Marco Beasley i {oh!} Orkiestra Historyczna w NOSPR; fot. IR |
W pierwszej części {oh!} Orkiestra Historyczna wykonała szereg utworów Adama Jarzębskiego ze zbioru Canzoni e Concerti z 1627 roku - w możliwie atrakcyjnej formie, z podziałem na kilka składów, wykonujących kolejne utwory na zmianę, to przeplatających się, to dialogujących ze sobą. Jednak tak część instrumentalna w blisko półtoragodzinnej dawce była dość monotonna.
Po przerwie usłyszeliśmy natomiast krótki madrygał Claudia Monteverdiego z ósmej księgi zatytułowany Combattimento di Tancredi e Clorinda z 1624 roku.
Utwór opowiada tragiczną historię opisaną w "Jerozolimie wyzwolonej" przez Torquata Tassa. Tankred, bohaterski krzyżowiec, zakochuje się w pięknej Saracence Kloryndzie, Jednak podczas nocnej walki zabija ją w pojedynku, nieświadom, z kim walczy. Śmiertelnie ranna wojowniczka odkrywa oblicze i umiera w ramionach ukochanego, ku jego rozpaczy.
Utwór jest krótki i występują w nim trzy postacie: Narrator i dwójka bohaterów -Tankred i Klorynda. Wykonywany jest rzadko, ale udało mi się już go wysłuchać niespełna trzy lata tamu w warszawskim Studio Lutosławskiego w wykonaniu artystów z ówczesnej Warszawskiej Opery Kameralnej (szczegóły obsady tutaj). Brzmiał ładnie, ale niczym szczególnym się wówczas nie zachwyciłam.
Tym razem wybrani instrumentaliści {oh!} Orkiestry towarzyszyli zaledwie jednemu soliście, ale za to jakiemu! W trzy rolę rozpisane w madrygale wcielił się Marco Beasley. Słuchałam i patrzyłam z coraz większym zdumieniem. Przed naszymi oczami został odegrany cały teatr! Z drewnianą laską symbolizującą rycerski miecz włoski tenor opowiedział i przedstawił cała historię z niebywałą ekspresją i dramatyzmem. Odegrał wszystkie trzy role, skupiając uwagę publiczności, która śledziła opowieść niemal wstrzymując oddech. Orkiestra ilustrowała muzycznie ten teatr z doskonałą precyzją, idealnie zgrana z solistą, zmieniając tempo, wytrzymując pauzy i stapiając się niemal w jedno z głosem śpiewaka (widać, że nie marnowali czasu na próbach - tym bardziej żałuję, że nie mogłam w nich uczestniczyć, z pewnością było co obserwować!). Całość robiła niesamowite wrażenie!
Jedyny zarzut, jaki mogę postawić, to ten, że druga część koncertu była tak krótka - zetknęliśmy się ze sztuką niezwykłą, niebanalną i robiącą niezapomniane wrażenie. Niestety - krótko. Wychodziliśmy z NOSPR oczarowani i... rozczarowani, z ogromnym poczuciem niedosytu.
Proszę więcej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz