piątek, 8 lutego 2019

Opera Rara 2019, czyli ile baroku zostało w Krakowie

Tegoroczny festiwal Opera Rara to kontynuacja nowej formuły wydarzenia. Zamiast wersji koncertowych oper barokowych sprowadzonych z europejskich scen na dwa-cztery koncerty rocznie, mamy dwutygodniowy festiwal i własne produkcje sceniczne oraz serię recitali. Na szczęście mimo zmiany - uchowała się choć w części obecność baroku, a podjęcie wyzwania w postaci własnej inscenizacji opery zasługuje na uznanie.
Niedzielna wyprawa do Krakowa na dwa spektakle z czterech przygotowanych w tej edycji festiwalu - tych, które miały cokolwiek wspólnego z barokiem -  to przedsięwzięcie obowiązkowe. Zwłaszcza, że organizatorzy porwali się na inscenizację opery Hippolyte et Aricie Jeana-Philippe'a Rameau, na polskich scenach obecnego bardzo rzadko, jak zresztą barokowa opera francuska w ogóle. Zwłaszcza, że nazwisko reżysera wydawało się obiecujące, a przynajmniej kontrowersyjne, więc i wrażeń spodziewałam się mocnych. Trzygodzinne spotkanie z Rameau było przeżyciem ambiwalentnym: muzycznie piękne - i ze względu na zachwycającą muzykę, i ze względu na całkiem dobre wykonanie -  inscenizacyjnie nieco rozczarowujące, choć w przeciwieństwie do wielu komentatorów nie dyskwalifikowałabym tej inscenizacji zupełnie. Miała wiele momentów pięknych i poruszających, a nie wydawała mi się bynajmniej zbyt kontrowersyjna, a raczej... mało wyrazista. Ciekawych szczegółów zapraszam na tutaj.

Helena Poczykowska jako Cassandra; fot. Edyta Dufaj
Na oddech miałam zaledwie godzinę, bo spieszyłam się do Cricoteki na spektakl Cassandra & Just, w którym reżyser Tomasz Cyz dokonał karkołomnego połączenia barokowej kantaty solowej autorstwa Benedetta Marcello ze współczesną muzyką filmową ujętą w chóralną recytację opartą na tekście biblijnej Pieśni nad Pieśniami. Jak wypadło to karkołomne przedsięwzięcie? Prawdę mówiąc, nad wyraz dobrze. Uteatralnienie solowej kantaty z solowym klawesynowym akompaniamentem (w niedzielę śpiewała Helena Poczykowska, a akompaniował jej Marcin Świątkiewicz) jest na pewno trudne, choć pomysł z konstrukcją obleczoną w suknie, z której stopniowo wydostaje się tytułowa Cassandra był świetny! Sama kantata przypominała monotonną melorecytację i nie było w niej wpadających w ucho arii bądź wirtuozowskich popisów. Była za to głęboka emocja, dzięki której relacja z wojny trojańskiej wybrzmiała mocno i dramatycznie. Zamiast heroicznych zmagań otrzymaliśmy tragiczny, a miejscami rozdzierający obraz wojny jako piekła bólu i upokorzenia, w którym króluję śmierć i okrucieństwo. To bardzo bliskie temu, co określa się jako perspektywę kobiecą.
I co bardzo dobrze współbrzmiało z kolejnym utworem, czyli Justem Davida Langa. Sześć wokalistek (Katarzyna Guran, Zuzanna Hwang, Magdalena Łukawska, Joanna Stawarska, Dorota Dwojak-Tlałka i Agata Flondro) śpiewało monotonnie, wręcz transowo, a towarzyszyło im trio instrumentalne (Aneta Dumanowska, Konrad Górka i Tomasz Sobaniec) - początkowo oszczędnie, stopniowo coraz śmielej, by w końcu powoli wycofać się w ciszę. Całość była dość zgrabna i miła dla ucha, choć w kontekście poprzedzającej ją kantaty znów narzucała się "perspektywa kobieca", a pogodna w sumie całość nabierała nieoczekiwanie posmaku goryczy.
Całe przedstawienie trwało nieco ponad godzinę, co po trzygodzinnym spektaklu Rameau wydawało się już tylko smacznym deserem.
Pozostałe spektakle tegorocznej edycji to Cosi fan tutte Mozarta i A Madrigal Opera Philipa Glassa, czyli już bez baroku, niestety. Za to zestaw solistów, którzy wystąpią z recitalami (m.in. Jakub Józef Orliński i Patricia Petibon), jest wielce obiecujący i na pewno wart podróży do Krakowa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz