środa, 27 września 2017

Max Emanuel Cencic w Gliwicach

Max Emanuel Cencic; fot. Anna Hoffmann
To dość niespodziewane wydarzenie. Festiwal Muzyki Dawnej Improwizowanej All Improvviso jest co prawda dość znany, ale tak znamienitego kontratenora chyba jeszcze nie miał okazji gościć. Max Emanuel Cencic to najwyższa półka - na szczęście lubi śpiewać w Polsce. gościł wielokrotnie na Opera Rara w Krakowie, a także na festiwalu Actus Humanus w Gdańsku. Tym razem zaśpiewa w Ruinach Teatru Victoria w Gliwicach 30 września, a będzie mu towarzyszyła {oh!}Orkiestra Historyczna. W programie popisowe arie Haendla, Vivaldiego i Porpory, czyli to, co lubimy najbardziej!
Niestety nie uda nam się pojechać do Gliwic - na osłodę nasze ulubione zdjęcie Cencica, zwane familiarnie 'Max w warzywniaku'...

piątek, 22 września 2017

Nieszpory Braniewskie

Zespół Męski Gregorianum; fot. IR
Niewielki, kameralny koncert. Dziś w kościele jezuickim na Świętojańskiej wystąpił Zespół Męski Gregorianum z arcyciekawym repertuarem - zbiorem utworów liturgicznych - psalmów, responsoriów i antyfon - zebranych pod wspólnym mianem Nieszporów Braniewskich. A to z tej okazji, że utwory pochodzą ze zbiorów Collegium Hosianum, czyli pierwszej szkoły jezuickiej powstałej w 1564 roku jako fundacja Biskupa warmińskiego Stanisława Hozjusza. Zbiory padły łupem Szwedów podczas potopu, jednak zachowały się druki i rękopisy z XVI i początków XVII wieku w bibliotece uniwersyteckiej w Uppsali. Utwory opracował i częściowo zrekonstruował Jacek Iwaszko (muzykolog z UW, jeden z członków zespołu) - mieliśmy okazję wysłuchać premiery tego materiału muzycznego po blisko 400 latach zapomnienia.
Zespół Męski Gregorianum to grupa kilku (dziś śpiewało ośmiu) śpiewaków, kierowanych przez Berenikę Jozajtis. Specjalizują się w muzyce renesansowej, a ich konikiem jest repertuar wawelskich rorantystów. W zespole śpiewają utalentowani wokaliści, a niektórzy robią nawet międzynarodową karierę, jak to się zdarzyło Jakubowi Józefowi Orlińskiemu, którego w Gregorianum mogliśmy posłuchać jeszcze kilka lat temu, a który występuje dziś na najlepszych scenach operowych Europy!

wtorek, 19 września 2017

Mozart by Currentzis

Currentzis przyjmuje owację; fot. IR
Po dwóch dobach od finału Wratislavii, czyli od niedzieli 18 września - a był to, o czym za chwilę, finał bardzo mocny - kilka słów refleksji o zamykającym festiwal koncercie. Wedle zapowiedzi miał to być spektakl w Operze Wrocławskiej - La clemenza di Tito Wolfganga Amadeusa Mozarta. Mimo operowej sceny, nie był to jednak spektakl, a wersja koncertowa - co oczywiście zrozumiałe. Ale czy to na pewno była Łaskawość Tytusa Mozarta? Nie jestem muzyczną purystką, ale mam niejakie wątpliwości.
Teodor Currentzis jest dyrygentem ekscentrycznym, choć odnosi liczne sukcesy. Jego inscenizacja Don Giovanniego w Permie - gdzie jest dyrektorem artystycznym opery i baletu - ma świetną opinię. Sformowane przez niego Orkiestra i Chór MusicAeterna (powstała w 2004 w Nowosybirsku, ale przeniosła się w 2010 ze swoim założycielem do Permu) prezentuje poziom wybitny. To było zresztą słychać już od pierwszych taktów - lekka, niebywałe dynamiczna uwertura wydawała się uosobieniem mozartowskiego stylu. Sam Currentzis w dość luźnym czarnym  stroju tańczył, dyrygując, a grupa skrzypków, grająca na stojąco (!), tańczyła wraz z nim.
Ale Currentzis nie byłby sobą, gdyby nie przerobił Mozarta po swojemu. Zmiany dynamiki - długie zawieszenia-chwile ciszy pomiędzy frazami, skrajne zmiany tempa - zawrotne i lekkie na przemian z ciężkim i mrocznym rozwleczonym niemal do granic, zdecydowany prymat emocji nad konstrukcją formy, a w końcu komentarz do akcji opery, który stanowiły fragmenty Mszy c-moll Mozarta wplecione pomiędzy poszczególne akty (także wyjątkowo oryginalnie podane) - wszystko to uczyniło ze spektaklu absolutnie 'autorską' wersję Łaskawości Tytusa. Czułam się trochę jak na koncercie Lang Langa w lutym ubiegłego roku, podczas którego genialny Chińczyk grał Koncert fortepianowy a-moll Griega - gdybym nie znała niemal każdej nuty, nie poznałabym wówczas Griega, a w niedzielę - Mozarta. I sama nie wiem, czy to zarzut...

Od lewej: Janine De Bique, Anna Lucia Richter. Karina Gauvin, Stephanie d'Oustrac i Maximilian Schmitt. bokiem stroi bohater wieczoru Teodor Currentzis; fot. IR
W porównaniu z grająca zupełnie nieprawdopodobnie orkiestrą i doskonale z nią zgranym chórem, soliści wypadli nieco bladziej. Karina Gauvin w roli Vitelli trzymała swój dobry poziom, świetna była Stephanie d'Oustrac - szalenie dramatyczna w roli rozdartego pomiędzy miłością a przyjaźnią Sesta, podporządkowana bez reszty wizji dyrygenta (manieryczna wersja "Parto"), nieźle śpiewała Jeanine De Bique partię Annia i Sir Willard White - Poublia. Zupełnie nieprzekonujący był dla mnie Maximilian Schmitt jako tytułowy Tito i zbyt subretkowa Anna Lucia Richter jako Servilla.
W sumie - całość oszałamiająca, wieloznaczna i dająca do myślenia. Mocny finał Wratislavii!

niedziela, 17 września 2017

"Brockes-Passion" Telemanna na Wratislavia Cantans

Owacja na zakończenie koncertu 16.09.2017; fot. IR
Jeśli kiedykolwiek znów zadam sobie pytanie, dlaczego kocham barok w muzyce, do liryki Monteverdiego, uczuciowości Haendla, wirtuozerii Vivaldiego i metafizyki Bacha na pewno włączę Telemanna i jego theatum musicum. W jego Brockes-Passion jest wszystko, co w baroku kocham najbardziej. Precyzyjna przemyślana forma, konsekwencja w jej budowie, a równocześnie kłębowisko uczuć i emocji niemal nieokiełznane. Wszystko to uosabia gigantyczne przedsięwzięcie, którego podjął się dyrektor artystyczny festiwalu Wratislavia Cantans, Giovanni Antonini ze swoją orkiestrą Il Giardino Armonico, świetną grupą solistów i oboma chórami Narodowego Forum Muzyki, realizując oratorium pasyjne Georga Philippa Telemanna, znane pod nazwą Brockes-Passion. Dwa koncerty z 15 i 16 września stanowiły jeden z końcowych punktów programu festiwalu, który nieuchronnie, ku żalowi melomanów, zmierza do końca. 
Wrażenia z Telemanowskiej Pasji tutaj. A ja przygotowuję się do finału - dziś La clemenza di Tito Mozarta w Operze Wrocławskiej w doborowej obsadzie!

piątek, 15 września 2017

Missa Votiva Zelenki na Festiwalu Oper Barokowych

Wykonawcy odbierają zasłużone brawa; fot. IR
III Festiwal Oper Barokowych w Teatrze Królewskim powoli dobiega do końca. Przed nami mocny finał - powtórka z ubiegłorocznego otwarcia, czyli Sognando la morte - popisowy występ niewątpliwie największej gwiazdy tego festiwalu, czyli Anny Radziejewskiej. A dziś, 15 września, koncert przedostatni, tym razem musica sacra - czyli Missa Votiva Jana Dismasa Zelenki w archikatedrze Świętojańskiej na Starym Mieście.
Zelenka jest w Polsce właściwie nieobecny - trudno go znaleźć w repertuarze jakiegokolwiek zespołu. A przecież to kompozytor wybitny, na dodatek - choć nie Polak, a Czech - z Polską jakoś związany. a to z racji pracy na dworze obu saskich królów - Augusta II i Augusta III. Był kapelmistrzem ich orkiestry, komponował muzykę do świąt i nabożeństw katolickich, a więc z pewnością grywano go w Warszawie.
W swojej muzyce Zelenka - jak napisano w programie koncertu - łączył słowiańską melodyjność z niemiecką precyzją. Missa Votiva to dziękczynienie kompozytora za przywrócone zdrowie po ciężkiej chorobie - a więc msza o charakterze radosnym, dynamicznym, pełnym energii i formalnego bogactwa. I takież było dzisiejsze wykonanie - bardzo dynamiczne, niektóre części wykonywano w niemal zawrotnym tempie. Nie było mimo to żadnej monotonii - części chóralne (Chór Kameralny Collegium Musicum Uniwersytetu Warszawskiego) przeplatały się z solowymi (soliści: Paulina Tuzińska, Joanna Lalek, Artur Janda i Przemysław Baiński). Chórem solistami i zespołem instrumentalnym Royal Baroque Ensemble dyrygował Andrzej Borzym. Akustyka w archikatedrze kiepska, orkiestry niekiedy nie było niemal słychać - choć kilka fragmentów - zwłaszcza z solistami - brzmiało pięknie. Mnie urzekło najbardziej Benedictus na sopran i orkiestrę.
Dobrze byłoby, gdyby polscy wykonawcy sięgali częściej po Zelenkę - naprawdę warto!

niedziela, 10 września 2017

Nieszpory Maryjne Monteverdiego na Wratislavia Cantans

La Fenice w kościele akademickim we Wrocławiu; fot. IR
Trzeba przyznać, że tegoroczna Wratislavia należycie uczciła 450 rocznicę urodzin Claudia Monverdiego. Po mocnym otwarciu, jakim było półsceniczne wykonanie Il ritorno d'Ulisse in patria przez znakomity zespół English Baroque Soloists i grono śpiewaków pod wodzą Sir Johna Eliota Gardinera - na sobotni wieczór 9 września zaproszono publiczność do kościoła akademickiego, gdzie zespół La Fenice pod dyrekcja Jeana Tubery podjął się swojej interpretacji Vespro della Beata Virgine - czyli Nieszporów Maryjnych.
To cykl utworów dedykowany papieżowi Pawłowi V z 1610 roku, a zawiera pięć psalmów w stylu concertato, Ave MariaMagnificat, łączące te okazałe części motety na różne kombinacje głosów i najbardziej znaną część tego cyklu, czyli Sonatę sopra "Sancta Maria". Cykl - intensywnie badany przez muzykologów i znawców twórczości Monteverdiego - wydawał się dość ekstrawagancki. Przede wszystkim z powodu tego, że użyte teksty w ogóle nie należą do nieszporów, a są raczej luźnym wyborem kompozycji liturgicznych. A w dodatku litania Maryjna jest właściwie wenecką canzoną, a motety mają wyraźny charakter świecki, bliski tzw. seconda practica.
Niejednoznaczność i oszałamiająca wirtuozeria Vespro pociągała wielu wykonawców. Przyjmowali oni różne założenia - jedno z nich mogliśmy wysłuchać w sobotni wieczór. La Fenice i Jean Tubery przyjęli mianowicie założenie, że zbiór jest zapisem autentycznej liturgii celebrowanej w Mantui i taką własnie liturgię postanowił zrekonstruować, dodając łączące części chorałowe antyfony.
Mimo usiłowań muzyków i śpiewaków - zmieniali układ i ustawienie do każdej części - całość nie brzmiała dobrze - lepiej w częściach wokalnych, gorzej, gdy do utworów włączali się instrumentaliści. Siedziałam daleko i być może zawiodła akustyka kościoła - pogłos był zbyt silny i momentami powstawał prawdziwa kakofonia dźwięków (najgorzej zabrzmiała słynna litania - sopran był właściwie niesłyszalny). Najlepiej wypadł jeden z psalmów wykonywany przez zespół podzielony na dwie grupy i śpiewający... w nawach bocznych.
Program II Polskiego Radia rejestrował koncert i miejmy nadzieję, że będzie to dobra okazja do odsłuchania tej oszałamiająco pięknej muzyki we właściwym akustycznym brzmieniu.

sobota, 9 września 2017

Muzyczna magia na otwarciu Wratislavii

Standing ovation po spektaklu; fot. IR
To się musiało udać: stary kompozytor (gdy Monteverdi tworzył Il ritorno'd'Ulisse in patria miał 74 lata), stary maestro (ale Sir Gardinerowi lat nie liczę, prawdziwy gentelman, nie wypada...) i dramat dotyczący ludzi dojrzałych i mocno poturbowanych przez los (ściśle mówiąc przez bogów - tych aroganckich egoistów wprost z greckiego panteonu). Gdy te trzy obszary wrażliwości spotkały się w jednym spektaklu - powstała zadziwiająca magia. Któż bowiem lepiej zrozumie starego awanturnika, zmęczonego, ale z głowa wciąż pełną szalonych pomysłów i starą kobietę, czekającą wiernie przez lata, zgorzkniałą, ale wciąż kochającą? Kto potrafi oddać ich dramat z tak zadziwiającym autentyzmem i tak niejednoznaczną emocją? Tylko prawdziwi, dojrzali mistrzowie. I nie ma znaczenia, że od perypetii Odyseusza dzielą nas tysiąclecia, a od Monteverdiego - stulecia. Dzięki mistrzostwu tego spektaklu mogliśmy wejść w ten dramat głęboko i bez reszty. 
Przyznam szczerze, że choć kocham Monteverdiego i jego opery, jednak często po trzech godzinach słuchania zaczynała mi doskwierać monotonia afektowanej deklamacji, przeplatanej ariosami, ritonellami i symfoniami. Nic podobnego! Monotonia to ostatnie słowo, jakiego użyłabym, opisując wczorajszy koncert. Wręcz przeciwnie - najwyższe skupienie i... kompletny odjazd. Wizyta w alternatywnej rzeczywistości, którą z żalem opuszczałam po blisko czterech godzinach. Czy to nie magia?
Pełna relacja już tutaj i tutaj (także treść opery z premierowa obsadą i dotychczasowe wykonania w Polsce).
A dziś Nieszpory Maryjne i Ensemble La Fenice Jeana Tubery. Monteverdi ponad wszystko!

środa, 6 września 2017

Wratislavia Cantans - otwarcie

Zakręcona Vivaldim i Farnace, zapomniałam przez chwilę, że nadchodzi muzyczna uczta. A to już jutro! Początek wielkiego muzycznego święta, czyli start Wratislavii Cantans, jednego z największych i najlepszych festiwali muzycznych w Polsce, pozycja obowiązkowa dla każdego melomana, a zwłaszcza wielbiciela baroku.
Początek naprawdę mocny! A równocześnie piękne nawiązanie do ubiegłorocznego finału. Czyli Sir John Eliot Gardiner i jego legendarne formacje - Monteverdi Choir i English Baroque Soloists, tym razem nie z Bachem, którym zamykali ubiegłoroczną Wratislavię, ale z operą Monteverdiego - Il ritorno d'Ulisse in patria! To będzie uczta!
Wśród solistów kilkoro dobrze znanych, m.in. Hanna Blażikowa, której pięknego recitalu z XVII-wieczna muzyka włoską wysłuchałam przed dwoma laty (przypomnienie tutaj), i Michał Czerniawski (polski akcent, ale nie jedyny!), którego miałam okazję oglądać i słuchać w 2015 w Krakowie w Heandlowskim Sosarme. No proszę, proszę...
Pełny program na stronie festiwalu i oczywiście w naszym kalendarium. Start jutro, jadę dopiero w piątek, ale oczekiwanie tylko zaostrza apetyt!

poniedziałek, 4 września 2017

"Farnace" w Teatrze Królewskim

Wykonawcy zbierają zasłużone brawa; fot. IR
III Festiwal Oper Barokowych w Teatrze Królewskim wystartował efektownie. W sobotę 2 września obejrzeć mogliśmy tegoroczną premierę! I jest to pierwsza premiera opery Vivaldiego, którą udało mi się zobaczyć na polskiej scenie!
Stowarzyszenie Dramma per Musica podjęło kolejne wyzwanie i to wcale niebanalne. Anna Radziejewska i Lilianna Stawarz na podstawie istniejących manuskryptów Vivaldiego przygotowały swoją wersję muzyczną opery na oryginalną obsadę głosową (cztery mezzosoprany!), ale pokazały również jej wersję sceniczną, pierwszą bodajże na naszych scenach inscenizację Farnace.
Ostatnia okazja jutro - we wtorek 5 września. Na szczęście spektakl będzie rejestrowany.
Następnym punktem festiwalowego programu będzie powtórka ubiegłorocznej Semmiremide riconosciuta Vinciego, a przed nami jeszcze kilka koncertów, recitali i oratorium Zelenki.
Pełen program w naszym kalendarium, a relacja z opery Vivaldiego tutaj.