poniedziałek, 9 sierpnia 2021

Bach Festival Świdnica - relacja 3

 

Ostatnią z moich relacji poświęcę dwóm ostatnim koncertom Bach Festival Świdnica, czyli sobotniemu (7.08) recitalowi belgijskiej sopranistki Sophie Junker i finałowemu (8.08) koncertowi popularnej i często grającej w Polsce l’Arpeggiaty – formacji prowadzonej  przez Christinę Pluhar.

Sophie Junker to moje odkrycie sprzed kilku lat. Po raz pierwszy zachwyciła mnie podczas gliwickiego festiwalu All’Improvviso w 2018 roku. Śpiewała wówczas jedną z głównych partii w koncertowej wersji opery Leonarda Vinciego Gismondo, re di Polonia. W kolejnym roku, także podczas edycji gliwickiego festiwalu, wystąpiła na scenie Teatru Miejskiego w scenicznej wersji opery Haendla Il pastor fido. W ubiegłym roku wydała swoją pierwszą solową płytę La Francesina.

Sophie Junker i towarzyszący jej muzycy; fot. IR
W Świdnicy Sophie Junker przedstawiła program właściwie u nas nieznany i niewykonywany, czyli kantaty francuskie. Już wystawienie opery któregoś z wielkich francuskich mistrzów baroku jest na polskich scenach wydarzeniem nie lada, a o francuskich kantach słyszeli chyba wyłącznie specjaliści. Mimo że słucham muzyk barokowej od lat, nigdy nie natknęłam się na koncert z takim repertuarem. Z tym większym zaciekawieniem udałam się do Kścioła pokoju na ten występ. Artystce towarzyszył niewielki skład instrumentalistów, który wcześniej, 5.08 wystąpił na koncercie Zróbmy sobie Paryż z utworami mistrzów francuskich, m.in. Marais, Morela i Couperina: flecistka Marta Gawlas, skrzypek Louis Creac’h, grająca na violi da gamba Justyna Młynarczyk i klawesynista Marcin Światkiewicz. O tym francuskim koncercie pisać nie będę, bo na Couperinie zasnęłam dwa razy, co świadczy tyleż o moim zmęczeniu, co o pobudzającym charakterze muzyki mistrza. Jako instrumentarium towarzyszące solistce i jako przerywnik pomiędzy kantatami muzycy spisywali się bez zarzutu. Sophie Junker włożyła dużo wysiłku w interpretacje wybranych utworów. Pierwsza z kantat autorstwa Elizabeth Jacquet de La Guerre była niezwykła, ponieważ kobieta jako autorka kompozycji wzbudza równe zdziwienie w XVII i XXI wieku. Kantata była bardzo wyrazista emocjonalnie i świetnie zinterpretowana przez sopranistkę. Kolejne dwie to dzieła Michela Pignolet de Monteclair i Louisa-Nicolasa Clerambault. Wszystko to kompozytorzy w swoim czasie popularni, pracujący dla królewskiego dworu i cieszący się uznaniem i sławą. Za to dziś znani głównie muzykologom. Po wysłuchaniu wszystkich trzech kantat miałam duże uznanie dla Sophie Junker za odwagę w wyborze tego repertuaru. Kantaty francuskie są – podobnie jak opery tego czasu – właściwie dość monotonną melorecytacją, arie nie są tak lekkie i śpiewne, jak arie włoskie. Niewątpliwie mają swój urok, ale z całą pewnością nie jest to repertuar łatwy i podziwiałam zgromadzoną publiczność, która ze skupieniem słuchała koncertu i nagrodziła artystów brawami, wypraszając bis. 

I było to zupełne przeciwieństwo koncertu finałowego, na którym z programem Alla Napoletana wystąpiła l’Arpeggiata pod wodzą Christiny Pluhar z Vincenzo Capezutto w charakterze solisty. Ten program był łatwy, lekki i przyjemny, podany efektownie (żeby nie powiedzieć efekciarsko), okraszony tańcem, solowymi popisami instrumentalistów, żartami i pantomimą. Capezzuto sprawdza się doskonale w takim repertuarze, przecież to tzw. tenor neapolitański, czyli kontratenor, ale śpiewający (udający?) głos naturalny i nieszkolony. Żartom, śmiechom, owacjom i bisom nie było końca, publiczność była zachwycona. Ja przyznam, że trochę mniej, może dlatego, że to kolejny występ l’Arpeggiaty, jaki miałam okazje zobaczyć i większość sztuczek już znałam. Ogromnie doceniam rolę Christiny Pluhar i jej zespołu w popularyzacji muzyki dawnej, zwłaszcza włoskiej. Są w tym mistrzami i potrafią dla swojego nawet trudnego repertuaru ‘kupić’ każdą publiczność. Zawsze jednak pilnowali balansu pomiędzy muzyką a show. Tym razem szala przechyliła się wyraźnie w stronę show. Tak więc finałowy koncert był mocnym punktem festiwalu, choć niekoniecznie muzycznym.

Z tańcem i przytupem, czyli l'Arpeggiata w Świdnicy; fot. IR

A na koniec pytane - czy warto przyjechać do Świdnicy na festiwal? Cudowna atmosfera, skupiona i zasłuchana publiczność, mnogość wydarzeń muzycznych i towarzyskich. Czyli warto, a nawet trzeba! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz