Wrocław Baroque Ensemble pod batutą Andrzeja Kosendiaka; fot. IR |
Po pojedynku kontratenorów na Zamku, fantastycznym Saulu i próbie generalnej Acisa, Galatei i Polifema w Warszawie, w końcu wylądowałam we Wrocławiu na wyczekiwanej od dawna Judycie triumfującej. W najbliższych dniach wrócę do tych koncertów i zaproponuję na ich temat dłuższe teksty - myślę tu oczywiście o Saulu, Acisie i Judycie.
A dziś kilka słów o sobotnim wrocławskim koncercie w kościele akademickim zatytułowanym poetycko Weneckie inspiracje. Zawierał głównie kompozycje Mikołaja Zieleńskiego ze zbiorów Offertoria totius anni i Communiones totius anni. Zieleński, maestro di capella na łowickim dworze arcybiskupa Wojciecha Baranowskiego, ówczesnego prymasa, ułożył i - co ważne - wydał w 1611 roku w Wenecji zbiory swoich kompozycji. Są to przede wszystkim dzieła polichóralne (Offertoria), ale i utwory sześciogłosowe z obsadą instrumentalną. Co ciekawe - niektóre pojawiają się w dwu wersjach: z zapisem z ornamentacjami (tzw. gorgia) i bez ozdobników. Oba zbiory ułożył Zieleński w cykle roku liturgicznego, co charakterystyczne - polskiego roku, który nie do końca pokrywa się z zachodnim jeśli chodzi o popularność niektórych świąt.
Kompozycje Zieleńskiego tkwią silnie w typowej dla tego czasu estetyce muzycznej, choć są całkiem zgrabne i słuchało się ich z prawdziwą przyjemnością. Zasługa w tym oczywiście Wrocław Baroque Ensemble - niewielkiego zespołu instrumentalistów i grupy dwunastu śpiewaków prowadzonych przez dyrektora Narodowego Forum Muzyki Andrzeja Kosendiaka. Koncert zadedykowano twórcy festiwalu Andrzejowi Markowskiemu w 95. rocznicę urodzin.
W festiwalowym programie podano z dumą, że Zieleński był jedynym polskim kompozytorem, któremu udała się wówczas taka sztuka - przygotowanie i wydanie w prestiżowej weneckiej oficynie Giacoma Vincentiego swoich własnych kompozycji. Wenecja była wówczas - na przełomie XVI i XVII wieku jednym z najważniejszych centrów muzycznego świata. Ja jednak - zamiast dumy - poczułam smutek. Nawet nie z tego powodu, że Zieleński to nie Monteverdi, ale przede wszystkim dlatego, że był jedyny. Tak że tak...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz