Warszawska
Opera Kameralna
17.10.2015
Reżyseria
– Natalia Kozłowska
Scenografia
multimedialna – Olga Warabida
Kostiumy
– Martyna Kander, Aleksandra Gąsior
Choreografia
– Romana Agnel
Wykonawcy:
Pigmalion
– Karol Kozłowski
Céphise,
amante de Pimalion – Iwona Lubowicz (także Orphée)
L’Amour –
Julita Mirosławska
Le Statue
animée – Barbara Zamek
Warszawski
Chór Kameralny
Balet
Dworski „Cracovia Danza”: Romana Agnel, Alicja Petrus, Dariusz Brojek
Musicae
Antique Collegium Varsaviense, dyr. Benjamin Bayl
Czyżby nasi twórcy oper odkryli wreszcie Jeana-Philippe’a
Rameau? Jeśli tak się rzeczywiście stało, to długo na to czekaliśmy, ale było
warto.
Kiedy w 2014 roku Marc Minkowski przywiózł na jeden z
jesiennych koncertów cyklu Opera Rara w Krakowie Les Boreades Rameau, była to absolutnie niespotykana w Polsce
okazja posłuchania francuskiego mistrza baroku. Spektakl zresztą znakomity i
niezapomniany. Myślałam wówczas, że pewnie dużo wody upłynie, zanim znów trafi
się okazja spotkania z muzyką niezwykłego Francuza.
A tu proszę! Podczas tegorocznego festiwalu Dramma per musica
w Studiu Lutosławskiego zabrzmiały Les
Indes galantes – w wersji koncertowej, ale pełnej – bite trzy i pół godziny
żywo i z werwą podanej muzyki mistrza. A na październik Warszawska Opera Kameralna
przygotowała kolejna niespodziankę – Pigmaliona,
jednoaktowe, niewielkie rozmiarem, ale urocze dzieło Rameau.
Jednoaktówka wydała się twórcom inscenizacji za skromna, stąd
pomysł dodania jakby „na przystawkę” fragmentów Dardanusa tegoż kompozytora (balety i ritornella) i małej perełki –
Orphée Louisa-Nicolasa Clérambaulta.
Sam Clérambault jest w Polsce znany głównie z tego, że powieść o nim napisał
Ramain Rolland, ale jako kompozytor nie jest grywany i jego skromna kantata nie
była chyba dotąd wystawiana. Jednak stanowiła świetny wstęp do dzieła Rameau,
sygnalizując swoją treścią główny temat przedstawienia – miłość i sztuka pokona
każde przeciwności. Przecież właśnie dzięki miłości do Eurydyki i dzięki
mistrzostwu swej liry Orfeusz pokonał samą śmierć. Krótka kantata Clérambaulta
znakomicie i z ekspresją wykonana przez Iwonę Lubowicz z całą pewnością
zaostrzyła apetyt na właściwe danie.
Fot. I. Ramotowska |
W swoim dziele „Tysiąc i jedna opera” Piotr Kamiński określa
Pigmaliona jako „niekwestionowane
arcydzieło”. Mimo krótkiej formy, zwartej i prostej intrygi, daje artystom –
zarówno muzykom, jak i śpiewakom i tancerzom – pole do popisu. Mit o Pigmalionie
jest powszechnie znany – rzeźbiarz zakochuje się w stworzonym przez siebie
posągu, a siła jego uczucia wzrusza bożka miłości, który posąg ożywia i
zakochani mogą się cieszyć wzajemnym uczuciem. Ta krótka historia jest
oczywiście pretekstem do artystycznego wyrażenia uczuć miotających tytułowym
artystą – miłości, tęsknoty, rozpaczy przemieniającej się w radość i
spełnienie. A wszystko za sprawą sztuki – wszak Pigmalion zakochuje się w prawdziwym
arcydziele i bez jego mistrzowskiego dłuta piękna Galatea nigdy by nie
powstała. Pomysł inscenizacyjny jest aż nieprzyzwoity w swej prostocie – środek
sceny zajmuje postument z rzeźbą, zaś Pigmalion to młody artysta w rzeźbiarskim
kombinezonie i trampkach, wyposażony w młotek i dłuto. Karol Kozłowski śpiewający
partię tytułową ma do przedstawienia całą gamę uczuć: tęsknotę Pigmaliona za
niespełnionym uczuciem, jego żarliwe modlitwy skierowane do Wenus, a w końcu
zdumienie, niedowierzanie z przemiany posągu w żywą kobietę i radość z odwzajemnionej miłości. Partia przeznaczona dla wysokiego
tenora (haute-contre), o czym mówił
sam artysta w wywiadzie dla TV Polonia, był jednak dla niego trudny i w
wyższych partiach Kozłowski nie do końca radził sobie głosowo. Starał się
to nadrobić ekspresją i dynamiką, czasem jakby nadmierną. Dobrze wypadła Iwona
Lubowicz, zarówno w kantacie Clérambaulta, jak i odmalowując żal i gniew
porzuconej przez Pigmaliona Céphise, niegodzącej się
z obojętnością kochanka. Zabawną i udaną także aktorsko rolą popisała się Barbara Zamek, odmalowując również ruchem i tańcem niepewność i zagubienie
ożywionej Galatei i jej gorliwe starania, aby jak najszybciej przemienić się w
pełną wdzięku damę. Recytatywy i arie zostały gęsto przeplecione fragmentami
tańców – od zabawnej sceny, podczas której Gracje uczą Galateę tańca, aż po
finałowy kontredans, wieńczący przedstawienie.
Na przedzie trójka tancerzy z "Cracovia Danza"; fot. I. Ramotowska |
Taniec odgrywa w przedstawieniu
rolę równie istotną jak śpiew – wszak nie bez kozery jest to acte de ballet. Twórcy spektaklu
wykorzystali to w pełni. Całemu przedstawieniu rytm nadaje trójka tancerzy z „Cracovia
Danza”, zespołu uprawiającego balet dworski i w tym przestawieniu
sprawdzających się świetnie. Chór, który nie odgrywa aż tak znaczącej roli,
staje się dzięki świetnemu pomysłowi reżyserskiemu, ważnym elementem
przedstawienia. Chórzyści zostali mianowicie przebrani za postaci ze znanych
obrazów – w tłumie odnajdujemy księcia i księżną Montefeltre Piera della Franceski,
małżonków Arnolfinich van Eycka, błękitnego chłopca Geinsborough, Pierrota
Watteau, pannę de Rivière Ingresa, baletnicę Degasa i wiele innych. W ten
sposób sztuka ożywia nie tylko posąg Galatei, ale cały tłum wykreowanych przez
artystów różnych czasów i różnych stylów znanych i rozpoznawalnych postaci. Reżyserka
spektaklu, Natalia Kozłowska, zapowiadała, że w tym przedstawieniu sztuka
barokowa „wyjdzie z ram”. Nie sądziłam, że stanie się to tak dosłownie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz