fot. I. Ramotowska |
Come ye sons of art (Birthday Song for Queen Mary)
King Arthur, act III: The Frost Scene
Welcome to all the Pleasures (for St. Cecilia's Day)
Te Deum
WOK, kościół seminaryjny w Warszawie
29.10.2015
Wykonawcy: Iwona Lubowicz, Julita Mirosławska, Jan Jakub Monowid, Karol Bartosiński, Sylwester Smulczyński, Artur Janda, Zespół Wokalny WOK, Musicae Antique Collegium Varsaviense, dyr. Marek Toporowski
Zrobiło się ostatnio jesiennie i smutno. Dzień Wszystkich Świętych - w naszej rzeczywistości przedziwne pomieszanie smutku i jarmarku - nadchodzi nieuchronnie. Dlatego z taką chęcią popędziłam w czwartkowy wieczór na Krakowskie Przedmieście, gdzie w kościele seminaryjnym zespół instrumentalistów i wokalistów Warszawskiej Opery Kameralnej przygotował wieczór z utworami Henry'ego Purcella. Szukałam zupełnie innego klimatu, i znalazłam dokładnie to, czego potrzebowałam!
Purcell to muzyka specyficzna. z jednej strony szalenie miękka, pełna niespodziewanej delikatności i subtelnej ekspresji, z drugiej - przebojowa, prowokująca do całkiem współczesnych, nawet jazzowych aranżacji (Music for a while L'Arpeggiaty!) i przede wszystkim pełna pozytywnej energii.
Sam Henry Purcell to jeden z młodo zmarłych geniuszy - te feralne 36 lat! tak bliskie 35 Mozarta czy 37 Bizeta. W tym krótkim czasie zdołał stworzyć jedną zaledwie i to krótką operę, Dydonę i Eneasza, która jednak stanowi żelazny punkt repertuaru każdej grupy zajmującej się dawna muzyką. Oprócz Dydony i Eneasza pozostawił Purcell cztery tak zwane semi-opery, specyficzne i właściwe tylko dla sceny angielskiej dzieła sceniczne, wśród nich najpopularniejsze - The Fairy-Queen i King Arthur. a oprócz tego niezliczone ody, anthemy i pieśni. Dorobek imponujący, w dodatku tak specyficzny i oryginalny, że kompozycje Purcella rozpoznaję się nieomal od pierwszych dźwięków.
Trudno mówić, że był kompozytorem zapomnianym, Purcella grało się zawsze. A nawet ostatnio, na wzbierającej fali popularności muzyki barokowej i w dobie odkrywania wciąż nowych, a niemal zapoznanych barokowych geniuszy - jakby rzadziej. A przecież jest to muzyka przebojowa, na ile trzeba żwawa i melodyjna, a na ile trzeba subtelna i liryczna. nie ma w niej nic z hermetyzmu i czy trudności odbioru - tego co odstrasza niekiedy zwykłych odbiorców od muzyki klasycznej.
Fot. I. Ramotowska |
Warszawska Opera Kameralna podejmuje ostatnio wiele ciekawych inicjatyw i z determinacją próbuje zmienić swój image zamkniętego towarzystwa wzajemnej adoracji kultywującego sceniczne ramoty w muzealnych aranżacjach. Obserwuję te usiłowania z prawdziwą przyjemnością. to przecież grono świetnych artystów, muzyków i solistów, którzy są w stanie udźwignąć niemal każdy repertuar, nawet ten najtrudniejszy i najbardziej wymagający - wszak kompozytorzy baroku lubili stawiać przed swoimi wykonawcami, zwłaszcza śpiewakami, zadania karkołomne.
Musicae Antuquae Collegium Vasoviense gra na instrumentach z epoki, chóru bez problemu wykonuje postawione przed nim zadania, z WOK-iem współpracują nowi, młodzi reżyserzy, np. Natalia Kozłowska, autorka ostatniej aranżacji Pigmaliona Rameau na warszawskiej scenie. Olga Pasiecznik czy Anna Radziejowska to głosy światowego formatu, a Jan Jakub Monowid udowodnił w wystawionym w Łazienkach Orlandzie Haendla, że ma zadatki na prawdziwa gwiazdę.
To, czego brakuje WOK-owi w tej chwili, to sprawny marketing. O przygotowywanych spektaklach wie tylko grono zainteresowanych widzów, śledzących nowości i repertuar ulubionych scen.
Nie jestem specjalistą od PR, ale wokół nowych propozycji Opery Kameralnej należałoby zrobić nieco więcej szumu. Żeby na koncerty - takich jak ten wczorajszy Purcellowski w kościele seminaryjnym czy niedawny z kantatami Haendla w wykonaniu Olgi Pasiecznik w Studiu Lutosławskiego - zaprosić melomanów, którzy na co dzień nie śledzą działań tej sceny. Mizeria widzów na czwartkowym koncercie była smutnym i dość dołującym zjawiskiem. Na które na pewno nie zasłużyli ani wykonawcy, ani kochający Purcella melomani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz