środa, 24 stycznia 2018

"Alexander i Apelles" Kurpińskiego w Łazienkach

Trójka solistów z projekcją w tle; fot. IR
Trzeba przyznać, że Polska Opera Królewska imponuje aktywnością. 100-lecie odzyskania
niepodległości postanowiła uczcić przypomnieniem zapoznanych dzieł polskich kompozytorów, a pierwszą premierą tego cyklu będzie zapowiadana na 26 i 27 stycznia opera Karola Kurpińskiego "Alexander i Apelles".
Jednoaktówka miała swoją prapremierę w Warszawie 17 marca 1815 roku. Grywano ją sporadycznie, w końcu uznano za zaginioną, jednak została odnaleziona współcześnie przez Wojciecha Czemplika, dyrektora festiwalu Musica Sacromontana, i opracowana przez Macieja Bolewskiego. W ubiegłym roku operę w reżyserii Ryszarda Peryta przypomniano w Kaliszu, natomiast pełną inscenizację można było dziś zobaczyć podczas premiery prasowej  na scenie Teatru Królewskiego w Łazienkach.
Orkiestrę w niewielkim składzie prowadził Zbigniew Graca. W operze są zaledwie trzy partie solowe: Alexandra śpiewał Robert Gierlach (zmieniał go będzie Robert Szpręgiel), Apellesa - Tomasz Krzysica (zamiennie Leszek Świdziński), Pankrastę - Tatiana Hempel-Gierlach (zamiennie Marta Wyłomańska). Kostiumy i rekwizyty przygotowała Marlena Skoneczko, scenografia ograniczała się do projekcji w tle, taboretu i barokowej sztalugi.
Treść mało wyszukana: w prologu Apelles wygłasza długą mowę pochwalną na cześć Alexandra, cesarz przyprowadza doń piękną Pankrastę, by malarz stworzył jej portret, ten waha się, jak przedstawić jej urodę i sam się w niej zakochuje, a Aleksander oddaje mu swoją brankę. W finale chór sławi łaskę władcy. Jednym słowem władza dobra i łaskawa jest.
Odnotowuję to wszystko bardziej z obowiązku niż entuzjazmu, uważam bowiem operę Kurpińskiego za dzieło słusznie zapomniane. Warstwa muzyczna miejscami bywa nawet interesująca, najciekawiej wypadła nieco przydługa uwertura. Libretto Ludwika Adama Dmuszewskiego trąci jednak nieznośną manierą, a patetyczne recytacje brzmią nieco groteskowo. Arie przeciętne, wykonane zostały przez solistów poprawnie, choć nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że bez przekonania. Najlepiej brzmiał tercet.
Dzieło Kurpińskiego ma niewątpliwie wartość muzealną, można je nawet uznać za cenny zabytek, choć chyba celniejszym słowem byłaby po prostu ramota. Ktoś z publiczności trafnie spuentował dzieło słowami Kisiela: Dobre, bo krótkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz