Prawdziwy fuks, czyli "Orfeo ed Euridice" na radi/o/pera

Duet Orfeusz i Eurydyki na początku drugiego aktu; fot. I. Ramotowska
Johann Joseph Fux
Orfeo ed Euridice

22.04.2016
radi/o/pera
Studio Koncertowe Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego, Warszawa

Wykonawcy:
Orfeo - Jan Jakub Monowid
Euridice - Julita Mierosławska
Proserpina - Iwona Lubowicz
Amore - Marta Boberska
Aristeo - Wojciech Parchem
Plutone - Sylwester Smulczyński
Zespół Wokalny Warszawskiej Opery Kameralnej
Musicae Antiquae Collegium Varsoviense, dyr. Marco Vitale

Johann Joseph Fux spadł nagle jak z nieba. Nie należy do pierwszego garnituru kompozytorów oper barokowych i jako żywo - ani nic do tej pory o nim nie słyszałam, ani nie miałam okazji poznać żadnego z jego dzieł. Nawet moja biblia, czyli Tysiąc i jedna opera Kamińskiego pomija milczeniem postać tego kompozytora. Z tym większą ciekawością pognałam dziś wieczorem do Studia Lutosławskiego, gdzie w cyklu radi/o/pera artyści Warszawskiej Opery Kameralnej przedstawiali jedną z oper Fuxa - Orfeo ed Euridice.
Okazuje się, że swego czasu, czyli w pierszej połowie XVIII wieku, ten pochodzący z austriackiej chłopskiej rodziny artysta działał i pracowal na dworze Habsburgów w Wiedniu, dosłużywszy się nawet tytuły kapelmistrza. Parał sie przede wszystkim muzyką kościelną, w 1725 roku wydał nawet wiekopomne dzieło Gradus ad Parnasum, w której wyłożył swoją wiedzę na temat kontrapunktu. Podobno egzemplarz tego dzieła był w posiadaniu Jana Sebastiana Bacha...
Mimo tej specjalizacji, skomponował Fux także kilka oper, w tym napisaną z okazji urodzin cesarza Karola VI operę/serenatę Orfeo ed Euridice, wykonaną na dworze w październiku 1715 roku.
To oczywiście opera w stylu włoskim, a ściślej neapolitańskim, dwuaktowa, eskploatująca dobrze znany mit Orfeusza. Nieco go Fux, a może raczej jego librecista Piotr Pariati, wzbogacił, wprowadzając wątek Arysteusza, który przyczynia się do smierci Eurydyki i rozbudowując wątek zazdrości Prozerpiny. Jednak o co chodzi w tej historii - wiemy doskonale.



Po nieco bezbarnym pierwszym akcie myślałam sobie, że odgrzebywanie takich nijakich ramot nie chyba sensu. Jednak kończąca ten akt aria Prozerpiny Credi a me, mai non e disperato była bardzo piekna i pełna prawdziwego liryzmu. Pomyślałam, że może jednak warto zostać na akt drugi. I całe szczęście!



Druga część opery była znacznie lepsza - niemal każda z arii warta zapamiętania, do tego trzy duety i piekne finałowe Choro. Jan Jakub Monowid w pięknej arii Felice io m'andro di Giove all'ara czarował zaświaty jak prawdziwy Orfeusz, Najpiękniejszą arią obdarował jednak kompozytor Prozerpinę. Jej D'un pensier innamorato z towarzyszeniem wiolonczeli to wyżyny liryzmu, jakich nie powstydziłby się Haendel.

Finałowy aplauz - w środku Marco Vitale; fot. I. Ramotowska

Wracając do domu z głową pełną muzyki zastanawiałam się głęboko nad polityką Opery Kameralnej. Spektakle takie jak dziejszy - bez plakatów, bez promocji, bez żadnej informacji o statusie koncertu (premiera, wznowienie?)... Mam wrażenie, że WOK zrobił wszystko, żeby ograniczyć liczbę widzów i broń Boże nikogo nie zachęcic do wyprawy do Studia. Zapewne spektakl promowała Dwójka jako współgospodarz koncertu, ale chyba niezbyt energicznie, skoro publiczność nie wypełniła nawet połowy sali. Trzeba naprawdę być zdeterminowanym, żeby trafić na taki koncert. A może po prostu konieczny jest... fuks.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz