Inscenizacja Mesjasza w bazylice świętokrzyskiej w Warszawie 23.10.2018; fot. IR |
Już w swojej krótkiej przemowie przed oratorium Mesjasz Georga Friedricha Haendla dyrektor Peryt więcej mówił o sobie, swoich niezrealizowanych planach koncertu dla zmarłego papieża Jana Pawła II, niż o samej muzyce. Okazało się, że oratorium Haendla było tylko ilustracją osobistej sentymentalnej wycieczki i sposobem na uczczenie obchodów pontyfikatu zmarłego papieża. Inscenizowana wersja Mesjasza polegała na przebraniu solistów w ornaty i wyświetleniu na ogromnym ekranie nad ołtarzem zdjęć Karola Wojtyły, od dziecięcych poczynając, na procesji pogrzebowej kończąc. Pewnie ich działanie na odbiorcę mogło być rozmaite, wielu osobom zapewne się podobały. Jednak uważam tworzenie paraleli pomiędzy dziejami Jezusa i jego dziełem Zbawienia a życiem i pracą papieża Wojtyły za - delikatnie mówiąc - wysoce niestosowne. Nie wiem, jak to wygląda z teologicznego punktu widzenia, mam jednak wrażenie, że to nadużycie.
Moja próba zajęcia korzystnego miejsca zdała się na nic. Akustyka w bazylice po raz kolejny okazała się fatalna. Niewiele było słychać, a przecież była to premiera nowo powstałego pod skrzydłami Polskiej Opery Królewskiej zespołu Capella Regia Polona. Niestety słyszalność była tak kiepska, że nie potrafię odnieść się do tego występu, podobnie jak do śpiewu solistów: Marty Boberskiej, Anny Radziejewskiej, Sylwestra Smulczyńskiego i Andrzeja Klimczaka. Jedyne, co robiło wrażenie to "haendlowskie chóry" - to najjaśniejszy punkt tego koncertu. Na dokładkę całość została solidnie skrócona - do godziny. Z arcydzieła Haendla pozostało, niestety, niewiele.
Ale w przyszłość patrzę optymistycznie. Powstanie nowej orkiestry historycznej jest wydarzeniem bardzo pozytywnym, a mam nadzieję, że podczas kolejnego występu - w sobotę grają Bacha na Zamku Królewskim - będzie ich lepiej słychać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz