piątek, 26 lipca 2019

Raberto Alagna w Operze Leśnej

Krótka przerwa od baroku - ale bardzo krótka!
Już jutro 28 lipca festiwal 9. NDI Sopot Classic otworzy w operze Leśnej recital Robero Alagni, światowej sławy tenora, którego miłośnikom opery przedstawiać w zasadzie nie trzeba. W dwuczęściowym koncercie wykona arie z oper Verdiego, Pucciniego i Gounoda, a w drugiej, nieco lżejszej części m.in. pieśni neapolitańskie. Towarzyszyć mu będzie Orkiestra Polskiej Filharmonii Kameralnej z Sopotu pod batutą Marcella Mottadelli.
Sam Alagna, artysta pochodzący z Sycylii, to bywalec najsłynniejszych scen operowych świata, m.in. La Scali i Metropolitan Opera. Ma w repertuarze 60 ról operowych w najpopularniejszych dziełach muzycznych, takich jak Napój miłosny Donizettiego, Aida i Otello Verdiego czy Madama Butterfly Pucciniego. Jest tez polonicum, a jakże! Od 2015 roku jest mężem polskiej sopranistki Aleksandry Kurzak.
Tak więc tegoroczny Sopopt Classic rozpoczyna się z prawdziwym przytupem! A już w poniedziałek na sopockim festiwalu barok w najlepszym wydaniu!

"Nel mondo del tormento" w Łazienkach

Na przedzie Anna Radziejewska i Krzysztof Garstka; fot. IR
Recital Anny Radziejewskiej w Pałacu na Wodzie w Łazienkach Królewskich 25 lipca to jeden z ostatnich punktów festiwalu Polskiej Opery Królewskiej. Artystka powtórzyła program przygotowany i pokazany wcześniej w cyklu Muzyka dawna za Zamku Królewskim: Nel mondo del tormento.
Część tego programu - mam tu na myśli kołysankę Tarquinio Meruli Hor ch'e tempo di dormire - mogliśmy usłyszeć już trzy lata temu jako jeden z punktów niesamowitego widowiska Sognando la morte, w którym Anna Radziejewska pokazała nie tylko swój talent wokalny, ale również taneczny! I podobnie jak wówczas artystka potrafiła tym niezwykłym skądinąd utworem wywołać w widzach dreszcz emocji.
Równie dramatycznym i pełnym rozdzierającej ekspresji był słynny Lament Ariadny z zaginionej opery Monteverdiego. Mimo bardzo ograniczonego składu instrumentalistów (dwoje skrzypiec, wiolonczela, teorba i klawesyn), dzięki wyrazistemu mezzosopranowi Anny Radziejewskiej aria wybrzmiała w całym bogactwie swoich emocji, w pełni "operowo". Zresztą oba utwory tej części koncertu - podobnie jak występ w roli Messagery w Orfeuszu Monteverdiego przed tygodniem - potwierdziły po raz kolejny, że Anna Radziejewska świetnie czuje się w XVII-wiecznym repertuarze i znakomicie potrafi wydobyć dramatyczną ekspresję zawartą w tej muzyce.
W drugiej części koncertu - wysłuchaliśmy kantaty Georga Friedricha Haendla La Lucrezia HWV 145 - kantata przepiękna, kilka lat temu mierzyła się z nią Olga Pasiecznik w swoim znanym programie Tre donne, tre destini w Warszawskiej Operze Kameralnej. Cieszę się, że znów została przypomniana.
Capella Regia Polona, w składzie już wspomnianym, zagrała również dwa utwory instrumentalne: zaskakująco świeżą i mało znaną Sonatę nr 4 ze zbioru Sonate concertate in stil moderno Daria Castello (szczerze przyznaję, że niezbyt znałam jego twórczość do tej pory) i jedną z sonat triowych  (nr 9 op. 2) Arcangela Corellego.
Na bis i na pożegnanie wykonano przepiękną kołysankę z oratorium Giuditta Alessandra Scarlattiego Dormi, o fulmina di guerra. W zapadającym zmierzchu, wolna, delikatna i zakończona gasnącym pianissimo, wydawała się bardzo a propos - o czym zresztą, zapowiadając bis, wspomniała sama artystka.
Magiczny wieczór z piękną muzyką w pięknych okolicznościach Łazienkowskiego parku!

środa, 24 lipca 2019

9. NDI Sopot Classic

Festiwal Sopot Classic ma już dziewięcioletnią tradycję. Inicjatorami tego wydarzenia byli w 2011 roku dyrektor artystyczny Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot i władze miasta. Od 2017 roku festiwal ma tytularnego sponsora i od jego nazwy przyjął oficjalne miano NDI Sopot Classic.
Od początku organizatorzy mieli międzynarodowe ambicje, na koncerty zapraszano gwiazdy sceny muzycznej, także te wschodzące - żeby wspomnieć koncert recitalowy Jakuba Józefa Orlińskiego sprzed dwóch lat.
Sopot Classic ma formułę otwartą, co w jego przypadku oznacza poszukiwanie wykonawców z repertuarem z rozmaitych epok - od baroku po XXI wiek. Stąd w propozycjach z poszczególnych edycji znaleźć możemy i koncert flamenco, i Beethovena, i Gershwina, i balet klasyczny. Nie inaczej będzie w tym roku.
Gwiazdą koncertu rozpoczynającego w niedzielę 28 lipca festiwal będzie światowej klasy tenor Roberto Alagna, którego publiczności operowej przedstawiać nie trzeba - to nazwisko mówi samo za siebie. Artyście towarzyszyć będzie orkiestra Filharmonii Kameralnej Sopot pod batutą Marcello Mottadelli.
Dla wielbicieli baroku przewidziano koncert znakomitego zespołu Il Pomo d'Oro, młodego stażem, ale cieszącego się zasłużoną renomą. Z orkiestrą wystąpią dwie wokalistki - obie znakomite: Inga Kalna i Maite Beaumont. Koncert zapowiada się niezwykle już z założenia - jego tematem będą bowiem... zwierzęta? Nosi tytuł In search of Animals in Handel's Operas, czyli W poszukiwaniu zwierząt w operach Haendla. O jakie zwierzęta (bestie?) chodzi przekonamy się już 29 lipca.
Kolejne spotkanie muzyczne 31 lipca to zderzenie tradycji i współczesności. W sali kameralnej PFK Sopot wystąpi Włodek Pawlik Trio z.... pieśniami Stanisława Moniuszki! To repertuar zaczerpnięty z najnowszego projektu Pawlik/Moniuszko - Polish jazz, albumu inspirowanego twórczością kompozytora, którego rok własnie obchodzimy.
Natomiast 2 sierpnia organizatorzy zapraszają na koncert muzyki polskiej. Obok kompozycji Krzysztofa Pendereckiego i Pawła Łukaszewskiego usłyszymy kompozycję laureata V Konkursu Kompozytorskiego im Krzysztofa Pendereckiego - Tech-uniques Andrzeja Ojczenasz.
Uroczysty finał 4 sierpnia w Operze Leśnej to w tym roku Koncert wiedeński z kompozycjami m.in. Mozarta, Beethovena, Straussa, Lehara i Kalmana. Zagra Orkiestra PFK Sopot pod batuta Pawła Przytockiego, jako soliści wystąpią Adriana Ferfecka (sopran), Mariusz Godlewski (baryton), Joanna Maja Jasnowska (fortepian) i Simon Hoefele (trąbka).Wiedeńscy klasycy i wiedeński walc zwieńczy tegoroczne spotkania muzyczne w Sopocie.

wtorek, 23 lipca 2019

Festiwal Polskiej Opery Królewskiej cd.

Wykonawcy w komplecie; fot. IR
Ponowne spotkanie z Orfeuszem Monteverdiego na Zamku Królewskim było przyjemnością równą uczestnictwu w premierze tej opery w lutym tego roku. Obsada pozostała ta sama, zauważyłam tylko drobne zmiany w drugoplanowych rolach. Karol Kozłowski był Orfeuszem-Monteverdim równie czarującym, co poprzednio. Team doborowych sopranistek zachwycał tak jak w lutym: Anna Radziejewska jako dramatyczna Messegiera, Olga Pasiecznik jako kokieteryjna Prozerpina, Marta Boberska w podwójnej roli jako Musica i Eurydyka, Anita Łukaszewicz jako Speranza i wreszcie Julita Mierosławska jako wdzięczna nimfa. Sławomir Jurczak znów był mrocznym Charonem, Marcin Pawelec Plutonem, a Sylwester Smulczyński - Apollem stylizowanym na Ludwika XIV. Znów zachwyciły mnie przepiękne kostiumy Marleny Skoneczko - jej wyrafinowany i wyrazisty styl jest jedną z najmocniejszych wizytówek POK.
Tym razem (uczestniczyłam w piątkowym spektaklu 19 lipca) nieco gorzej niż lutym spisywała się orkiestra pod kierunkiem Krzysztofa Garstki - po kilku kiksach i lekkim rozjeżdżaniu się z chórem udało się na szczęście opanować sytuację i w miarę upływu czasu Capella brzmiała coraz lepiej, a w drugim akcie już bezbłędnie.
Inscenizacje POK są w swojej największej części tradycyjne - nie ma w nich kontrowersji, uwspółcześnień czy rewolucyjnych pomysłów scenicznych. Ale w "dworskim" wystawieniu Orfeusza tkwi niewątpliwie jego siła - muzyka Monteverdiego, jakby żywcem przeniesiona z XVII-wiecznego mantuańskiego dworu, brzmi czysto jak kryształ. I niezmiennie zachwyca.
W tym tygodniu w czwartek 25 lipca POK zaprasza na recital Anny Radziejewskiej. Będzie okazja wysłuchania programu Nel mondo del tormento z kompozycjami m.in. Tarquinio Meruli, Monteverdiego i Haendla. Koncert w Pałacu na Wodzie to przedostatnie festiwalowe wydarzenie, finał w sobotę - Straszny dwór Moniuszki w Teatrze Królewskim.

środa, 17 lipca 2019

"Orfeusz" na Festiwalu POK

Premierowy plakat Orfeusza
Podczas Festiwalu Polskiej Opery Królewskiej mamy wyjątkową okazję przypomnienia sobie najważniejszych wydarzenia minionego sezonu. A jednym z najbardziej udanych była lutowa premiera opery Claudia Monteverdiego L'Orfeo. Oczywiście nie była to pierwsza opera w historii. Jednak ze względu na swoją klasę i nieprzemijająca przez wieki popularność często nazywa się tak Orfeusza. Co do jej nadzwyczajnego piękna to opinia nawet trafna. Może nie pierwsza, ale na pewno jedna z najpiękniejszych.
Inscenizacja POK stanęła w pół drogi pomiędzy wersją koncertową i sceniczną, a nowy dyrektor opery, Andrzej Klimczak, nazwał ją zgrabnie - wersją dworską. Rzeczywiście śpiewacy zostali ubrani w kostiumy, scenografia dyskretnie i oszczędnie zaaranżowana, a ruch sceniczny starannie przemyślany. Jednak obyło się bez oddzielenia sceny od publiczności i dosłowności w opowiadaniu tej nieśmiertelnej historii. Przymiotnik "dworska" znakomicie tu pasuje. Tak własnie możemy sobie wyobrazić wystawienie Orfeusza na mantuańskim dworze Gonzagów.
Capella Regia Polona - wzmocniona podczas premiery przez gościnnych instrumentalistów, doborowe grono śpiewaków - że wymienię zaledwie kilkoro: Karol Kozłowski, Marta Boberska, Anna Radziejewska, Olga Pasiecznik - gwarantują znakomite widowisko muzyczne na najwyższym poziomie.
Podczas festiwalu POK wystawi Orfeusza na Zamku Królewskim dwukrotnie - 19 i 20 lipca. Kto nie widział - ma teraz szansę. Kto widział - nie ma wątpliwości, że warto. Zwłaszcza, że na kolejną okazję trzeba będzie czekać aż do grudnia!

poniedziałek, 15 lipca 2019

Lully w Wilanowie

Międzynarodowa Letnia Akademia Muzyki Dawnej to przedsięwzięcie z tradycjami. W tym roku nosiła imponujący numer XXVI, a warsztaty gry, śpiewu i tańca - wszystko zgodnie z dawną praktyką wykonawczą - odbywały się w Warszawie pomiędzy 7 a 14 lipca. Finałowy koncert zorganizowano w wilanowskiej Oranżerii, a przygotowane fragmenty Le Bourgeois Gentilhomme, sztuki Moliera z muzyką Jeana-Baptiste'a Lully'ego, nadzwyczajnie korespondowały z obchodzonym  tego dnia Dniem Bastylii.

Mieszczanim salachcicem w Wilanowie, MLAMD 2019;
fot. IR
Formowaną co roku z profesorów Akademii i jej uczestników Orkiestrę XXVI MLAMD prowadził jak zwykle maestro i koncertmistrz MLAMD Simon Standage. W gronie wykonawców znalazło się kilkoro solistów: Katarzyna Bienias, Aleksander Rewiński, Paweł Kowalewski, Krzysztof Chalimoniuk i Michał Muzyka,  a oprócz nich grupa flecistek FAVORITO (grająca w intermezzach) i tancerki z Zespołu Tańca Barokowego Varsavia Galante (choreografię ułożyła Annabelle Blanc). Fragmenty sztuki Moliera odczytywał z dużym zaangażowaniem Andrzej Ferenc.
Mimo zróżnicowanego poziomu grupy wykonawców, całość bynajmniej nie brzmiała amatorsko. Szczególnie pochwalić muszę orkiestrę - zespół był niewielki, ale grał naprawdę bardzo dobrze i stylowo. Co prawda wnętrze Oranżerii pozbawione było jakiejkolwiek scenografii, ale wystarczyło tylko zerknąć za okno, żeby znaleźć się w przepięknym barokowy ogrodzie. Może trochę szkoda, że nie dało się zorganizować przedstawienia na powietrzu, ale przy naszej niepewnej pogodzie to w zasadzie zrozumiałe. Optymizmem napawa fakt, że tylu młodych ludzi chce grać muzykę dawną i - jak było widać - sprawia im to prawdziwą frajdę!

czwartek, 11 lipca 2019

Recital Olgi Pasiecznik w Pałacu na Wyspie

Olga Pasiecznik i Krzysztof Garstka; fot. IR
Wczoraj wieczorem Pałacu na Wodzie w Łazienkach Królewskich w ramach tegorocznego Festiwalu Polskiej Opery Królewskiej mogliśmy posłuchać Olgi Pasiecznik.
Pozycja Olgi Pasiecznik jest niekwestionowana. Od lat ma status "pierwszej damy" polskiego baroku. Jako solistka Warszawskiej Opery Kameralnej zaśpiewała wiele niezapomnianych ról w operach Haendla i Mozarta, niektóre zostały szczęśliwie zarejestrowane, np. znakomity Giulio Cesare w którym kreowała Kleopatrę. Jej głos znają i wielbią miłośnicy opery barokowej, nie tylko w Polsce zresztą. A w swojej sztuce nie ogranicza się przecież tylko do baroku!
Jako solistka POK wystąpiła z pierwszym recitalem na festiwalu, co nie dziwi. Towarzyszył jej bardzo kameralny skład orkiestry Capella Regia Polona pod wodzą Krzysztofa Garstki.
Repertuar został dobrany dość oryginalnie. Przygotowano dwie kantaty Johanna Sebastiana Bacha i trzy z 9 Arii niemieckich George'a Friedricha Haendla, a jako instrumentalne przerywniki Ouverture B-dur HWV 336 Haendla i Sonatę sopr'il Soggetto Reale z Musikalisches Opfer BWV 1079 Bacha.
O pierwszej z kantat - Non sa che sia dolore BWV 209 napisano w programie, że autorstwo kantora z Lipska bywa kwestionowane. nie tylko dlatego, że tekst jest włoski. Rzeczywiście - brzmiała bardzo "niebachowsko" i prawdę mówiąc sama nie wiem, czy to komplement.
Haendlowskie Arie za to było perfekcyjnie "haendlowskie", zwłaszcza zachwycająco-liryczna Susse Stille, sante Quellen HWV 205. Emocjonalna interpretacja, której mistrzynią jest Olga Pasiecznik, mogła się tu w pełni zachwycić.
Druga z kantat Bacha, Weicht nur, betrubte Schatten BWV 202 to kameralna świecka kantata weselna, zaśpiewana przez sopranistkę z niemal taneczna werwą.
O grze zespołu niestety niewiele da się powiedzieć. Mimo urzekającej urody Pałacu na Wodzie z królującym Apollem Belwederskim u szczytu sali, akustyka jest w nim kiepska i mimo że siedziałam blisko, naprawdę nie potrafię powiedzieć, czy to instrumentalistom zdarzało się "rozjeżdżać", czy to był efekt pogłosu na sali. Urok miejsca i jego klimat nie rekompensuje niestety tej wady Pałacu jako sali koncertowej.

piątek, 5 lipca 2019

"Cosi fan tutte" w Łazienkach

Don Alfonso snuje intrygę, manipulując naiwnymi kochankami; fot. IR
Festiwal Warszawskiej Opery Kameralnej właśnie się kończy, ale wielbiciele Mozarta mogą niemal płynnie przerzucić swoja uwagę na kolejny - Festiwal Polskiej Opery Królewskiej. a w nim przede wszystkim premiera Cosi fan tutte - jednego z najpiękniejszych i najpopularniejszych dzieł wiedeńskiego geniusza. A zresztą, co ja mówię! Właściwie każde z jego dzieł jest porażająco piękne i gdyby ktoś kazał mi wybierać pomiędzy Don Giovannim, Weselem Figara, Cosi fan tutte czy Czarodziejskim fletem - miałabym nie lada problem!
Na szczęście artyści dokonują za nas tych wyborów i POK przygotował na rozpoczęcie festiwalu, czyli na 5 czerwca premierę komedii omyłek-przebieranek, sztuki uwodzenia i refleksji na temat niestałości uczuć, z pozoru lekkiej, lecz podszytej sporą dawką goryczy - czyli Cosi fan tutte.
O założeniach spektaklu opowiadała na konferencji prasowej Jitka Stokalska, reżyserująca zresztą tę własnie operę po raz piąty. POK przygotował trzy składy solistów, nie wiem, kto zaśpiewa na dzisiejszej premierze, ja miałam okazję uczestniczyć we wczorajszej próbie generalnej z jednym z proponowanych składów, niestety bez Anny Radziejewskiej jak Dorabelli, ku mojemu wielkiemu żalowi.
Pośrodku dyrygent Dawid Runtz; fot. IR
Zgodnie z zapowiedzią reżyserki spektakl przygotowano "po bożemu", czyli w kostiumach z epoki, bez żadnych uwspółcześnień czy kontrowersyjnych pomysłów. Scenografia i kostiumy Marleny Skoneczko jak zwykle piękne. Jej specjalnością są oszczędna scenografia i kostiumy w ograniczonej, ale soczyście intensywnej gamie barw. Ruchem scenicznym zawiadywał Zbigniew Czapski i przygotował go zgodnie z koncepcją "teatru w teatrze", z odsłanianiem przez mimów kulis kolejnych scen zaaranżowanych przez okrutnego inscenizatora, czyli Don Alfonsa (Bogdan Śliwa) w nieco groteskowej charakteryzacji wyglądającego niemal jak... burdel-mama? Czwórkę protagonistów kreowali Anna Wierzbicka jako Fordiligi i Aneta Łukaszewicz jako Dorabella oraz Jacek Szponarski jako Ferrando i Damian Wilma jako Giulielmo. Bardzo dobrze radziła sobie z rolą Despiny Iwona Handzlik - pokazała w niej niewątpliwie swoją vis comica i to nie tylko w przebraniach lekarza i notariusza.
Specjalnie przysłuchiwałam się wczoraj orkiestrze prowadzonej przez młodego dyrygenta Davida
Runtza, który na konferencji prasowej wydawał się nieco onieśmielony odpowiedzialnością, włożoną na jego barki przez dyrekcje Opery. Ale już po brawurowo poprowadzonej uwerturze byłam spokojna o grę orkiestry.
Premierowe przedstawienia dziś i jutro, czyli 5 i 6 lipca. Na kolejne spektakle, nie tylko Mozartowskie zresztą, POK zaprasza do Łazienek i na Zamek Królewski przez cały najbliższy miesiąc!

czwartek, 4 lipca 2019

Cavalli by Jaroussky

Philippe Jaroussky i zespół Artaserde, ICE Classic 2019;
fot. IR
Francesco Cavalli jest kompozytorem trochę niedocenianym. W panteonie XVII wieku przyćmiewa go gwiazda wcześniejszego i bardziej znanego Claudia Monteverdiego. A przecież Cavalli  skomponował 42 opery, a L'Ercole amante - wystawiona na paryskim dworze z okazji zaślubin Ludwika XIV z Marią Teresą - była jednym z najgłośniejszych przedsięwzięć operowych swoich czasów (trwała sześć godzin!).  Współcześnie Cavallego niemal się nie wystawia, a Eligabalo sprzed trzech lat z Franco Fagiolim w roli tytułowej to chlubny wyjątek.
Muzyka Cavallego to kwintesencja opery XVII-wiecznej z jej dramatycznymi recytatywami i śpiewnymi ariami. Jest na pewno krokiem dalej w ewolucji opery włoskiej w stosunku do Monteverdiego, zwłaszcza jeśli chodzi o "łatwość" jego muzyki. Powodzenie Cavallego zależało w dużym stopniu od przychylności weneckiej publiczności, podawał jej więc takie "kawałki", jakie się wówczas podobały. A miał dużą zdolność tworzenia muzyki różnorodnej i bardzo wdzięcznej.
Philippe Jaroussky wydał własnie płytę z ariami z kilku oper Cavallego i krakowski koncert był wydarzeniem promującym tę płytę i w całości poświęconym sinfoniom i ariom z oper Cavallego. Bardzo udatnie dobranych. Są więc arie brawurowe (aria Cyrusa z opery Ciro), liryczne (Ombra mai fu z Xerse), taneczne (aria Eumeny z Xerse), żartobliwe (aria Nerilla z Orminda) i wreszcie - w czym Jaroussky jest niezrównany - ekspresyjne lamenty (Misero Apollo z opery Gli amori d'Apollo e di Dafne czy lament Cyrusa z opery Ciro). Poszczególne arie przeplatały podczas koncertu sinfonie z oper Ercole amante, Eligabalo, Doriclea, Orione, Gli amori d'Apollo e di Dafne, Giaskone i Egisto. Nastrój był więc zmienny, a pewna monotonia charakterystyczna dla muzyki tego okresu w ogóle nie dawała się odczuć. Przede wszystkim dzięki znakomitej grze zespołu Artaserse - instrumentaliści w tym repertuarze czuli się naprawdę wyjątkowo dobrze. a mimo niewielkiego, zaledwie 12-osobowego składu grali "na bogato". Znakomicie się przy tym rozumieją z solistą, któremu towarzyszą przecież od lat.
No i sam Jaroussky! Trzeba przyznać, że potrafi dobierać sobie repertuar odpowiedni do aktualnych warunków głosowych. A te się niestety zmieniają i - jak to u kontratenorów - z wiekiem słabną. Dlatego w pełni rozumiem, dlaczego wybiera teraz głównie repertuar XVII-wieczny - potrafi go śpiewać lirycznie i ekspresyjnie, nie forsując głosu, zwłaszcza w górnych rejestrach.
No i ten sceniczny wdzięk! Mimo uwielbienia publiczności, nie pozuje na gwiazdora, któremu woda sodowa uderzyła do głowy. Bezpośredniością i poczuciem humoru potrafi ująć największych sceptyków. A poza tym jest wciąż świetny! Głos Jaroussky'ego, nawet osłabiony i wyraźnie niższy, jest wciąż czysty i lekki, technicznie bardzo sprawny i czarująco liryczny.
A wykonane na jeden z czterech bisów Si dolce e il tormento Monteverdiego przypomniało mi, dlaczego ten blog i związana z nim strona własnie tak się nazywają!

poniedziałek, 1 lipca 2019

Jaroussky - nareszcie!

Trzeba przyznać, że ICE Classic potrafi podtrzymać zainteresowanie - nie ma dnia, żeby na fb nie zamieścił przypomnienia o nadchodzącym finale tegorocznego festiwalu, czyli recitalowym koncercie Philippe'a Jaroussky'go w środę 3 lipca w Krakowie. Artyście będzie towarzyszył - jak zresztą zwykle - założony przez niego zespół Artaserse.
Przyznaję to szczerze. Philippe Jaroussky jest moim ulubionym kontratenorem. Jego karierę śledzę od lat, od czasów gdy jako młody śpiewak zadziwiał świeżością i entuzjazmem, z jakim mierzył się z wymagającym barokowym repertuarem, a francuska telewizja Mezzo pokazywała jego kolejne wcielenia z dumą i zachwytem. Od 2010 roku słyszałam go w Polsce wielokrotnie: w Wieliczce, w filharmoniach krakowskiej, warszawskiej, łódzkiej, poznańskiej, w salach katowickiego NOSPR i wrocławskiego NFM. Przez ten czas odkryłam wielu innych śpiewaków, niektórych równie znakomitych, może nawet lepszych. Obserwuje też, jak zmienia się głos Francuza, jak - niestety - słabnie z upływem lat i traci swoją niezwykłą lekkość i czystość, którą tak zachwycał kilka lat temu. Nadal jednak nikt tak jak on nie potrafi wydobyć z głosu tych zupełnie niebywałych pokładów liryzmu, a jego jasny i czysty mezzosopran rozpoznam nieomylnie od pierwszych dźwięków!
Być może Fagioli potrafi śpiewać efektowniej, a Cencić nadać swojemu śpiewowi więcej wyrazistej ekspresji. Ale cóż! Stara miłość nie rdzewieje i w moim osobistym rankingu anielskich głosów Philippe Jaroussky zajmuje szczególne miejsce. I chyba nie tylko w moim...