Anielski głos i diabelska technika, czyli Jaroussky we Wrocławiu


W królestwie Miłości i Duszy - Wratislavia Cantans, NFM, Wrocław
5.09.2016

Wykonawcy:
Philippe Jaroussky
Ensemble Artaserse

Do Philippe'a Jaroussky'ego mam stosunek szczególny. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, już nie pomne kiedy, chyba w 2004, w Mezzo - we fryzurze afro i pasiastej marynarce w Haendlowskiej Agrippinie - urzekł mnie nie tylko głosem, ale przede wszystkim młodzieńczym entuzjazmem. Śpiew sprawiał mu wyraźną frajdę, a ta radość była ewidentnie zaraźliwa! 
Dla wielu widzów - takich jak ja wówczas, postrzegających operę w sposób dość konwencjonalny - był prawdziwym objawieniem. Młody chłopak śpiewający bez wysiłku najczystszym sopranem zwracał na siebie uwagę. Dysponował nie tylko niebywałą skalą, szczególnie pięknie brzmiącą w najwyższych rejestrach, lecz również perfekcyjną techniką śpiewu. Był jednym z tych artystów, którzy przywrócili scenom śpiew barokowy, wskrzeszając możliwości i umiejętności legendarnych barkowych kastratów. Mam wrażenie, że to jego „anielski” głos i sceniczna charyzma wywołały swoistą modę na śpiew kontratenorowy. A także na nowy, żywiołowy odbiór tych występów. Na każdym koncercie Jaroussky'ego w Polsce (a byłam bodajże na sześciu) publiczność przyjmowała go z entuzjazmem, jakiego mogłyby mu zazdrościć gwiazdy rocka.
W ciągu lat kariery artysty na scenach światowych przybyło wielu nowych, młodych i śpiewających równie znakomicie kontratenorów (Fagioli, Cencic, Sabadus), a jednak Jaroussky w moich oczach – a może raczej w uszach – wciąż jest numerem jeden. Dlaczego?
Przede wszystkim specyficzny i niepowtarzalny głos, który co prawda w najwyższych rejestrach nie brzmi już tak czysto i lekko jak kilka lat temu, lecz wciąż jest uderzająco piękny. W śpiewie Jaroussky’ego daje się dziś słyszeć pewien wysiłek, zresztą arie di bravura czy da caccia nigdy nie były jego specjalnością. Jednak w utworach lirycznych i subtelnych czysta i jasna barwa jego mezzosopranu - bez wibrata, bez technicznych ozdobników - jest wciąż zachwycająca. 
Drugą istotną cechą artysty jest nieustanne poszukiwanie nowych dróg. Wielu zarzuca mu niemal, że „zdradza” barokowy repertuar albo podchodzi do niego zbyt lekko i niefrasobliwie, rozmieniając się w niemal popkulturowych interpretacjach szacownych arii (wciąż czytam ubolewania na ten temat, tak jakby śpiewanie "dla ludzi", bez zadęcia i z poczuciem humoru, było czymś w rodzaju zdrady!). 
Od lat widoczna jest w wybieranym przez Jaroussky'ego repertuarze słabość do muzyki XVII wieku. Arie Haendla czy Hassego to samograje - fantastyczne i przebojowe, znakomicie nadają się do popisu - w tym celu w końcu były tworzone! Muzyka wczesnego baroku jest znacznie mniej konwencjonalna i przewidywalna. Opera była wówczas świeżo powstałym gatunkiem sztuki i nie została ujęta w tak sztywne i rygorystyczne ramy jak w XVIII wieku. W twórczości kompozytorów XVII wieku widoczny jest element improwizacji - oddają oni wyraźnie szersze pole artystom eksperymentującym z interpretacją dawnych dzieł. 


Z takim właśnie repertuarem przyjechał Jaroussky trzy lata temu do Poznania - z Marie Nicole Lemiaux i Ensemble Artaserse. I z takim też przyjechał do Wrocławia. Mimo że na program składały się dzieła wielu kompozytorów (Cestiego, Cavallego, Rossiego, Legrenziego, Steffaniego, Monteverdiego), był on na tyle przemyślany i tak trafnie skomponowany, że nie sprawiał wrażenia składanki, lecz spójnej i konsekwentnej całości. Kompozycje zostały dobrane czasem na zasadzie kontrastu i dzięki temu mogliśmy usłyszeć obok siebie liryczną kantatę Rossiego (anielski głos!), a zaraz po niej brawurową arię Steffaniego (diabelska technika!). Poszczególne arie przeplatane były simfoniami i passacagliami instrumentalnymi, w których muzycy z zespołu Artaserse mieli również możliwość popisu techniczną biegłością i umiejętnością improwizacji. Co wykorzystał przede wszystkim pierwszy skrzypek Raul Orellana w bajecznej Sinfonii Uccelliniego.
No i wreszcie cecha, która dla scenicznego artysty jest nie do przecenienia – charyzma sceniczna. Jaroussky, będąc skądinąd prawdziwym idolem, niemal celebrytą, jest bezpretensjonalnym i sympatycznym człowiekiem. W jego zachowaniu nie widać śladów „gwiazdorstwa” czy artystowskich póz. Ta bezpośredniość i wdzięk, z jakimi zachowuje się na scenie, dzięki którym nawet wypadek z upadającymi na podłogę nutami potrafi przekształcić w dowcipną mini-scenkę, sprawiają, że publiczność natychmiast go „kupuje”. I to zarówno ta znająca jego umiejętności, jak i ta całkiem świeża, odbierająca jego sztukę po raz pierwszy.
Sala Główna Narodowego Forum Muzyki dawno nie widziała takich owacji – trzy bisy, trzykrotne owacje na stojąco – występ Philippe’a Jaroussky’ego na długo pozostanie w pamięci!











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz