opowiada Jarosław Thiel,
Dyrektor Artystyczny Wrocławskiej Orkiestry Barokowej
Dolce Tormento: Od lat prowadzi Pan Wrocławską Orkiestrę Barokową. Dlaczego barokową? O
co chodzi z tym barokiem?
Jarosław Thiel; mat. prom NFM |
Jarosław Thiel: Chodzi o to, że naszym głównym
repertuarem jest muzyka baroku, chociaż nie tylko. Drugie dno tej nazwy to chęć
wskazania, że artysta używa w swojej codziennej pracy tzw. instrumentów historycznych.
Nasza orkiestra gra na instrumentach takich, jakie były w użyciu w okresie
baroku, czyli 200–250 lat temu.
Na czym polega różnica?
Instrumenty, tak jak inne
sprzęty, których używamy w swoich gospodarstwach domowych, ulegały na
przestrzeni wieków znaczącym modyfikacjom. Najczęściej prowadziły one do tego,
by dany instrument miał większą skalę, grał głośniej i był bardziej wyrównany
intonacyjnie – żeby łatwiej było na nim grać „czysto”. Chodziło również o
niezawodność instrumentów. Rozwój technologiczny, oprócz korzyści, które ze
sobą przynosił, przyniósł również zmiany brzmienia. Instrumenty dawne bardzo
różnią się brzmieniowo od swoich współczesnych odpowiedników, a niektóre
również zupełnie inaczej wyglądają. Zdarza się, że publiczność, widząc np.
współczesny fortepian i pierwowzór fortepianu z początków XVIII w., nie zauważa,
że są to w zasadzie te same instrumenty..
No właśnie – sposób. W odniesieniu
do wykonawstwa historycznego często mówi się o grze zgodnie z dawną praktyką
wykonawczą. Czy polega to tylko na używaniu dawnych instrumentów bądź ich kopii
czy też wiąże się z tym specyficzny sposób grania?
JT: Jest to oczywiście powiązane ze
specyficznym sposobem wykonania – instrumenty dawne w pewnym sensie dyktują to,
w jaki sposób można ich użyć. Mają swoje mocne strony i mają też swoje
ograniczenia, z którymi trzeba się liczyć. Mamy jednak dostęp do ogromnej
literatury teoretycznej w postaci różnych traktatów, szkół gry, pism
estetycznych, pamiętników, sprawozdań. W Europie ruch wykonawstwa muzyki dawnej
w historycznej interpretacji liczy sobie 60-70 lat, do tej pory doszukaliśmy
się więc bardzo wielu informacji o tym, jak mogła brzmieć muzyka grana na tych
instrumentach. Oczywiście nie mamy ostatecznego dowodu w postaci nagrania, więc
jesteśmy skazani na daleko idące przypuszczenia, ale wierzymy, że w dużej
mierze odszyfrowaliśmy to, jak mogła brzmieć muzyka wykonywana 250–300 lat
temu.
Czy dużo jest jeszcze do odkrycia? Podczas ubiegłorocznej edycji festiwalu
Wratislavia Cantans odbyły się specjalne koncerty poświecone ‘skarbom
biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego’.
JT: Myślę, że czas najbardziej
spektakularnych odkryć mamy już niestety za sobą, gdyż biblioteki z ich skarbami
zostały już bardzo przetrzebione. Co
jakiś czas wypływa jeszcze coś bardziej interesującego – musimy zdawać sobie
sprawę, że 300 lat temu, w dobie kiedy nie było urządzeń odtwarzających i utwory
usłyszeć można było tylko na żywo, pisano muzykę masowo, w celach użytkowych. Z
tej masowo pisanej muzyki trzeba wyłowić tę, która rzeczywiście jest
wartościowa. Złoty okres odkryć bibliotecznych jest już chyba za nami,
natomiast cały nurt wykonawstwa historycznego stał się jakąś alternatywą,
programem estetycznym, który żyje swoim życiem i wchodzi w relację z innymi
stylami muzycznymi. Powstają projekty crossoverowe, chociażby słynny zespół L’Arpeggiata
łączący muzykę dawną z jazzem – bo przecież muzyka dawna to też improwizacja.
Inne koncepcje to między innymi próby łączenia muzyki dawnej z tradycją blisko-
i dalekowschodnią, w szczególności muzyką świata arabskiego – te związki były
bardzo silne jeszcze kilka wieków temu. Nurt wykonawstwa historycznego żyje już
swoim życiem! Nie chodzi więc o odgrzebywanie zakurzonej historii, tylko o
koncepcję artystyczną, która chyba już na stałe wpisała się w panoramę muzyki
światowej.
Jak Pan sądzi, jakie elementy muzyki dawnej mogą przemawiać do
wrażliwości współczesnego odbiorcy – niekoniecznie profesjonalisty, osoby zawodowo
zajmującej się muzyką, ale do publiczności amatorskiej. Co może ją „uwieść” w
muzyce dawnej?
JT: To szerszy problem kulturowy,
wiążący się z odbiorem sztuki w ogóle. Po II wojnie światowej nastąpiło ogromne
przełamanie w sztukach, nie tylko w muzyce, ale również w plastyce czy
literaturze. Twórcy współcześni w pewnym stopniu tracą kontakt z odbiorcami.
Fenomen polega na tym, że nie chcemy słuchać muzyki współczesnej, że trudno
jest nam zaakceptować współczesną sztukę. Literatura i teatr jakoś jeszcze bronią
swoich pozycji, ale np. opera współczesna? Kto chce jej słuchać? Pojawia się
więc wielkie pytanie o kondycję współczesnej muzyki. Dlaczego straciła kontakt
ze słuchaczem? Przecież Bach w swoich czasach był awangardowym kompozytorem, a
jego twórczości w sensie jakościowym nie da się porównać z czymkolwiek innym.
Pisał muzykę, której jego publiczność była w stanie wysłuchać ze zrozumieniem,
odebrać i ocenić. Teraz tego nie ma i myślę, że to właśnie jest jeden z
powodów, dla którego chcemy wracać do muzyki dawnej.
A dlaczego Pan – instrumentalista grający na wiolonczeli – zainteresował
się wykonawstwem historycznym?
JT: Powodem, który sprawił, że ja
jako student akademii muzycznej – wówczas miłośnik jazzu i bluesa –
zainteresowałem się muzyką dawną, był śpiew. To był śpiew operowy zupełnie inny
od XIX-wiecznego, który był dla mnie wówczas estetycznie bardzo trudny do
przyjęcia. Zetknąłem się z zupełnie inną estetyką śpiewu, zupełnie innym
sposobem śpiewania – z prymatem słowa nad siłą głosu wokalnego. To proponował
30 lat temu np. Phillippe Herreweghe – pamiętam kompletny szok, kiedy po raz
pierwszy słuchałem jego nagrania Pasji wg
św. Mateusza. Wydaje mi się, że to właśnie jest droga do słuchacza. To
możliwość kontaktu, którą słuchacze mniej lub bardziej świadomie odbierają.
Poza tym koncerty muzyki dawnej
nigdy nie są bardzo głośnie, to są zdecydowanie cichsze instrumenty – to
również może być jeden z nawet nieuświadomionych powodów, dla których
publiczność woli wysłuchać koncertu orkiestry barokowej niż wielkiej
romantycznej symfonii.
Jak widać, mieszają się tu różne
wątki, przyczyny socjologiczne czy psychoakustyczne. Fenomenem jednak pozostaje
fakt, że gdzieś w czasach baroku czy klasycyzmu potrafiono znaleźć kompromis
między jakością muzyki – najwyższą z możliwych – a związkiem ze słuchaczem,
który był w stanie tę muzykę odbierać w sposób świadomy bądź intuicyjny, ale
aktywny.
Wspomniał Pan o akustyce. Kiedy pierwszy raz byłam na koncercie
orkiestry grającej na dawnych instrumentach, byłam zaskoczona jej brzmieniem i
zastanawiałam się ‘Czy ja źle słyszę?’ Uderzyła mnie różnica dźwięku dawnych
instrumentów, wydawał się miękki, cichszy.
JT: To też problem, przed którym
stają muzycy grający muzykę dawną. Nie była ona pisana na potrzeby sal
koncertowych takich, jakie mamy obecnie. Sale koncertowe w ich dzisiejszym
rozumieniu – czyli miejsca gdzie przychodzi publiczność i kupuje bilety –
powstały dopiero pod koniec XVIII w. Wcześniej muzyka była pisana z reguły do
mniejszych komnat pałacowych. Jeżeli bywała przeznaczona do wykonania na
większej przestrzeni, chociażby plenerowo lub w większych obiektach, wtedy
stosownie zwiększano obsadę instrumentów. Słynne było wykonanie Muzyki Ogni Sztucznych Haendla na wolnym
powietrzu, do którego kompozytor użył kilkudziesięciu obojów, fagotów i
waltorni – wszystkie one grały to samo, chodziło po prostu o wzmocnienie
dźwięku. Nie było przecież wzmacniaczy, a musiało być słychać muzykę pomimo
strzelających sztucznych ogni! Odpowiednio zmodyfikowano więc orkiestrę. Później,
gdy muzycy wykonywali ten utwór w salach pałacowych, grali już w znacznie
mniejszej obsadzie, bo to wystarczyło, by wypełnić brzmieniem niewielkie
pomieszczenia. Dopiero gdy zaczęto budować wielkie sale koncertowe, okazało
się, że instrumenty barokowe są po prostu za ciche. Problemy te próbujemy
rozwiązywać poprzez rozmaite kompromisy artystyczne – muzykę, która była
napisana na potrzeby jakiegoś małego pomieszczenia, kaplicy, na przykład
kantaty Bacha, który w Weimarze dysponował zaledwie kilkunastoma muzykami,
trudno jest wykonać w sali przeznaczonej na 1800 osób, takiej jak ta w
Narodowym Forum Muzyki. Powstaje więc pokusa, żeby zwiększyć obsadę
orkiestrową. Na szczęście akustyka naszej sali jest tak wspaniała, że nie zachodzi
taka potrzeba.
Wrocławska Orkiestra barokowa zespołem, który od roku ‘mieszka’ i
pracuje w Narodowym Forum Muzyki. Czy są państwo zadowoleni z tej siedziby?
Powiedzieć, że jesteśmy
zadowoleni, to byłby eufemizm. Po przeprowadzce szybko przyzwyczailiśmy się do
komfortu. Zdarza nam się jeszcze sporadycznie zaglądać do budynku starej
filharmonii i nie wierzymy sami sobie, że udało nam się wytrzymać tam tyle lat!
O ile mi wiadomo przed wojną we Wrocławiu były trzy duże sale koncertowe,
natomiast obecny budynek filharmonii spełniał tę funkcję tymczasowo dopiero po
wojnie. Jak wiadomo nie ma nic trwalszego niż tymczasowość, którą na szczęście wreszcie
udało się przełamać. Mamy więc rok działalności w nowej siedzibie i opinie
muzyków, orkiestr, dyrygentów, którzy przyjeżdżają do Wrocławia, są
jednoznaczne – jest to jedna z najlepszych sal koncertowych na świecie jeżeli
chodzi o warunki akustyczne, ale także pod względem designu, estetyki obiektu.
Dla nas jako wykonawców najważniejsza jest akustyka i rzeczywiście miałem
sposobność grania w wielu salach koncertowych, również tych słynnych, i to co
mamy we Wrocławiu to naprawdę coś wyjątkowego. Mamy być z czego dumni.
Wrocławska Orkiestra Barokowa; mat. prom. NFM |
Wiemy, że Wrocławska Orkiestra Barokowa w tym roku obchodzi jubileusz dziesięciolecia. Jakby pan podsumował te dziesięć lat?
JT: Dużo ciężkiej pracy! (śmiech) Impulsy do wszystkich wydarzeń
i całego muzycznego rozwoju we Wrocławiu wychodzą w większości od dyrektora Kosendiaka
– założenie orkiestry to też była jego inicjatywa. Działo się to dosyć szybko i
z tego, wydawało się, pomysłu ad hoc udało
się jednak zbudować coś trwałego i znaczącego, nie tylko w skali Wrocławia, ale
też ogólnokrajowej. Dla mnie ogromnym sukcesem jest to, że orkiestra skupia
wielu naprawdę wybitnych muzyków, instrumentalistów, którzy często są liderami
własnych zespołów, własnych projektów muzycznych, a mimo to na tyle cenią sobie
nasz miejsce wspólnego muzykowania, że wciąż przyjeżdżają do Wrocławia. Myślę,
że udało się stworzyć zespół nie tylko pod względem formalnym, ale także w
sensie więzi międzyludzkich, przyjaźni, które są ważne dla muzyków,
stanowiących o tym, jaka jest nasza orkiestra.
Jakie wydarzenia związane z tym okrągłym jubileuszem planujecie?
JT: Nie wymyślaliśmy jakiegoś
specjalnego show, pracujemy dalej tak, jak pracowaliśmy przez te dziesięć lat.
Myślę, że zeszłoroczne otwarcie NFM i jubileuszowa 50-ta Wratislavia Cantas
była wielkim fajerwerkiem. Tych świątecznych wydarzeń mieliśmy więc bardzo dużo,
postanowiliśmy już nie dokładać następnych. Mamy w miarę normalny sezon,
aczkolwiek zaplanowaliśmy kilka uroczystych akcentów. Pierwszym był koncert inauguracyjny,
podczas którego wystąpiliśmy z naszym siostrzanym zespołem, chórem NFM, który
również obchodzi dziesięciolecie swojego istnienia. Wspólnie zainaugurowaliśmy
jubileusz i wspólnie też zakończymy obchody w czerwcu przyszłego roku. A po
drodze czeka nas sezon – myślę, że równie atrakcyjny, jak wszystkie do tej pory!
Dziękuję za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz