środa, 21 lutego 2018

"Nędza uszczęśliwiona" w Tatrze Królewskim

Obowiązkowy happy end w finale; fot. IR
W najbliższy weekend czeka nas kolejna premiera Polskiej Opery Królewskiej z cyklu świętującego 100-lecie niepodległości, a więc stricte polskiego. Tym razem będzie to Nędza uszczęśliwiona Macieja Kamieńskiego uchodząca przez lata za pierwszą polską operę (swoją drogą to ciekawe, że pierwszą polską operę stworzył Słowak...). Premiery zaplanowano na 23 i 25 lutego, ja miałam okazję uczestniczyć w próbie generalnej we wtorek, 20 lutego.
Nie wnikając w to, czy Nędza jest nadal pierwszą polską operą, czy Polowanie na zająca ją zdetronizowało, jest to niewątpliwie błahy, acz miły kawałek muzyczny. To krótka dwuaktowa opera buffa, nawiązująca formą do włoskich intermezzi, zabawna, z mówionymi recytatywami i krótkimi ariami accompaniato. Libretto napisał do niej Wojciech Bogusławski, ojciec polskiego teatru, w 1778 jeszcze młodzieniec, przerabiając sztukę Franciszka Bohomolca.
Sztuka opisuje konkury do reki pięknej Kasi, do których przystępują ubogi Antek i zasobny Jan. Matka popiera bogatego apsztyfikanta, jednak serce Kasi skłania się ku Antkowi. Młodzieniec szuka pomocy na dworze swego pana i otrzymuje odeń wsparcie, dzięki któremu zdobywa ukochaną. Peany na część "dobrego pana" nie mają końca.
Reżyser Jarosław Kilian celnie wydobył ze sztuki jej potencjał komiczny, gra aktorska, kostiumy i scenografia również go podkreślają.
Muzyka Kamieńskiego brzmiała we wnętrzu Teatru Stanisławowskiego uroczo. Jest to zresztą całkiem zgrabny kawałek muzyczny, począwszy od pięknej uwertury, przez melodyjne, wpadające w ucho arie. Zespół pod kierunkiem Tadeusza Karolaka radził sobie z warstwą muzyczną bez zarzutu.
Trochę gorzej było z głosami. Śpiewający Antka tenor Sylwester Smulczyński był ledwo słyszalny, lepiej brzmiał baryton Piotra Kędziory jako groteskowego Jana. Najsłabiej wypadły soprany: nieco lepiej Małgorzata Grzegorzewicz-Rodek jako matka, gorzej Agnieszka Kozłowska jako Kasia - jej blaszany głos brzmiał fałszywie i ostro w górnych rejestrach. Strona wokalna spektaklu to zdecydowania najsłabszy punkt programu - mam nadzieję, że druga obsada spisze się lepiej.
W sumie mimo obaw, z którymi zmierzałam do Łazienek, wieczór był udany. A opera Kamieńskiego to nie tylko muzealny relikt, ale kawał całkiem dobrej muzyki, wart przypomnienia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz