Pasja według św. Mateusza to chyba najbardziej monumentalne dzieło Bacha. Jest też niebywale poruszające emocjonalnie, choć niektórzy wolą krótszą i bardziej „skondensowaną” Pasję według św. Jana. Dla mnie jednak Pasja Mateuszowa do dzieło absolutne: wiara i żarliwość religijna, emocje i przeżywanie męki Jezusowej ze wszystkimi budującymi ją szczegółami, a wszystko w najdoskonalszej z możliwych form muzycznych. Jak stwierdził kiedyś zaprzyjaźniony ateusz: Jak się tego słucha, to można w Boga uwierzyć!
Nie jestem znawczynią Bacha, ale miałam szczęście wysłuchać kilku naprawdę dobrych wykonań. Przede wszystkim Pasji, którą na krakowskich Misteriach przedstawił przed kilku laty Marc Minkowski, eksploatującą emocjonalnie w sposób niewyobrażalny i pozostawiającą zupełnie niepowtarzalne wrażenie, dalej Pasji, którą przed dwoma lata zamykał wrocławski festiwal Eliott Gardiner, chyba bliższą duchowi Bacha, doskonałą, perfekcyjną w każdym calu, przemyślaną i wyważoną w każdym szczególe, także emocjonalnie, po prostu doskonałą.
Pasja wg św. Mateusza na Misteriach Paschaliach 2018; fot. IR |
Nawet jeśli poszczególne fragmenty, kolejne elementy były świetne – kilka naprawdę wspaniale wykonanych arii: oczywiście Erbarme dich (piękny, głęboki alt Claudii Huckle), znakomite partie chóralne i chorałowe, świetnie poprowadzona partia Ewangelisty (Mark Padmore) i Jezusa (Roderick Williams), w ogóle poza kilkoma nieudanymi fragmentami całość była wyrównana i trzymała wysoki poziom. I choć pozostał lekki niedosyt, cieszę się, że w ten wielkopiątkowy wieczór mogłam usłyszeć i przeżyć po raz kolejny Bachowskie dzieło, które właściwie w każdym wymiarze – artystycznym, muzycznym, religijnym i duchowym – jest jednym z najważniejszych w naszej kulturze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz