Solista i Capella podczas koncertu w Studio; fot. IR |
Co do samego koncertu to mam uczucia mieszane. Obserwuję karierę Szelążka do wielu lat, pierwszy raz na scenie widziałam go pięć lat temu w Haendlowskiej Agrippinie na scenie w Łazienkach w ramach pierwszego, jeszcze nienumerowanego Festiwalu Oper Barokowych. (Nota bene we wznawianej w tym roku Agrippinie go nie zobaczymy). A i na tym blogu jedna z najwcześniejszych relacji z marca 2015 recenzują koncert, w którym brał udział (Baroque Living Room w Filharmonii Narodowej). Chwaliłam wówczas nie tylko głos śpiewaka, ale również jego talent aktorski i sceniczną charyzmę, przepowiadając błyskotliwą karierę.
Co do możliwości głosowych i muzycznego talentu wiele z tych przypuszczeń się sprawdziło. Szelążek jest na pewno jednym z najlepiej dziś ocenianych kontratenorów na polskich scenach, w ostatnich latach udało mu się zagrać kilka znaczących ról (Ariodante na scenie WOK, Juliusz Cezar w Teatrze w Wielkim w Poznaniu rok temu). Znaczną część swoich możliwości pokazał też wczoraj, także w ariach z Agrippiny, Ariodanego i Giulio Cesare. Ale to nie zaplanowane Haendlowskie arie stanowiły clou koncertu. Po pierwszej części na bis Szalążek zaśpiewał Glido in ogni vene, dramatyczną arię z Farnacego Vivaldiego, którą niedawno mroziła krew w żyłach Anna Radziejewska - tytułowy bohater inscenizacji przygotowanej przez FOB w 2017 roku, jeszcze w Łazienkach. Czyżby uczeń chciał rzucić wyzwanie mistrzyni? Na zakończenie natomiast usłyszeliśmy na bis Alto Giove z opery Polifemo Porpory - to niezwykłe popularna, popisowa aria, znana z emocjonalnego, kanonicznego dziś wykonania Philippe'a Jaroussky'ego. Jak na tym tle wypada Szelążek? Był wczoraj w niezłej formie, daleko lepszej niż rok temu w Poznaniu podczas wspomnianego Giulio Cesare, ale nie w idealnej. Miał pewne problemy z dołem skali, zdarzały mu się kiksy, a w brawurowej arii Arsace z Partenope w części środkowej kompletnie się pogubił. Co nie zmienia faktu, że wiązanka Haendlowskich przebojów w jego na ogól niezłym wykonaniu okazała się całkiem przyjemna.
Kacper Szelążek w pozie obronnej; fot. IR |
Nie jestem psychologiem i nie mnie radzić, co należałoby tu zrobić. Na pewno w akademii muzycznej uczą nie tylko śpiewu, ale również tego, co podczas niego robić z rękami. Trudno dziś pisać o Szelążku, że młody i obiecujący, jak jednak widać, ma jeszcze kilka lekcji do odrobienia.
I jeszcze parę słów o Capelli - ta najmłodsza dziś chyba z orkiestr historycznych świetnie się rozwija i zarówno akompaniując soliście, jak i podczas części instrumentalnych (Concerto grosso op 6 nr 3) grała właściwie bez zarzutu. Capella jest niezwykle pracowita i można jej słuchać niemal w każdym miesiącu podczas koncertów na Zamku Królewskim, w Łazienkach albo w Studio Lutosławskiego. Po świetnym Orfeuszu Monteverdiego na Zamku, czekam z nadzieją na następną dużą premierę z udziałem tej formacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz