której owocem była ich córka... Izolda! Opera z takim "backgroundem" jest przesycona namiętnością i to wcale nie artystyczną i duchową! Nie bez racji dzieło uważano za niemoralne i gorszące. To prawdziwa pochwała miłości w każdym wymiarze, także tej czysto fizycznej.
Dzieło od początku przytłaczało trudnościami wykonawczymi. Opera wiedeńska, która podjęła się inscenizacji w 1864 roku, skapitulowała po 70 próbach, ogłaszając, że opera jest "niewykonalna". Pierwsza para wykonawców, małżeństwo Malvina i Ludwig Schnorrowie, srogo za to zapłaciła - Ludwig zmarł niedługo po premierze w wieku 29 lat, a Malvina nigdy więcej nie wystąpiła na scenie - co stało się przyczyną narodzin legendy o dziele, które "złamało" wykonawców.
Rzeczywiście, dla pary śpiewaków podejmujących tytułowe role to wysiłek tytaniczny. Pierwszy akt należy do Izoldy, w drugim oboje wykonują najdłuższy w historii opery 40-minutowy duet (w którym kompozytor Virgil Thomson odnalazł siedem muzycznych orgazmów!), wreszcie akt trzeci to popis Tristana - złamany i ranny umiera z tęsknoty za Izoldą. W Warszawie Jennifer Wilson i Michael Weinius dźwignęli role, a ich śpiew zrobił na publiczności warszawskiej naprawdę duże wrażenie. Orkiestrę FN i chór NFM poprowadził Jacek Kaspszyk. Nie potrafię fachowo ocenić wszystkich niuansów wykonania, ale wydało mi się ono bez zarzutu.
Inna sprawa to cena, która za wysłuchanie Tristana i Izoldy musi zapłacić publiczność i nie mam tu na myśli, bynajmniej, ceny biletów. W moim przypadku była to tak potężna dawka wrażeń i emocji, że do dziś przychodzę do siebie. 
12 czerwca z premierą Tristana i Izoldy startuje Teatr Wielki - Opera Narodowa. Wielbiciele mocnych wrażeń - to dla was niepowtarzalna okazja!


poniedziałek, 6 czerwca 2016

Oratorium Elsnera na Placu Zwycięstwa

Dyrygent Zbigniew Graca i soliści odbierają aplauz
- mimo zapału widowni, niezasłużenie wątły...; fot. I. Ramotowska
W czwartek 2 czerwca uczestniczyłam w koncercie, który z jednej strony był ciekawym wydarzeniem, z drugiej jednak - doświadczeniem bardzo smutnym. Ale po kolei.
Warszawska Opera Kameralna zapraszała na koncert - oratorium Passio domini nostri Jesu Christi Józefa Elsnera - koncert plenerowy, wstęp wolny, wydarzenie zorganizowane dla uczczenia 1050-lecia chrztu Polski.
Miejsce przygotowano świetnie, sektory dla publiczności (w tym dwa dla vip-ów - niepowtarzalna okazja zostania vip-em za całe 10 zł!). Orkiestra - Simfonietta WOK, Zespół Wokalny w dużym składzie, bardzo duża, 14-osobowa grupa solistów. Dzieło imponujące rozmiarem i rozmachem - w dodatku z ciekawą historią. Oratorium, bardzo dobrze przyjęte podczas premiery w 1838 roku w kościele Świętej Trójcy w Warszawie, wykonane wówczas przez 400-osobowy zespół, w tajemniczy sposób zniknęło ze scen - podobno zaginęło - i zostało odnalezione dwadzieścia lat temu w jednej z berlińskich bibliotek. Józef Elsner, wiadomo, znany głównie jako nauczycie Chopina, był autorem - jak się okazuje - form muzycznych zgoła monumentalnych i całkiem interesujących. Więc gdzie tkwi problem?
Problemem jest organizacja widowni. Po raz kolejny Warszawska Opera Kameralna organizuje koncert - tym razem naprawdę dużym wysiłkiem i artystycznym i czysto logistycznym - o którym nikt nie wie! Przepytałam wielu znajomych. Nikt o nim nie słyszał! Co miało swoje, naprawdę smutne przełożenie na obecną na koncercie garstkę widowni. Podejrzewam, że niewiele większą albo równą zespołowi wykonawców...
Daje głowę, że w tak dużym mieście jak Warszawa zorganizowanie widowni na koncercie plenerowym (darmowym!) nie jest niemożliwe. Na występ Filharmonii Narodowej w parku Królikarni przyszło w ubiegłym roku półtora tysiąca widzów! Może czas się dowiedzieć, jak to się robi?

wtorek, 10 maja 2016

Cnotliwa żona czy kusząca Nimfa, czyli "Zuzanna i starcy" Haendla w NFM

Finałowa owacja; fot. I. Ramotowska
Narodowe Forum Muzyki zaprosiło grupę muzyków stricte Haendlowskich, choć w Polsce jeszcze "nieosłuchanych". Poza Johnem Markiem Ainsleyem - nikogo wcześniej nie miałam okazji widzieć na scenie. Z tym większą ciekawością jechałam do Wrocławia na wystawiane 8 maja oratorium Georga Friedricha Haendla Zuzanna i starcy.

Peter Paul Rubens, Zuzanna i starcy
Oratoria Haendla kojarzą się jednoznacznie - "to te z trąbami!" Rzeczywiście - większość umoralniających, monumentalnych i patetycznych dzieł z ostatniego okresu twórczości Saksończyka to właśnie te głośno grzmiące trąby. Wystąpiły wprawdzie w finale Zuzanny, jednak to oratorium należy do innego, nieco lżejszego nurtu w twórczości kompozytora.
Spotykamy tam tematy przeważnie mitologiczne, choć i biblijnych wątków nie brak. To w nich Haendel mógł dać upust swemu teatralnemu temperamentowi, a dzieła - choć pozornie niesceniczne - tak naprawdę niczym się od Haendlowskiej opery nie różnią. Najlepszym dowodem znakomita operowa inscenizacja Heculesa Williama Christiego z rewelacyjną Joyce diDonato jako Dejanirą.

Zuzanna i starcy to - mimo biblijnego tematu - ten właśnie przypadek. Pozornie wydarzeń niewiele, ale łatwo wyobrazić sobie możemy Zuzannę w wersji scenicznej. Czego tam nie ma! Miłosne trele zakochanych małżonków, podstępne intrygi lubieżnych starców, sąd nad niesłusznie oskarżoną, interwencja młodego proroka i happy end. A nad wszystkim unosi się nieco dwuznaczna i przesycona erotyzmem atmosfera. Cały Haendel!
pełna relacja tutaj

niedziela, 1 maja 2016

Rameau w Bydgoszczy

Stefan Plewniak w indiańskim piuropuszu podrywa orkiestrę;
fot. I. Ramotowska
Na to właśnie czekałam! Od momentu ogłoszenia programu Bydgoskiego Festiwalu Operowego, a zwłaszcza od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Les Indes Galantes zostaną wystawione nie w wersji koncertowej, tak jak w ubiegłym roku w Warszawie, ale w wersji scenicznej. Po raz pierwszy w Polsce! W dodatku reżyserią zajmie się Natalia Kozłowska, której realizacje są znane wszystkim miłośnikom opery barokowej (rozmowa z Natalią Kozłowską tutaj).
Tak więc od strony muzycznej mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać - koncert w Studiu Lutosławskiego był bardzo udany (o czym pisałam tutaj). Ale pełna teatralna inscenizacja to całkiem coś innego. Zwłaszcza, że akurat ta opera stanowi dość duże wyzwanie - nie opowiada jednej, spójnej historii, jest raczej zbiorem przypowieści/baśni rozgrywających się w egzotycznych sceneriach, których wspólnym mianownikiem jest konkluzja o zniewalającej sile miłości.
Na dodatek tradycja inscenizacyjna (nie w Polsce, oczywiście!) także stanowi punkt odniesienia, z którym trzeba się liczyć. W tym absolutnie niedościgła - i muzycznie, i teatralnie - wersja Williama Christiego z 2003 roku w reżyserii Andrei Serbana, z choreografią Blanchi Li i niezapomnianą Patricią Petibon w roli Zimy.
Z tym większym zaciekawieniem jechałam do Bydgoszczy. I po to, żeby zobaczyć ten spektkal, i po to, żeby przekonać się, jak zareaguje nań publiczność, tak rzadko mająca możliwość zobaczenia inscenizacji opery barokowej, a zwłaszcza francuskiej.
Sukses przeszedł chyba najśmielsze oczekiwania! Standing ovation i bisy, oklaski i wiwaty. Rzecz bowiem była nad wyraz udana, o czym możecie przeczytać tutaj.


sobota, 30 kwietnia 2016

"Pory roku" Haydna w Filharmonii Narodowej

Martin Haselbock, mat. promocyjne FN
Wczorajsze "Pory roku" Josepha Haydan - duże przeżycie. co prawda twórczość "Papy" to nie moje klimaty, ale trudno, żeby trzygodzinne oratorium nie wywarło na słuchaczu wrażenia! Wiele scen niezapomnianych: letnia burza z piorunami i wyciem wichru, polowanie z myśliwskimi rogami i wiejska zabawa suto zakrapiana winem w jesieni, zimowa scana z "uprząśniczkami" przy kołowrotkach czy miłosny duet, w którym Karina Gauvin i Magnus Staveland wspieli sie na wyżyny liryzmu.
Przedsięwzięcie nieco przytłaczające ogomem - i czasu (bite trzy godziny!), i obsady - obok trójki solistów, chór w pelnym składzie i cała orkiestra. Na szczęście Martin Haselbok panowal nad całością i przeprowadzil zarówno zespół, jak i publiczność przez całe oratorium, nie rozbijając się na żadnej rafie.
I ciekawostka - Marek Toporowski realizujący basso continuo, towarzyszył recytatywom na kopii historycznego fortepianu J.A. Steina z 1788 roku. Niesamowite brzmienie!

wtorek, 26 kwietnia 2016

"Flauto veneziano", czyli czarownica w Filharmonii

Dorothee Oberlinger; mat. prom. FN
Muzycy Sonatori de la Gioiosa Marca nastroili instrumenty, wielonczelista Walter Vestidello rozpoczął od cichego dźwieku na jednej strunie, powoli zapadała cisza i nagle zza sceny rozległ się niski, miękki dźwiek fletu, a po chwili wynurzyła się wysoka, szczupła kobieta z włosami rusałki i ponad pół metrową rurą największego fletu, jaki widziałam w życiu. Prawdziwa czarownica! Do tego grali Schiarazula marazula. Jak się okazuje to renesansowy taniec służący do... sprowadzania deszczu! A jego kompozytor Giorgio Mainerio - oskarżony o okultyzm, magię i nekromancję - ledwo się wywinął z łap inkwizycji...

Trzeba przyznać, że Dorothee Oberlinger jest fantastyczną wirtuozką, co zademonstrowała, grając bodajże na czterech (a może pięciu, w pewnej chwili straciłam rachubę) fletach podłużnych - od tej gigantycznej rury (flet basowy? kontrabasowy?), poprzez instrumenty w miarę zwyczajnej wielkości, aż po malutkie flautino, czyli po naszemu flet piccolo. Wydobywała z tych instrumentów dźwięk nieprawdopodobny: niebywale przestrzenny, miękki, jaki rzadko można usłyszeć. Technicznie perfekcyjna, brawurowa, od czasu do czasu miałam wrażenie, że w ogóle nie oddycha!

Sonatori de la Gioiosa Marca; mat. prom. FN

A panowie (i jedna pani) z Sonatori de la Gioiosa Marca (słyszałam ich na żywo po raz pierwszy) - fantastyczni i - mimo, że większość z siwymi grzywami - nadzwyczajnie energiczni i energetyczni! Na dokładkę z poczuciem humoru. Kiedy po repertuarze XVII i XVIII-wiecznym (głównie Vivaldi), publika wymuszała kolejne bisy, dostaliśmy za trzecim bodajże razem długie jazzowe solo na kontrabasie, a potem utwór zupełnie współczesny, w którym wszyscy razem brzmieli tak cudownie, że zamarzyłam o koncercie, na którym mogłabym posłuchać takiej muzyki w ich wykonaniu!

piątek, 22 kwietnia 2016

Fux na radi/o/pera

Duet Ofeusza i Eurydyki na początku drugiego aktu; fot. I. Ramotowska
To była jedna z najdziwniejszych przygód muzycznych ostatnich dni!
Nieznany kompozytor, opera-zagadka, kiepski początek i świetny finał. Nie żałowałam ani przez chwilę, że w ten powszedni dzień zdecydowałam sie na wyprawę do Studia i mogłam zetknąć się z kompletnie mi dotąd nieznaną postacią, jaką jest Johann Joseph Fux.
Koncertowa wersja opery (a może raczej serenaty) Orfeo ed Euridice tego austriackiego kompozytora okazała się nierówna. Po nijakim pierwszym akcie, dostaliśmy świetny drugi - tak jakby twórca w trakcie pracy wyraźnie się rozkręcił, a razem z nim - muzycy i śpiewacy.
Lirycznej arii Prozerpiny świetnie zaśpiewanej przez Iwonę Lubowicz długo nie zapomnę!
A w zakładce relacje jak zwykle więcej wrażeń i małe próbki...

czwartek, 21 kwietnia 2016

Organowe barokowe 5 minut sławy


Barokowy portatyw; fot. I. Ramotowska
To już ostatni koncert z ostatniej edycji cyklu Po prostu... Filharmonia! Tym razem bohaterami koncertu były: barokowy portatyw i koncertowe organy. Repertuar z późnego baroku i wczesnoklasyczny: Georg Friedrich Haendel - autor wielu koncertów organowych, Joseph Hayd (Koncert F-gur na skrzypce i organy)  i Wolfgang Amadeus Mozart (Fantazja f-moll) i na koniec Carl Philipp Emanuel Bach i jego Koncert organowy G-dur.

Po dość ascetycznym średniowiecznym portatywie, wersja barokowa to już instrument całą gębą - spora szafa z rzędem piszczałek, na której muzyk gra obiema rękami i nie musi już używać ręcznego miecha. No a współczesne organy koncertowe to cała ściana piszczałek i zdecydowanie solidne brzmienie.

Allan Rasmussen - świetnie znany z kilkakrotnych wystepów podczas Masovii Goes Baroque! (grał m.in. Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana Bacha) - był niewątpliwym bohaterem wieczoru. Jego skromny wygląd może nieco zmylić - tak naprawdę ten zażywny rudzielec jest prawdziwym wirtuozem klawiatury - zarówno organowej, jak i klawesynowej.
Kore Orchestra w dobrej formie. Młodzi instrumentaliści robią widoczne postępy. Nie są jeszcze bezbłędni, ale brzmią coraz lepiej. Bardzo dobrze w Haendlu, energicznie w Haydnie, ale najlepiej chyba w Bachu.

Kore Orchestra, pośrodku Allan Rasmussen; fot. I Ramotowska
Tytuł całej edycji Cudowne maszyny zaczerpnęli organizatorzy z arii Ody na dzień św. Cecylii Henry'ego Purcella, zatytułowanej własnie Wondrous machine, a poświęconej organom. Choć nie jest to mój ukochany instrument, warto było posłuchać przeznaczonej nań muzyki nie tylko z rozmaitych epok i w rozmaitych wersjach, ale też w całkiem dobrym wykonaniu.

środa, 20 kwietnia 2016

Średniowieczne klimaty w Filharmonii Narodowej

Organetto; fot. I. Ramotowska
Dzisiejszy koncert - trzeci z czwartej edycji cyklu Po prostu... Filharmonia! dość niezwykły. Młody hiszpański artysta Guillermo Perez odważnie stanął przed zgromadzoną w sali kameralnej publicznością i najpierw opowiedział o swoim niezwykłym instrumencie, a potem na nim zagrał.
Organetto (to nazwa włoska, lepiej znamy niemiecką, czyli portatyw) to mini organy, na których artysta gra prawą rękę, lewą wprawiając w ruch umieszczony z tyłu miech. Zakres dźwieków mniejszy biz w wielkich organach, ale możliwości artykulacji, a zwłaszcza dynamiki - dzięki owemu ręcznie sterowanemu miechowi - ogramne.
Repertuar XIII- i XIV-wieczny, wyraźnie podzielony na włoski i francuski - głównie zaaranżowane specjalnie na ten instrument pieśni Guillaume'a de Machaut i Stefana Landiego, a także anonimowe pieśni i tańce późnego średniowiecza.
Dźwięk ciekawy, chwilami organowy, chwilami jakby z fletni pana. Publiczność skupiona, odbiór bardzo dobry. Było... klimatycznie.