sobota, 11 czerwca 2016

Czy artysta może być zbawiony? "Tannhauser" Wagnera w Operze Krakowskiej

Wnętrze wielkiego pomidora, czyli... Opera Krakowska;
 fot. I. Ramotowska
Ponieważ dla miłośników baroku na scenach coś jakby posucha, kontynuujemy wypad w całkiem inne rejony. Ostatnio strasznie modny stał się... Wagner. Po koncertowej wersji Tristana i Izoldy w Filharmonii Narodowej, powtórzonej w Narodowym Forum Muzyki, przyszła pora na Tannhausera. W czwartek wystawiła go Opera Krakowska pod kierownictwem muzycznym Tomasza Tokarczyka i w reżyserii Laco Adamika.
To wczesny Wagner, jeszcze jako tako trzymający się operowych ram, przed totalnym "odjazdem" (którego próbkę dał nam Tristan i Izolda). Wczesny - w wypadku Wagnera nie znaczy prosty. Legendarny minnesinger, który odnalazł grotę Wenus, został przez Wagnera odpowiednio "ubrany". I czegóż tu nie mamy! Mitologia antyczna vs chrześcijaństwo! Indywidualizm vs zbiorowość! Miłość idealna vs cielesna rozkosz! Reguły vs bunt!
Przygotowania do turnieju na dworze landgrafa;
monochromatycznie wysublimowana scenografia,
chyba w kontraście do... pomidora;
fot. I. Ramotowska
Tannahuser oddaje się rozkoszom miłości w grocie Wenus. Jednak - jak przystało na wiecznie nienasyconego artystę - tęskni za ziemskim życiem. W końcu porzuca swa boską kochankę i powraca do Warburga. Odnajduje dawnych przyjaciół i ukochaną, bierze też udział w turnieju śpiewaczym na dworze landgrafa. Tu jednak (niespodzianka!) staje okoniem - wbrew kultywowanej przez minnesingerów bezcielesnej miłości dworskiej, nasz bohater sławi cielesne spełnienie! Czegoś się w końcu w tej grocie nauczył... Pozostali rycerze chcą go natychmiast roznieść na swych mieczach (pewnie z zazdrości), jednak wciąż kochająca Elżbieta ratuje mu skórę. Zostaje za to skazany na pielgrzymkę do Rzymu, gdzie grzechy ma mu odpuścić sam papież. Tannhauser wędruje, Elżbieta zanosi modły, a wszystko na nic. Okazuje się, że papież ani myśli rozgrzeszyć bezecnego rycerza. Oznajmia mu nawet, że prędzej zakwitnie jego drewniana laska niż Tannhauser zostanie zbawiony. Zgnębiony śpiewak wraca, Elżbieta umiera z rozpaczy, Tannhauser (po chwili wahania - wszak Wenus wciąż czeka!) oddaje ducha przy jej trumnie, a papieska laska zakwita...
Cała zawartość ideowa godna jest rozpraw i esejów. Każda z warstw aż się prosi o wielostronicowe interpretacje. Można również nałożyć na tę historię jeszcze parę warstw dodatkowych - jak czyni to zresztą Adamik. Na przykład ubrać mieszkańców boskiej groty w stroje z dwudziestolecia i nadać bachanaliom rys nieco witkacowskiej dekadencji. Mamy kolejną warstwę?
Tomasz Kruk w roli tytułowej; fot. I. Ramotowska
Podobno ostatnio panuje moda na wyeksponowanie konfliktu między duszą i ciałem, czyli w tym wypadku miłością idealną a seksualną namiętnością. W Krakowie jednak (w końcu to miasto papieskie...) nie "idą tą drogą". Mocno za to brzmi pytanie o indywidualność, o tożsamość artysty sprzeciwiającego się narzuconym przez zbiorowość regułom. Wiecznie niezadowolony i poszukujący Tannhauser wydaje się znakiem zbuntowanego artysty-indywidualisty, trochę takim młodopolskim artystą przeklętym (nie mylić z żołnierzem wyklętym!). Artysta-buntownik do końca się nie poddaje. Czy zatem może być zbawiony?
Ale koniec końców i tak najważniejsza jest muzyka - jak przystało na Wagnera ciężka, patetyczna, emocjonalnie eksploatująca zarówno wykonawców, jak i odbiorców. Publiczność słuchała zaczarowana. Cudownie jest tak dać się ponieść Wagnerowskiemu tsunami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz