Kolejny triumf Amora, czyli "Les Indes Galantes" na scenie

Jean-Philippe Rameau, Les Indes Galantes
Artyści i twórcy spektaklu zbierają zasłużone wiwaty; fot. I. Ramotowska

Bydgoski Festiwal Operowy
Opera Nova, bydgoszcz
30.04.2016

Reżyseria - Natalia Kozłowska
Scenografia - Olga Warabida
Choreografia - Leszek Rembowski, Beata Wrzosek-Dopierała, Krystyna Frąckowiak, Mirosław Różalski
Kostiumy - Paulina Czernek

Wykonawcy:
Cecile Achille, Marelize Gerber, Natalia Kawałek, Erwin Aros, Karol Kozłowski, David Witczak
Tancerze ze Szkoły Baletowej w Poznaniu
Barokowa Orkiestra i Chór Il Giardino d'Amore, dyr. Stefan Plewniak

Kiedy we wrześniu ubiegłego roku jechałam do Studia Lutosławskiego w Warszawie na premierę scenicznej wersji Les Indes Galantes Jeana-Philippe'a Rameau nie posiadałam się ze zdziwienia. Że ktoś porywa się na Rameau w Polsce! A co najdziwniejsze - koncert był bardzo udany! Zarówno międzynarodowa orkiestra Il Giardino d'Amore pod kierunkiem Stefa Plewniaka, jak i niewielka i także międzynarodowa grupka solistów - całkiem udatnie poradzili sobie z materią tej opery (relacja tutaj).
Tak więc gdy poznałam program XXIII BFO i dostrzegłam w nim zapowiedź tej właśnie opery - w pierwszej chwili sądziłam, że będzie to powtórzenie wrześniowego spektaklu. Jednak szybko przekonałam się, że na festiwalu zobaczymy wersję sceniczną, a za jej realizację odpowiedzialna będzie przede wszystkim Natalia Kozłowska - znana nam dobrze ze spektali Haendlowskich (Agrippina, Orlando), ale też Rameau (Pigmalion). Mam duże zaufanie do jej artystycznego smaku (rozmowa - tutaj), czemu dałam wyraz w moich relacjach z przygotowywanych przez nią spektakli. Bardzo byłam jednak ciekawa, jak poradzi sobie z tą specyficzną operą.
Po pierwsze dlatego, że brak w niej jednolitej akcji - spójnej, konsekwentnej intrygi, którą śledzić moglibyśmy przez cały spektakl. Les Indes Galantes to właściwie zbiór przypowieści, a może raczej baśni, króciutkich scenek rozgrywających się w egzotycznych sceneriach. Spaja je tylko myśl główna, a mianowicie konstatacja, że prawdziwa miłość przezwycięża wszystkie przeszkody i triumfuje.
Po drugie, właśnie te egzotyczne scenerie (tureckie wybrzeże, świątynia Inków, perskie ogrody, indiańskie lasy) mogą skłaniać do postawienia na malowniczą, egzotyczną scenerię, ze szkodą dla symboliczno-metaforycznego przesłania opery.
No i balet! We francuskiej operze barokowej jest go tyle, co śpiewu, co zasadniczo odróżnia ją od
lepiej u nas znanej i znacznie lepiej rozpoznanej opery włoskiej.
Tak więc wyzwań bez liku. Jechałam do Bydgoszczy z mieszaniną ciekawości i rezerwy. Ale w
Mały, ale radosny bis Zimy i Adaria; fot. I. Ramotowska
najśmielszych snach nie sądziłam, że będe uczestniczyć w prawdziwym trumfie - i to nie tylko w trumfie Amora, ale też w prawdziwym sukcesie inscenizacyjnym, który odnieśli realizatorzy tego spektaklu!
Długa opera Rameau została z premedytacja skrócona - obcięto trzecie entree, czyli perskie święto kwiatów. Krył się za tym nie tylko zamiar ograniczenia rozmiarów opery, ale przede wszystkim pomysł, żeby kolejne części podporządkować czterem żywiołom.
W ten sposób dostaliśmy "powietrzny" prolog - subtelna Hebe w otoczeniu tancerzy ogłasza swoiste zawody: ponieważ waleczna Bellona przerywa jej święto, by nęcić wojenną chwałą (czemu ulegają, oczywiście, mężczyźni!), Hebe wzywa Amora. Ten przewrotny bóg miłości musi udowodnić swoją wyższość. I oczywiście tak się właśnie dzieje!
W dalekiej Turcji zakochany w swej brance Osman, wzruszony siłą miłości, darowuje wolność Emilii i jej ukochanemu Waleremu. To entree to żywioł wody - mamy prawdziwą morską burzę z piorunami i błyskawicami, oddaną muzycznie, ale też inscenizacyjnie - przez projekcje i scenografię, W inkaskiej świątyni Słońca żarliwe uczucie pięknej Phani i hiszpańskiego oficera Carlosa przezwycięża intrygi podstępnego kapłana Huascara. To żywioł ognia. Scenografia, projekcje i kostiumy w ciepłych "ognistych" kolorach dowodzą tego jednoznacznie. No a podstępny Huascar kończy w ogniu wulkanu!
W końcu żywioł ziemi - indiańskie plemię i święto Fajki Pokoju. Piękna Zima odrzuca zaloty cudzoziemców - stałego Hiszpana i płochego Francuza - i wybiera kochającego ją Adaria, czyli miłość "zgodną z naturą". Finał to triumf miłości i Taniec Fajki Pokoju.



Tak więc miłość zwycięża nie tylko wszystkie przeciwności w każdej scenerii. W subtelny i lekki sposób opera dowodzi też triumfu kobiecości - miłość to wszak domena Wenus. I to właśnie ona jest górą w każdej scenerii i w każdym żywiole.
Jak na opera-ballet przystało - obok śpiewających solistów (na wyróżnienie zasługuje tu zwłaszcza żywiołowa - nomen omen - Natalia Kawałek w świetnej roli Zimy), mamy dużą grupkę tancerzy. Inscenizatorzy dali szansę uczniom poznańskiej szkoły baletowej, a ci dobrze ją wykorzystali. Braki warsztatowe nadrabiali zapałem, a dzięki temu stanowili mocny punkt spektaklu. A w scenie Tańca Fajki Pokoju - naprawdę porwali publiczność.



I słowo o realizacji muzycznej. Co prawda lubię, kiedy muzyka Rameau brzmi w obsadzie dużej orkiestry - cały patos i bogactwo tej muzyki ma wówczas możliwość pełnego wybrzmienia. Ale orkiestra Il Giardino d'Amore, wsparta niewielkim chórem, poradziła sobie bardzo dobrze. Od ubiegłorocznego koncertu przybyło jej nawet mocy, a Stefan Plewniak z równie wielką energią, co wówczas, tańczył za dyrygenckim pulpitem przez cały spektakl.
Indiański makijaż muzyków i pióropusz na głowie dyrygenta w finale przedstawienia dały zaś świadectwo, że opera barokowa to nie tylko triumf muzyki, ale również żywiołowa i spontaniczna zabawa, której podczas bisu uległa cała wiwatująca publiczność!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz