Melanconia, czyli jakim szczęściem byłoby umrzeć, śpiewając

Zabytkowa harfa; fot. I. Ramotowska
Wratislavia Cantans, Oratorium Marianum, Wrocław
Melanconia – muzyczne skarby Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu

09.09.2015
Wykonawcy
Hanna Blažikowá, Jan Krejča, Kateřina Ghannudi, Pierre Gallon

Muzyka XVII wieku jest niezwykła. Zwłaszcza muzyka wenecka. Wielu znakomitych muzyków, których twórczość okazała się cenna i przetrwała próbę czasu, działało i tworzyło właśnie w tym mieście, korzystając z mecenatu kościołów i bogatych rodów patrycjuszy.
Ale XVII wiek to również okres niebywałego rozwoju drukarstwa, zwłaszcza oficyn wyspecjalizowanych w edycjach muzycznych. Historycy przywołują nazwiska wybitnych postaci zasłużonych w tej dziedzinie, przede wszystkim Ottavia Petrucciego, pioniera druku nutowego, i słynną rodzinę Gardano – Antoine’a (pochodzącego z Francji, lecz osiadłego na stałe w Wenecji), jego syna Angela i córki Diamante, której małżonek, Bartolomeo Magni kontynuował tradycje rodziny i obok swego nazwiska umieszczał również nazwisko zmarłego teścia. Innym słynnym domem wydawniczym była oficyna Giacoma Vincentiego i jego syna Alessandra, wsławionych wydawaniem dzieł Monteverdiego.
Zapobiegliwi Wenecjanie chętnie eksportowali swoje produkty do wielu zakątków ówczesnej Europy. Traf chciał, że sporą kolekcję zgromadzono we Wrocławiu, na Wyspie Piaskowej, w tym rzadkie i unikatowe wydania, które zachowały się tylko w jednym egzemplarzu.
Jak żywe i nowoczesne musiało być życie muzyczne Wrocławia w owym czasie, skoro interesowano się nawet nowatorską w formie muzyką włoską? Tego możemy się tylko domyślać, ale sadząc po efektach pracy wytrwałych archiwistów (a widzę w tym duży udział dyrektora festiwalu Giovanniego Antoniniego), znaleziono sporo interesującego materiału. Jest on na tyle ciekawy, że organizatorzy Wratislavii Cantans postanowili poddać go ocenie słuchaczy i przygotowali dwa koncerty poświęcone muzycznym skarbom Biblioteki Uniwersyteckiej. Pierwszy z nich odbył się 9 września w Oratorium Marianum przy placu Uniwersyteckim, a został nazwany Melanconia.


Koncert Melanconia; fot. I. Ramotowska























I rzeczywiście, tytuł koncertu oddaje jego nastój. Muzycy zaprezentowali nam całą gamę utworów – przede wszystkim pieśni słynnych Włochów, takich jak rodowity Wenecjanin pracujący w Rzymie – Girolamo Kapsberger, kompozytor i awanturnik, przyjaciel Monteverdiego – Bellorofonte Castaldi, związany z mecenatem Barberinich – Stefano Landi, Loretto Vittori  – kompozytor, ale również śpiewak-kastrat, prekursor słynnych idoli XVII i XVIII wieku, prawdziwy Wenecjanin, organista w Ospedale dei Mendicanti – Giovanni Antonio Rigatti, a w końcu Felice Sances, pochodzący z Rzymu, ale pracujący w wielu miejscach, m.in. w Wenecji, a także na dworze cesarskim w Wiedniu.
Wszystkie utwory poświecono miłosnym uczuciom, cierpieniom, rozterkom i tęsknotom. Pieśni, ujęte najczęściej w formę ekspresyjnej monodii, choć niektóre przybierały też formę wariacyjną, wykonała z prawdziwie dramatycznym wyrazem młoda sopranistka z Pragi Hana Blažikowá.
Niektóre z tych pieśni, nawet te nazywane terminem cantada, choć dalekie jeszcze od znanej nam cyklicznej kantaty, przybierały  formę dramatycznej skargi, przepojonej burzliwymi uczuciami, pełnej okrzyków, westchnień i zaklęć. Silne wrażenie wywarła zwłaszcza ostatnia z pieśni, Zazdrosna Prozerpina (Proserpina gelosa) Sancesa, w której nieszczęsna bogini boleje nad zdradą małżonka, króla podziemnego świata, Plutona,  na przemian rozpaczając, zapewniając o swej miłości i rzucając groźby. Sopranistka z wyjątkową swobodą malowała przed słuchaczami całą tę gamę silnych i sprzecznych uczuć.
Artystce towarzyszyła mała grupka instrumentalistów, z których jednak każdy miał możliwość zaprezentowania swoich umiejętności w solowych utworach, a wśród nich w toccatach Kapsbergera i Giovanniego Trabaciego.
Jednak miłosne westchnienia nie stanowiły dla XVII-wiecznych Włochów wyłącznie źródła cierpień i rozpaczy – usłyszeliśmy też pieśni o szczęśliwych i spełnionych uczuciach, a jeśli nawet bogdanka nie odwzajemniała uczuć śpiewaka, mógł on wszak zawsze znaleźć pociechę w sztuce, co expressis verbis wyraził Stefano Landi, komponując utwór, w którym jak refren powracają słowa: s’io morissi cantando, o me beato, czyli jakim szczęściem byłoby umrzeć, śpiewając
 
Sklepienie Oratorium Marianum; fot. I. Ramotowska


Wracając do początku: muzyka XVII-wiecznych Włochów jest naprawdę niezwykła. W przeciągu ostatnich lat coraz liczniejsza grupa artystów porywa się na ten trudny, wymagający repertuar, proponując go coraz bardziej świadomej i entuzjastycznie chłonącej go publiczności. Pojawiają się wersje nieco uładzone, efektowne i podane z werwą (popularne aranżacje l’Arpeggiaty czy Accordone), pieśni XVII-wiecznych kompozytorów włoskich podejmują znani i renomowani wykonawcy (na przykład duet Philippe’a Jaroussky’ego i Marie-Nicole Lamieux).
Wratislavia znakomicie wpisała się więc w to swoiste porozumienie artystów i słuchaczy, z których jeśli jedni deklarują, że chcieliby umrzeć, śpiewając, drudzy z pewnością chcieliby to zrobić – słuchając…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz