Dyrektor Kosendiak udziela kolejnego wywiadu; fot. I. Ramotowska |
Wreszcie po kilku gongach goście zajęli miejsca i zgaszono
światło. W kompletnej ciszy mogliśmy
się przekonać o doskonałej akustyce sali –
słychać było szmer oddechów, najdelikatniejsze szurnięcia czy chrząknięcia
publiczności rozlegały się echem we wnętrzu. W tej przedłużającej się ciszy
rozbłysło nagle światło, ukazując grupkę kilkorga instrumentalistów na galerii
ponad sceną. Zaintonowali Contrapunctus 4 z Kunst der Fuge BWV 1080 Jan Sebastiana Bacha. I nagle wszystko wróciło na swoje miejsce. Nie mieliśmy wątpliwości, gdzie się znaleźliśmy – z całą pewnością w świątyni muzyki.Wybór Bacha nie był oczywiście przypadkowy. Jak wspomniał później dyrektor NFM Andrzej Kosendiak, przywołując słowa Lutosławskiego, to muzyka, która pozwala nam ukonstytuować i poznać nasze własne człowieczeństwo. To patetyczne słowa, ale na dobrą sprawę nie ma w nich cienia przesady. Kunst der Fuge było świetnym wyborem i z całą pewnością „ustawiło” organizatorom ten wieczór.
Prezydent Dutkiewicz wręcza dyrektorowi Kosendiakowi pamiątkową batutę; fot. I. Ramotowska |
I zabrzmiał. Wrocławską Orkiestrę Barokową poprowadził Paul
McCreesh, brytyjski dyrygent specjalizujący się w muzyce renesansowej i
barokowej, w latach 2005–2013 dyrektor artystyczny festiwalu Wraslavia Cantans.
A wspierał ją Chór NFM prowadzony przez Agnieszkę Franków-Żelazny.
Po części oficjalnej i wysłuchaniu Haydna, pozwolono publiczności nieco odpocząć i było to pociągnięcie bardzo trafne. Druga bowiem część koncertu wymagała otwartych i wypoczętych głów. Jak napisał w programie Piotr Matwiejczuk: Jednym z wyzwań stojących przed instytucjami muzycznymi jest oswajanie publiczności z nieoczywistymi brzmieniami, poszerzanie spektrum barw, które meloman będzie w stanie zaakceptować. Organizatorzy koncertu podjęli to wyzwanie. Repertuar dobrano starannie, acz z całą pewnością odważnie. Jeszcze przebojowa Orawa Wojciecha Kilara to kąsek, którym można kupić każdą publiczność. Wykonana brawurowo przez Orkiestrę Kameralną Leopoldinum pod batutą Hartmuta Rhode, znacznie podniosła temperaturę na sali. Ale już Mi parti Witolda Lutosławskiego, a zwłaszcza Hommage a Oskar Dawicki Piotra Mykietina (który był obecny na koncercie i osobiście podziękował artystom na scenie) mogły stanowić dla mniej osłuchanego widza niejakie wyzwanie. Orkiestrę Symfoniczną Narodowego Forum Muzyki prowadził jej obecny dyrektor artystyczny Benjamin Shwartz. Zmieniał się nieco układ i skład orkiestry, chyba po to, aby wszyscy mogli w tym dniu zabrzmieć na nowej scenie.
Po części oficjalnej i wysłuchaniu Haydna, pozwolono publiczności nieco odpocząć i było to pociągnięcie bardzo trafne. Druga bowiem część koncertu wymagała otwartych i wypoczętych głów. Jak napisał w programie Piotr Matwiejczuk: Jednym z wyzwań stojących przed instytucjami muzycznymi jest oswajanie publiczności z nieoczywistymi brzmieniami, poszerzanie spektrum barw, które meloman będzie w stanie zaakceptować. Organizatorzy koncertu podjęli to wyzwanie. Repertuar dobrano starannie, acz z całą pewnością odważnie. Jeszcze przebojowa Orawa Wojciecha Kilara to kąsek, którym można kupić każdą publiczność. Wykonana brawurowo przez Orkiestrę Kameralną Leopoldinum pod batutą Hartmuta Rhode, znacznie podniosła temperaturę na sali. Ale już Mi parti Witolda Lutosławskiego, a zwłaszcza Hommage a Oskar Dawicki Piotra Mykietina (który był obecny na koncercie i osobiście podziękował artystom na scenie) mogły stanowić dla mniej osłuchanego widza niejakie wyzwanie. Orkiestrę Symfoniczną Narodowego Forum Muzyki prowadził jej obecny dyrektor artystyczny Benjamin Shwartz. Zmieniał się nieco układ i skład orkiestry, chyba po to, aby wszyscy mogli w tym dniu zabrzmieć na nowej scenie.
Wnętrze dużej sali koncertowej NFM; fot. I. Ramotowska |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz