Przede wszystkim niebywałą przyjemnością plastyczną. Oprawa inscenizacyjna Katarzyny Sobańskiej i Marcela Sławińskiego składała się z minimalistycznej scenografii ograniczonej do przesuwanych i przekładanych sześcianów, służących do odgrywania sprzętów i przedmiotów. Białe kostiumy śpiewaków i tancerzy i ich makijaże nawiązywały do wizji "białego antyku", czyli tej wersji antycznych rzeźb, które znamy współcześnie, a które jak już dziś wiadomo, naprawdę wyglądały zupełnie inaczej (były polichromowane i bajecznie kolorowe), a równocześnie podkreślały umiejscowienie akcji w sferze mitycznej opowieści.
Zdjęcie z premiery oddaje klimat spektaklu - tu Orfeuszem jest Artur Janda; fot. WOK |
Tak więc wizualna strona spektaklu przedstawiała się wyjątkowo pięknie. Ale prawdziwego melomana interesuje również, a może bardziej, jego strona muzyczna. I tu muszę podkreślić naprawdę znakomitą grę Zespołu instrumentów Dawnych Musicae Antiquae Collegium Varsoviense pod wodzą Stefana Plewniaka. Miałam już okazję słyszeć Plewniaka i jako skrzypka, i jako dyrygenta, m.in. w dwu opera Rameau. Mając do dyspozycji tak doświadczoną i zgrana orkiestrę, poprowadził ją znakomicie, z właściwą sobie energią i pasją muzyczną.
Znakomicie wypadły też słynne żałobne chóry. Umiejscowienie śpiewaków na balkonach było zabiegiem świetnym, tworząc w niewielkim wnętrzu bardzo efektowną przestrzeń muzyczną. Najsłabiej wypadła opera Glucka jako popis pięknych głosów. Solistów była zaledwie trójka - Orfeusza śpiewał Szymon Komasa, role kobiece - Eurydyki i Amora kreowały Maria Domżał i Eliza Safjan. Wszystkie partie poprawne, z dobrą dramaturgią, niezłe też aktorsko. Ale nie były porywające.
Obsada w bieli, reżyserka i dyrygent w czerni; fot. IR |
To jednak refleksje poboczne i niczego nie ujmujące realizacji WOK. Spektakl naprawdę świetny i szkoda, że grany zaledwie czterokrotnie. Mam nadzieję, że jeszcze wróci na deski tej sceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz