"Eliogabalo" Cavallego w Opera Garnier, czyli Franco Fagioli ogolony do cna!

Franco Fagioli w roli tytułowej
Francesco Cavalli, Eligabalo
Opera National de Paris, Paryż
16.09.2016 (premiera)

Reżyseria – Thomas Jolly
Kierownictwo muzyczne – Leonardo Garcia Alarcón
Choreografia – Maud Le Pladec
Scenografia – Thibaut Fack
Kostiumy – Gareth Pugh

Wykonawcy
Franco Fagioli – Eliogabalo
Paul Groves – Alessandro
Valer Barna-Sabadus – Giuliano
Elin Rombo – Eritea
Mariana Flores – Atilia
Emiliano Gonzalez Toro – Lenia
Matthew Newlin – Zotico
Scott Conner – Neribulone
Nadine Sierra – Flavia Gemmira     
Orchestre Cappella Mediterranea, dyr. Leonardo Garcia Alarcón

Eliogabalo – po polsku Heliogabal – cesarz rzymski Varius Avitus, żyjący w latach 204–222, był paskudną postacią. Jako czternastolatek został posadzony na cesarskim tronie wielkiego Imperium Rzymskiego. Rządził tylko 4 lata. Z urody był podobno pięknym chłopcem, ale młoda, nieukształtowana osobowość z jednej strony, i władza absolutna z drugiej stworzyły wypaczoną osobę, która zajęła się tylko realizowaniem własnych zachcianek i perwersji, w tym skłonności zbrodniczych. Brak zainteresowania sprawami państwa, rozwiązły tryb życia, przesadny kult słońca i jeszcze kilka innych cesarskich wybryków wyczerpały cierpliwość Rzymian i Heliogabal życie swoje zakończył zasieczony przez pretorian, a jego zwłoki wrzucono do Tybru. Tron po nim przejął młodszy brat Aleksander.
Postać Heliogabala zainspirowała nieznanego poetę z XVII wieku do napisania libretta operowego do muzyki Francesca Cavallego, w owym czasie najwybitniejszego kompozytora operowego na terenie Włoch. Treścią opery są miłosne zapędy cezara i próba uwiedzenia rzymianki Flavii Gemmiry, po porzuceniu poprzedniej wybranki Eriteii.
Akcja obejmuje ostatnie chwile życia Heliogabala wraz z jego tragiczną śmiercią. Opera miała być wystawiona w weneckim teatrze Santi Giovanni e Paolo w 1668 roku, ale – nie wiadomo z jakich powodów – próby przerwano i nigdy nie doszło do premiery. Opera Cavallego pozostała zapomniana. Dopiero wiek XXI przypomniał sobie o tym dziele i zagościło ono na scenach operowych.
Znakomita scena w paryskiej Opera Garnier rozpoczęła tegoroczny sezon operowy właśnie tym dziełem. I zaiste, był to wspaniały pomysł i wielka radość dla melomanów. Do realizacji przedstawienia jako dyrektora muzycznego i dyrygenta zaproszono Leonarda Garcie Alarcóna z jego Cappella Mediterranea, zespołem o ugruntowanej renomie specjalizującym się w wykonawstwie muzyki dawnej. Reżyserię powierzono młodemu francuskiemu aktorowi i reżyserowi Thomasowi Jolly, który spisał się znakomicie. Jego inteligentna i subtelna wizja opowiadanej historii, a także umiejętne prowadzenie śpiewaków dało im możliwość nie tylko śpiewania, ale także zagrania bardzo wiarygodnych postaci. Poza tym Thomas Jolly bardzo elegancko i dyskretnie pokazał to, o czym libretto nie wspomina, a co było właściwe postaci Eliogabala. Zamiłowanie do przepychu i strojów, biseksualizm, homoseksualny związek ze swoim służącym i doradcą Zotico (co jest faktem), skłonność do zachowań typowo kobiecych i przebieranie się za kobietę. Prawda historyczna nie została zignorowana przez reżysera. Co tylko ubarwiło opowieść, nie wzbudzając przy tym niesmaku czy zakłopotania, jak potrafi się wydarzyć przy realizacjach modnych reżyserów tzw. regietheatru. I niczego nie zmieniono w libretcie. Obcięta głowa Heliogabala potoczyła się po schodach sceny do kanału orkiestry, jak w nurty Tybru. Świetna, przemyślana reżyseria.

Eliogabalo Cavallego w Opera Garnier
Muzyka Cavallego mogła niektórych słuchaczy zaskoczyć. Jeśli ktoś spodziewał się usłyszeć typowy dla opery włoskiej układ – recytatyw i aria ze śpiewna kantyleną i błyskotliwą koloraturą – był srodze zawiedziony. To jeszcze nie ten czas. W muzyce Cavallego brak jest wyraźnego rozgraniczenia na te formy. Przebieg muzyczny jest płynny. Krótkie linie melodyczne arii łączą się z recytatywem, który często poprzedza i następuje bezpośrednio po krótkim fragmencie kantyleny. Cavalli był uczniem Monteverdiego. Duch monodii akompaniowanej z prymatem słowa nad muzyką, cały czas unosi się nad partyturą.
A muzyka jest przepiękna. Cała gama nastrojów: od pompatycznej, wzniosłej do cudownie lirycznej, bez mała melancholijnej. Wiele fragmentów ma żywy, taneczny charakter. Zastosowanie metrum trójdzielnego nadaje jej lekkości i śpiewności. Przebogate instrumentarium orkiestry sprawia, że jej brzmienie jest piękne – głębokie, soczyste, gęste i różnorodne. Poza skrzypcami, violami i kontrabasem są 3 teorbany, gitara barokowa, 2 klawesyny, pozytyw, instrumenty dęte, a także – okazjonalnie – kastaniety i bębenek baskijski.
Cappella Mediterranea, spełniając te wymagania obsady instrumentalnej, grała bardzo dobrze – ładnym, długim dźwiękiem z pięknym frazowaniem, odpowiednią dynamiką i tempami. To jeden z filarów przedstawienia.
Leonardo Garcia Alarcón zebrał do swojego przedstawienia zespół bardzo dobrych śpiewaków. Wszyscy dosyć młodzi, ale już z doświadczeniem i sukcesami scenicznymi. Dla części z nich był to debiut w Opera Garnier, tak samo jak dla Cappelli, dyrygenta i reżysera. Soliści ze Stanów Zjednoczonych i Ameryki południowej to wokaliści w większości współpracujący z Alarcónem. No cóż, tak to już jest w tym świecie. Ale zostali bardzo dobrze dobrani głosowo do swoich postaci. Dźwięczny, trochę ostry sopran Nadine Sierra pasował do postaci niezłomnej Flavii, odmawiającej miłości cezarowi. Spokojny, zrównoważony głos Paula Groves jako Aleksandra, był odzwierciedleniem jego spokoju i prawości. A uroczy Matthew Newlin jako przymilny poddany cezara, podobał mi się szczególnie. Ma bardzo wysoki i jasny tenor (czy to aby nie haute-contre?). No i Emilio Gonzalez Toro – zabawny i sympatyczny w roli Leni. Nic tak nie wprawia widza w dobry humor jak facet przebrany za kobietę i śpiewający męskim głosem. Tak to sobie wymyślił Cavalli, aby rola służącej Leni była wykonywana przez tenora. Giuliana, brata Flavii, śpiewał Valer Sabadus i tylko ta partia nie była najlepiej obsadzona. Sabadus ma głos delikatny, wysoki sopran, który nie bardzo pasował do ekspresyjnej, dynamicznej muzyki Cavallego i był słabo słyszalny w głębi sali. I jeszcze trzeba wspomnieć o bardzo dobrym amerykańskim basie Scotcie Connerze w roli Nerbulone. Stworzył zabawną i sympatyczną postać, która razem z Lenią wprowadziła elementy komizmu do tego dramatu.
Franco Fagioli jako Eliogabalo
Gwiazdą przedstawienia był Franco Fagioli. Myślę, że to jego pojawienie się w świecie muzyki operowej przyczyniło się do realizacji opery Cavallego przez Leonarda Alarcóna. Dyrygenci najczęściej decydują o obsadzie i tak było w tym wypadku. To przedstawienie było dla niego i na szczęście nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Argentyński kontratenor wyśpiewał partię Eliogabala znakomicie, a jako aktor zagrał postać dwuznacznego cezara bardzo przekonująco. W każdym drobnym geście, spojrzeniu, mimice twarzy był Eliogabalem. To efekt „dobrej ręki” prowadzącego reżysera i inteligencji wykonawcy. Wyglądał iście po cesarsku. Na tle prostej scenografii – ciemna scena z podestami rozświetlana reflektorami – i skromnych strojów pozostałych postaci, jego kostium wyróżniał się wręcz bajkową wizją i bogactwem. A złoty makijaż gładko wygolonej głowy i twarzy był dziełem angielskiego stylisty Garetha Pugha. To zdjęcie trafiło nawet do świata mody.
Już sam początek przedstawienia pokazuje znaczenie tej postaci w dramacie, kiedy Heliogabal wchodzi w ciszy na scenę i daje znak orkiestrze do rozpoczęcia przedstawienia. Bardzo mi się to podobało! A scena kąpieli z 3 aktu zapierała dech w piersiach. Szczególnie kiedy patrzyło się na to z góry. Rozsuwająca się podłoga sceny ukazała basen wypełniony złotą wodą. I cezar zanurzając się w nim śpiewa jedną z najbardziej uroczych arii w operze. A wreszcie ostatnia aria Eliogabala – wyjątkowa, bo pozornie spokojna, wolna – ale jednocześnie bardzo ekspresyjna i wzruszająca. No i Fagioli nie byłby sobą, gdyby nie zrobił tego, co zawsze robi na końcu swojego występu – znakomite messa di voce. Niewielu śpiewaków to potrafi, ale Franco Fagioli wykonuje ją, gdy tylko jest to możliwe. To jakby jego znak firmowy.
Trzeba przyznać, że było to piękne przedstawienie. Czarowna muzyka, znakomite wykonanie i przepiękna Opera Garnier. Pomimo kilku drobnych mankamentów, jak scena w ciągłym półmroku, chwilowe niedoskonałości intonacyjne niektórych śpiewaków, mogły irytować niektórych widzów, ale gromkie brawa na koniec i owacje na stojąco były dowodem uznania dla wszystkich twórców i wykonawców przedstawienia.
Udane rozpoczęcie sezonu operowego w Paryżu muzyką, która nie była dotąd wykonywana na tej scenie. Trudna dla przeciętnego melomana, ale wspaniała, trzeba tylko się w niej rozsmakować. Byłam na trzech ostatnich przedstawieniach, trzy niezapomniane wieczory, ale z przyjemnością zobaczyłabym jeszcze trzy. Na szczęście można obejrzeć zapis wideo spektaklu na francuskiej platformie culturebox, do czego zachęcam szanownych czytelników.

Małgorzata Cichocka


Wszystkie informacje o Heliogabalusie zaczerpnięte z książki Aleksandra Krawczuka Poczet cesarzy rzymskich.

fragmenty do obejrzenia tutaj 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz