Choć marzyłabym o baroku, jednak opera Haydna to na tyle rzadki przysmak, że z zainteresowaniem pospieszyłam do filharmonii, gdzie 19 lutego wystawiono Armide Josepha Haydna w wersji koncertowej.
Opery Haydna, w przeciwieństwie do oratoriów, grywa się rzadko - w Polsce chyba wcale - przyznam szczerze, że nie miałam możliwości zetknąć się z nimi do tej pory. A jak się przekonałam - warto! Temat dzieła co prawda oklepany do niemożliwości: wątki z Jerozolimy wyzwolonej Tassa, czyli historia trudnej 'relacji' czarodziejki Armidy i krzyżowca Rinalda, temat chyba ponad czterdziestu oper, w tym tak genialnych jak Rinaldo Haendla. Opera konwencjonalna, bez spektakularnych i oryginalnych rozwiązań, ale muzyka niezwykle piękna, a wykonanie po prostu modelowe!
Kammerorchester Basel; fot. mat. pras. NOSPR |
Przyjęto formułę wersji pół-scenicznej (trochę podobną do tej, którą przyjął Gardiner w przedstawieniu Powrotu Ulissesa na ubiegłorocznej Wratislavii). Czyli bez scenografii, bez kostiumów, ale w ruchem scenicznym - chwilami nawet trochę nadmiernym. Grono solistów świetne i bardzo wyrównane: Armida - Brigitte Christensen - piękny, dramatyczny sopran, Rinaldo - Thomas Walker - tenor, z dużą ekspresją oddający rozterki głównego bohatera, miejscami zbyt lekki (kiedy śpiewał w tyle sceny, za orkiestrą, słabo było go słychać), Ubaldo - Anicio Zorzi Giustiniani - świetny, głęboki głos, wykonawca dużego formatu, Clotarco - Magnus Staveland - znakomity tenor, głos już w Polsce znany (z Opera Rara), Idreno - Riccardo Navaro, ciepły, sugestywny baryton, i wreszcie Robin Johannsen, druga z sopranistek, śpiewająca partię Zelmiry - jedyna rozczarowująca, głos zbyt lekki, bez siły dramatycznej, z innej bajki.
Do recitativo secco przygrywał na pianoforte Sebastian Wienand i przyznam, że to mi zupełnie nie pasowało, zwłaszcza że chwilami wygrywał dziwne rzeczy. Recitativo accompaniato natomiast - przepiękne, bogate muzycznie i dramatycznie. Do tego znakomite arie i pełne dramatycznej ekspresji - duet na koniec pierwszego aktu i tercet na koniec drugiego - w końcu Haydn był mistrzem malowania nastrojów, co udowadnia wielokrotnie, np. w swoich słynnych oratoriach.
Podsumowując - nadzwyczajnie udany wieczór, pełen wspaniałych wrażeń muzycznych, repertuar oryginalny, wykonanie znakomite. Dwie i pół godziny muzycznej uczty!
I tylko żal, że takiej muzyki w FN jak na lekarstwo, bilety horrendalnie drogie (jedna trzecia sali pusta), a obsługa skupia się głównie na tropieniu widzów, którzy próbują zrobić pamiątkowe zdjęcie podczas owacji (!). Kwiatów na koniec nie było. Oszczędzamy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz