Warlikowski w Aix-en-Provence. Triumf czy rozczarowanie?

Georg Friedrich Haendel, Il Trionfo del Tempo e del Disinganno, HWV 46a
Festiwal w Aix-en-Provence
1.07.2016 (premiera)

Reżyseria - Krzysztof Warlikowski
Scenografia - Małgorzata Szcześniak

Wykonawcy:
Bellezza - Sabine Devieilhe
Piacere - Franco Fagioli
Disinganno - Sara Mingardo
Tempo - Michael Spyres
Le Concert d'Astree, dyr. Emmanuelle Haim

Inscenizacja w Aix-en-Provance; zdj. ze str. festiwalu

No i co to się porobiło z tym Handlem! Jakby mało było jego oper – a skomponował ich tylko 45 – w teatrach operowych zaczęły się pojawiać sceniczne adaptacje jego oratoriów, wystawiane jako widowiska teatralne. Semele, Mesjasz, Herkules – to tylko niektóre z nich. Ofiarą tych pomysłów padło także pierwsze oratorium Jerzego Fryderyka Handla Il Trionfo del Tempo e del Disinganno, powstałe w 1707, kiedy Handel przebywał we Włoszech. Miał wtedy 22 lata, zetknął się ze stylem włoskiej muzyki operowej, która dała silny impuls jego dalszej twórczości. To skromna kompozycja, przeznaczona dla czterech śpiewaków i orkiestry. Autorem libretta był kardynał Benedetto Pamphilli. 
Il Trionfo... to alegoryczna przypowieść o wyższości piękna duchowego nad cielesnym i porzuceniu doczesnych pragnień i przyjemności dla wyższej wartości, jaką jest – wg autora libretta – Bóg. To moralitet, w którym występują cztery postacie : Bellezza (czyli Piękno), Piacere (Przyjemność), Tempo (Czas) i Disinganno (Rozczarowanie).
Kiedy w ubiegłym roku dyrekcja festiwalu operowego w Aix-en-Provence ogłosiła, że latem tego roku wystawia to oratorium w wersji scenicznej, angażując do obsady zespół znakomitych śpiewaków, a do reżyserowania zaprasza Krzysztofa Warlikowskiego, wypadało tylko krzyknąć „O rety!” i... spróbować się tam dostać.
Jadąc do Aix, zastanawiałam się, co można zrobić z utworem pozbawionym zupełnie akcji dramatycznej. Jak się okazało na miejscu – można i to dużo.
Krzysztof Warlikowski całą przypowieść sprowadził na ziemię, bardzo twardą ziemię, a postaciom nadał ludzki wymiar. Wpisał w realia otaczającej nas codzienności i od pierwszych taktów muzyki pokazał, o czym to będzie opowieść. W trakcie grania uwertury wyświetlany jest film, na którym widać młodych ludzi, w tym dwójkę naszych bohaterów – Bellezzę i Piacere – podczas zabawy. Bawią się, tańczą, biorą narkotyki. Współczesność. Niestety, chłopak Bellezzy umiera z przedawkowania, a ona sama trafia do szpitala. Właściwa akcja przedstawienia rozpoczyna się sceną, w której nasza bohaterka znajduje się w szpitalu lub ośrodku odwykowym i spotyka ludzi, postacie, o których nie wiadomo, czy są z realnego świata, czy tylko z jej wyobraźni, wspomnień, a może narkotycznych wizji. Na środku sceny umieszczono ogromne szklane pudło, które dzieli przestrzeń na dwie połowy. Wygląda to jak jakiś bufor, strefa przejścia między rzeczywistością a imaginacją. Pojawiają się w nim młode dziewczyny, takie jak Belezza, które są zjawami z przeszłości, a może z wyobraźni. I chłopak Belezzy, który przecież już nie żyje. Cała pierwsza cześć przedstawienia jest wypełniona takimi właśnie wizjami.

Czwórka solistów; zdj. ze s. festiwalu
W drugiej części jesteśmy w całkowicie realnym świecie. Jest młoda Bellezza, jej rodzice Tempo i Desinganno oraz brat – Piacere, który usiłuje namówić ją do opuszczenia rodziny i pragnie zabrać ze sobą, ale ona się nie zgadza. Aby uspokoić rodziców, zwraca się pozornie w stronę Boga. Zakłada białą sukienkę, jak do Pierwszej Komunii, i różaniec na rękę (czyżby nawiązanie do oryginału?), ale kiedy zostaje sama, popełnia samobójstwo. Podcina sobie żyły kawałkiem lusterka, do którego ciągle zaglądała, szukając potwierdzenia swojej urody. (Ależ ten Warlikowski jest przewrotny!). To gorzkie i smutne zakończenie, ale gdzieś głęboko czuje się, że prawdziwe.
Zaskakujący pomysł inscenizacyjny Krzysztofa Warlikowskiego dał w efekcie niezwykłe, intrygujące przedstawienie. Było tam jeszcze trochę innych, drobnych elementów, nie do końca dla mnie jasnych i zrozumiałych, ale nawet nie próbowałam się zastanawiać nad ich znaczeniem. Niektóre z nich trudno mi było wpisać w logikę przedstawienia (jak pokazany  na filmie wywiad z Jacquesem Derridą o duchach). Za to akcja była wartka, ciągle coś się działo na scenie, na pierwszym albo na drugim planie lub w tym szklanym pudle. Koncepcja całości była dobra i prowokowała do myślenia. Wydaje mi się, że Warlikowski przemyślał dokładnie każdy szczegół swojej inscenizacji. Może się ona podobać lub nie, ale nie pozostawia widza obojętnym i daje możliwość własnej interpretacji oglądanych scen. Tak było przynajmniej w moim przypadku.

Sabine Devieilhe i Franco Fagioli; zdj. ze s. festiwalu
A dla mnie i tak najważniejsza była muzyka. Cztery postacie i cztery znakomite głosy: Sabine Devieilhe (Bellezza), Franco Fagioli (Piacere), Sara Mingardo (Disinganno) i Michael Spyres (Tempo).
Wiodącą rolą w tym utworze jest partia Bellezzy. Wykonywała ją wschodząca gwiazda opery francuskiej – Sabine Devieilhe. Artystka ma bardzo piękny głos, wdzięczny i urokliwy wysoki sopran z dobrą, lekką koloraturą. Zaśpiewała swoją rolę znakomicie. A do tego była bardzo dobra aktorsko. Stworzyła przekonującą postać młodej, zagubionej dziewczyny pragnącej szczęścia, jak każdy.
W postać Piacere wcielił się argentyński kontratenor Franco Fagioli. O ile wiem, było to pierwsze wykonanie tej partii przez kontratenora w naszych czasach. Do tej pory śpiewały to mezzosoprany.
W oryginale jest to rola przeznaczona dla sopranu. Naturalny rejestr głosu Fagiolego to mezzosopran i chwilami wydawało mi się, że partia Piacere jest odrobinę za wysoka dla niego, co szczególnie słychać w ostatniej arii Come nembo che fugge col vento. Nie brzmiało to źle, chociaż ja wolę kiedy ten artysta śpiewa utwory przeznaczone na średni głos. Ale Franco Fagioli jest śpiewakiem tak wysokiej klasy, że nigdy nie zaśpiewa poniżej pewnego poziomu wykonawczego, a jego sztuka wokalna niezmiennie budzi zachwyt i uznanie. A poza tym miał okazję wykazać się talentem aktorskim, co też czynił z wielkim zaangażowaniem i temperamentem. Jego aktorstwo, może chwilami trochę naiwne i przerysowane, było pełne wdzięku. I w swojej charakteryzacji na scenie wyglądał świetnie!

Franco Fagioli jako Piacere; zdj. ze s. festiwalu
Drugą panią śpiewającą była Sara Mingardo dysponująca głębokim, ciemnym głosem altowym. I chociaż sam głos brzmiał bardzo ładnie, to jej arie wydały mi się mało atrakcyjne. Były monotonne i nużące. Faktem jest, że wszystkie były w wolnych tempach z akompaniamentem niskich instrumentów – przecież to Rozczarowanie – ale brakowało mi w jej interpretacji odrobiny emocji i napięcia.
Głosem wieczoru dla mnie był Michael Spyres. Piękny, pełny, dźwięczny tenor z ładnym legatem i dobrą góra. Jego śpiew wypełniał przestrzeń teatru po same krańce. Może trochę za mało swobody w koloraturze, ale to co wymyślał Handel dla swoich tenorów było zupełnie karkołomne i nie wszyscy śpiewacy temu podołają. Spyres sobie radził. Urodę jego głosu doceniła publiczność, bo to on pierwszy dostał oklaski w trakcie przedstawienia.
No i muszę wspomnieć o orkiestrze. Niestety, to był dla mnie zawód i rozczarowanie.
Grał zespół Le'Concert d'Astree pod dyrekcją Emmanuelle Haim. To zespół średniej klasy. Jest rezydentem opery w Lille, która była współproducentem omawianego przedstawienia
Tak się składa, że kilka lat temu pani Haim ze swoim zespołem nagrała to oratorium Handla. Znam to nagranie i je lubię. Jest po prostu dobre, ze znanymi śpiewakami i dobrze brzmiącą orkiestrą. Ale to nagranie studyjne. To, co usłyszałam w teatrze, było graniem nudnym, niemrawym i tępym. Bez wdzięku i elegancji jaka kojarzy nam się z muzyką włoską. Ciężkie, ciemne brzmienie niskich instrumentów wielokrotnie przykrywało pozostałe instrumenty. Ponuro brzmiące organy z wiolonczelą w basso continuo i prostacki obój. Odcinki w wolnych tempach wlokły się niemiłosiernie długo, a te szybkie były tak rozpędzone, że śpiewacy połykali nuty a instrumentaliści, ledwo się „wyrabiając”, gubili rytm i puls muzyczny. A ja czekałam na chwilę, kiedy to wszystko się rozsypie. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło, chociaż niewiele brakowało. Jednym słowem – za mało muzyki, a za dużo dźwiękowego chaosu i bylejakości.
Szkoda, bo zespół solistów był świetny i powinien dostać wsparcie w pięknym, subtelnym i wyrafinowanym stylistycznie akompaniamencie orkiestry.
Il Trionfo del Tempo e del Disinganno być może nie należy do arcydzieł w twórczości Handla, ale jest tam wiele pięknych arii i znakomity kwartet w drugim akcie. To jeden z najlepszych fragmentów dzieła. Słychać mistrzostwo techniki kompozytorskiej Handla w nadzwyczajnym prowadzeniu linii melodycznej i pracy motywicznej przechodzącej po miedzy solistami a orkiestrą. To się aż „gotuje”. I dobrze! Bardzo to lubię.
Z pewnością długo będę pamiętać te wieczory w Theatre de l'Archeveche i niezwykły spektakl do muzyki Handla. Nie powiem, że to było piękne przedstawienie, ale intrygujące, niezwykle, ciekawe, prowokujące i zastanawiające. I warte podróży do małego miasteczka na południu Francji.

Telewizja francuska zarejestrowała to przedstawienie i pokazała w telewizji. Kiedy obejrzałam je na ekranie, stwierdziłam, że kamera i inżynier dźwięku to cudotwórcy. Pokazali inny spektakl. Ale to już oddzielna historia...

Małgorzata Cichocka

2 komentarze:

  1. Jeszcze raz dziękuję autorce za relację! Akurat moim zdaniem to absolutne arcydzieło i należy do moich ulubionych. Tym bardziej się cieszę, że dolce-tormento mogło zamieścić tak szczegółową i plastyczną relację z tego spektaklu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosia Cichocka24 lipca 2016 02:44

      Dziękuje Pani za zaproszenie na stronę "dolce tormento" i możliwość przedstawienia własnej opinii o tym co widziałam i słyszałam. A były to chwile niezwykłe i żadna transmisja tv czy film video tego nie zastąpi.
      Cieszę się, że ma Pani taką opinię o tym utworze. To tylko świadczy o tym, jak wspaniała jest to muzyka budząc taki entuzjastyczny odbiór.

      Usuń