Jakub Józef Orliński na Zamku Królewskim w Warszawie 8.09.2018; fot. IR |
Orliński jest w tej chwili naszym "towarem eksportowym". Jego piękny, ciepły altowy głos bywa urzekający, urodą i scenicznym wdziękiem potrafi oczarować nawet sceptyków, no i na dokładkę - choć doceniają go na europejskich scenach, koncertuje także w Polsce, ostatnio nawet dość często. Miałam nawet wrażenie, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy wszędzie go było pełno - i w Teatrze Wielkim, gdzie wystąpił z recitalem, i w Krakowskim Centrum Kongresowym ICE, gdzie zaśpiewał w Haendlowskim Samsonie, i nawet podczas charytatywnego koncertu dla warszawskiej fundacji Śpiewaj. Ucieszyłam się, że to własnie on będzie główną atrakcją koncertów kameralnych Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica, choć żałuję, że nie zobaczymy go w żadnej roli operowej. Jest jeszcze artystą bardzo młodym - co ma swoje dobre strony (wdzięk i uroda) i złe (pewna interpretacyjna "naiwność"). To, co pokazał wczoraj w pełni, to ogromna biegłość techniczna i piękna barwa kontratenorowego głosu. A do dojrzałych interpretacji potrzebny jest, niestety, bagaż lat i doświadczeń, które przyjdą z czasem. Mam nadzieję, że zobaczymy kiedyś Orlińskiego na scenie w dużej roli podczas dramatycznego spektaklu i poznamy i tę stronę jego talentu.
Trzeba przyznać, że artysta spełnił oczekiwania publiczności, wypełniającej Salę Balową na Zamku Królewskim do ostatniego krzesła. Dobrze ułożył program, w którym dominował Vivaldi, począwszy od jego Stabat Mater po kantatę Amor hai vinto, przeplatając jego kompozycje utworami wcześniejszymi (Cavalli) i mniej ogranymi (Fago, Schiassi). Na bis oczywiście wykonał fantastyczną arię z Giustinia - Sento in seno ch'io pioggia di lagrime, jakby w prezencie dla swojej mistrzyni - Anny Radziejewskiej, która tydzień temu śpiewała tę sama arię na gali otwarcia festiwalu, a wczoraj siedziała w pierwszym rzędzie.
Śpiewakowi towarzyszył kameralny zespół Gradus ad Parnassum pod dyrekcja klawesynisty Krzysztofa Garstki, dodając do utworów wokalnych dwa instrumentalne "przerywniki" - Concerto/Sinfonię e-moll RV 134 Vivaldiego i Sonatrę da camera op. 2 nr 4 Corellego (Ach! czemu Corelli tak rzadko gości na naszych scenach!)
I nawet przykry wypadek - pęknięta struna w skrzypcach Joanny Gręziak - stała się okazją do krótkiego dialogu z publicznością i nawiązania bezpretensjonalnego kontaktu z widzami. Zamiast katastrofy, mieliśmy niemal dodatkową atrakcję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz