![]() |
Plakat autorstwa Anny Gawron |
Georg Friedrich Haendel, Orlando
HWV 31
I Festiwal Oper Barokowych Dramma per musica
Teatr Królewski w Starej Oranżerii, Łazienki Królewskie w
Warszawie
05.09.2015
(04.09.2015 – prapremiera polska)
Kierownictwo muzyczne – Lilianna Stawarz
Reżyseria – Natalia Kozłowska
Scenografia i kostiumy – Julia Skrzynecka
Wykonawcy:
Orlando (kontratenor) – Jan Jakub Monowid
Angelica (sopran) – Aleksandra Zamoyska
Zoroastro (bas) – Artur Janda
Dorinda (sopran) – Dagmara Barna
Medoro (kontratenor) – Damian Ganclarski
Isabella – Monika Łopuszyńska
Royal Baroque Ensamble, dyr. Lilianna Stawarz
Stowarzyszenie Dramma per Musica nie zasypia gruszek w
popiele. Po ubiegłorocznej Agrippinie
w uroczej, uwspółcześnionej inscenizacji Natalii Kozłowskiej i pod muzycznym
kierunkiem Lilianny Stawarz, w tym roku stowarzyszenie zorganizowano cały
festiwal poświęcony operze/muzyce baroku! W dodatku Dramma per Musica
zapowiada, że będzie to wydarzeni cykliczne! Chciałoby się wykrzyknąć: właśnie
na to czekaliśmy!
Więcej refleksji na podsumowanie festiwalu, a dziś skupimy się
przede wszystkim na prapremierze jednej z najbardziej znanych i grywanych, ale
i najbardziej tajemniczych oper Heandla – Orlandzie.
To dzieło niezwykłe, jak zresztą większość jego oper. Często nazywa się je
baśniowym, a to z powodu „czarodziejskiej” nuty obecnej w przystosowanym na
potrzeby dzieła libretcie Carla Sigismonda Capacego, a bazującym na „Orlandzie
szalonym” Lodovica Ariosta – poemacie stanowiącym niewyczerpane źródło motywów
i tematów podejmowanych w dziełach mistrzów barokowej sceny (np. Vivaldi
mierzył się z tym tematem dwukrotnie). O Orlandzie
Haendla guru wiedzy operowej, Piotr Kamiński, napisał w swojej pomnikowej
antologii, że jej „najbardziej zdumiewającą cechę stanowi wszakże ‘ironii
mglisty woal’" i że pozostawia ona „wrażenie czułego dystansu, nieledwie
stylizacji, subtelnej i chytrej”. Cóż za pole do popisu dla dzisiejszych
twórców, artystów czasów post moderny, post muzyki i post teatru! Trudno się
dziwić, że zarówno oni, jak i widzowie, z lubością śledzą meandy owego
„mglistego woalu” rozsnute na znakomitej, wirtuozowskiej i wymagającej
najwyższego kunsztu muzyce mistrza.
![]() |
Czarodziej Zoroasto zastawia sidła w rajskim ogrodzie; fot. I. Ramotowska |
Trzeba przyznać, że inscenizacja Natalii Kozłowskiej podjęła grę z pozostawionym przez kompozytora dziełem. Przenosi nas do baśniowego, niemal rajskiego ogrodu, w którym odziane w białe stroje – stylizowane ponadczasowo i nie osadzone w żadnym konkretnym stylu – postacie dają upust grze namiętności. Wydarzenia biegną swoim trybem, duety, trójkąty i czworokąty uwikłanych w uczucia bohaterów przechodzą w kolejne stadia, a gdy dramat staje się zbyt dosłowny, na scenę wkracza demiurg – tajemniczy prorok/manipulator/mistrz ceremonii – nie dopuszczający do tragedii, która jak miecz Damoklesa od początku wisi nad rajskim ogrodem. Kluczem do dramatu zdają się słowa owego czarodzieja – Zoroastra ze słynnej arii z II aktu: „Tra caligini profondo erra ognor la nostra mente”, czyli (w wolnym tłumaczeniu) „Wśród głębokich mgieł błąka się nasz umysł”. To słowa opisujące tragiczną, szaloną i niespełniona namiętność, którą żywi tytułowy Orlando, a której nie odwzajemnia obiekt jego westchnień, piękna Angelica. Ta nieszczęśliwa miłość i spowodowane przez nią szaleństwo bohatera jest tematem opery. Ale obłęd Orlanda to przecież nie prosta, melodramatyczna historia. To prefiguracja „błąkającego się umysłu” na wielu poziomach. A do każdego z nich klucz dzierży w dłoni prawdziwy czarodziej i manipulator – Georg Friedrich Haendel, nasycając swoją muzykę wszelkimi możliwymi odcieniami namiętności, tragedii i farsy.
Rolę Orlanda pisał Haendel dla Senesina – to zresztą
ostatnia, jaką słynny kastrat dlań śpiewał, przenosząc się wkrótce, po ostrym
konflikcie z kompozytorem, do zajadłej konkurencji. Jak twierdzą znawcy Heandla
– jeśli wiesz, dla kogo była pisana rola, wiesz, czego się po niej spodziewać.
Tak więc rola Orlanda napisana dla Senesina to wymagająca, wirtuozowska i
trudna partia, w której znajdziemy i arie heroiczne, dające śpiewakowi
możliwość popisu technicznego, i liryczne, pełne ciepła i słodyczy arie miłosne,
stwarzające artyście sposobność ukazania głębi i ekspresji śpiewu. Wszystko to
znajduje się oczywiście w partii Orlanda, a dzięki tematowi, jest też w niej dużo
więcej. To przede wszystkim kulminacyjna scena szaleństwa – finał II aktu i
część aktu III, w którym Orlandem miotają sprzeczne uczucia – pasja i gniew na
przemian z czułością i rozpaczą. Wszystkie te odcienie stara się oddać w swej
roli Jakub Monowid, śpiewak już znany i uznany, który jednak do tej pory nie
miał możliwości zaprezentowania się w tak dużej i wymagającej roli tytułowej. Na
szczęście właśnie dostał taką szansę i w pełni ją wykorzystał. Jego Orlando
jest początkowo naiwny i prostoduszny, ot, młody i pewny siebie pyszałek,
stopniowo dojrzewający i rozwijający się na naszych oczach – namiętny i czuły
wobec ukochanej, potem, jak należy, pełen nieokiełznanego gniewu, na przemian
groźny i bezbronny, wściekły i groteskowy. Wszystkie niuanse tak mistrzowsko
zawarte w muzyce Haendla, zostały przez Monowida oddane z prawdziwą pasją. To
rola jakby dla niego stworzona.
![]() |
Soliści i dyrygentka, Lilianna Stawarz, zbierają słuszne brawa; fot. I. Ramotowska |
Ale też dostał w tej realizacji całkiem dobrych partnerów. Aleksandra Zamoyska bez trudu prowadzi partię nieszczęsnej Angeliki, próbując być rozdarta w lojalności do Orlanda i liryczna w uczuciu do Medora. Świetnie spisała się Dagmara Barna w roli Dorindy, najbardziej wieloznacznej – młodej pasterki, zarazem uczestniczki i komentatorki wydarzeń. Barna nasyciła swoja rolę wieloma odcieniami naiwności, kokieterii, nadąsania, lekkiej ironii i niezbyt szczerego smutku, oddając w partii Dorindy coś z tej niejednoznaczności, którą zawarł w niej sam kompozytor. No i wreszcie główny manipulator – świetny Artur Janda jako Zoroastro, śpiewający brawurowo i słusznie zbierający brawa po każdej ze swoich arii.
Orkiestrę prowadziła subtelnie kobiecą, acz żelazną dłonią
Lilianna Stawarz, dając szansę wybrzmienia zarówno śpiewającym solistom, jak i
towarzyszącym im instrumentalistom. Szczególnie utkwił mi w pamięci fragment z
zapadającym w sen Orlandem, gdy zamierającemu śpiewowi bohatera towarzyszyły
smyczki cichnące w przeciągającym się bez końca pianissimo.
No i w końcu, last, but not least, scena. Pomysł
zagospodarowania na miejsce przedstawień Teatru Stanisławowskiego w
warszawskich Łazienkach to strzał w dziesiątkę. Mimo koszmarnie niewygodnych
siedzeń (a przestawienie trwa, jak przystało na dzieło Haendla – bite trzy
godziny), widzowie siedzieli jak urzeczeni, a muzyka mistrza właśnie w tym
wnętrzu – na przekór nowoczesnym salom koncertowym ze znakomitą akustyką –
brzmi szczególnie pięknie i pozostawia niezapomniane wrażenia.
Dramma per Musica znów sprawiła melomanom prawdziwą frajdę.
Dziękuję i trzymam kciuki za kolejne odsłony festiwalu!
Spektakl został zarejestrowany przez Ninotekę
Spektakl został zarejestrowany przez Ninotekę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz