Cor mio non val fuggir, czyli Monteverdi na Zamku

Pierwszy z prawej Marco Vitale; fot. I. Ramotowska
Claudio Monteverdi
Madrigali guerrieri et amorosi
Zamek Królewski w Warszawie
9.01.2016

Wykonawcy: Julita Mierosławska, Iwona Lubowicz, Dorota Lachowicz, Karol Bartosiński, Wojciech Parchem, Adam Sławiński, Dariusz Górski, Artur Janda, Musicae Antiquae Collegium Varsoviense, dyr. Marco Vitale

Warszawska Opera Kameralna coraz mocniej stawia na muzykę barokową. Monteverdiego w tym sezonie słyszymy nie po raz pierwszy, ale muzyka Włocha, a zwłaszcza jego madrygały, we wnętrzach Zamku Królewskiego brzmią szczególnie dobrze. Zapewne dlatego, że była to właściwie muzyka przeznaczona dla takich właśnie wnętrz. Przecież madrygały to nic innego, jak wyrafinowana forma recytacji poezji, wymyślona i kultywowana na dworach włoskich arystokratów świeckich i duchownych w XVI i XVII wieku. Forma doprowadzona przez Monteverdiego do doskonałości i uprawiana przezeń w ciągu całego życia - wydał łącznie siedem ksiąg madrygałów i oddają one najpełniej ewolucje stylu i mistrzostwo wielkiego kompozytora.
Charakterystyczną cechą madrygału - z racji jego literackich konotacji - jest podążanie muzyki za słowem, które miało wówczas pierwszeństwo i za którego znaczeniem kroczyła forma muzyczna. Madrygał jest więc nieco amorficzny, nie możemy w nim odnaleźć zdecydowanych i określonych struktur, a linia melodyczna, jak skomplikowana i wyrafinowana by nie była - ma za zadanie oddać i jak najlepiej wesprzeć znaczenie recytowanej poezji.
I tak się właśnie dzieje. Kiedy śpiewacy opowiadają o miłości, słodkich pocałunkach i czułych westchnieniach - oddają śpiewem tęsknotę i namiętność. Kiedy zaś tematem madrygału jest wojenna chwała, nagle słychać tętent koni, zgiełk bitwy i szczęk broni. Tak właśnie ułożony został program koncertu - "Madrigali guerrieri et amorosi", czyli madrygały wojenne i miłosne. Spinającą obie części klamrą były więc dwa utwory: "Altri canti d'Amor" i "Altri canti di Marte" otwierające obie części koncertu. Ale nie dajmy się nabrać! Wojennych recytacji było w końcu niezbyt wiele, a prawdziwym tematem większości utworów są uczucia - i te, które odmalowują pasję, tęsknotę czy zazdrość, jak i te, które miłosną przygodę traktują jako rodzaj wojennej potyczki (Gira in nemico insidioso amore la rocca del mio core, czyli otacza wróg podstępny, Amor, twierdzę  mojego serca). Większość utworów wykonano w dość dużym składzie - sześciu, a nawet ośmiu śpiewaków, choć kilka utworów było bardziej kameralnych, na trzy głosy - raz męskie, raz kobiece. Zdecydowanie najbardziej poruszający był wykonany w drugiej części "Non havea Febo ancora - Lamento della ninfa", w którym solowemu głosowi sopranowemu towarzyszy, jak prawdziwie antyczny chór, trio głosów męskich. Kontrast skarg porzuconej i rozpaczającej dziewczyny i lirycznego, przepojonego współczuciem komentarza został mistrzowsko pomyślany i ułożony przez Monteverdiego, a wykonany ekspresyjnie przez dzisiejszych wykonawców. Co prawda Iwona Lubowicz nie była chyba w pełni dysponowana, ale za to Wojciech Parchem i Artur Janda spisywali się bardzo dobrze i za ich sprawą głosy męskie zdecydowanie dominowały podczas dzisiejszego koncertu.

Na pierwszym planie Iwona Lubowicz; fot. I. Ramotowska

Madrygały zostały przeplecione kilkom utworami instrumentalnymi, także innych kompozytorów. Znalazła się wśród nich niezwykle popularna "Ciaccona" Alessandra Piccininiego - wykonana na barokowej gitarze (Anna Kowalska) i teorbie (Anton Birula), a także szczególnie dla mnie urzekające "Lamneto sopra la morte Ferdinand III" Johanna Heinricha Schmelzera.
Mimo pewnych niedociągnięć, które dało się wysłuchać, nie w pełni idealnego "zgrania" głosów (ale Les Arts Florissants w Gdańsku zawiesili poprzeczkę zdecydowanie za wysoko!), a także współwybrzmiewania głosów i instrumentów, przyjemność z obcowania z muzyką Cremończyka jest zawsze duża, a zamkowe wnętrza zarówno akustyką, jak i klimatem, świetnie współgrają z muzyką barokową.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz