Przewrotny triumf Amora, czyli "Koronacja Poppei" Monteverdiego

Fot. I. Ramotowska
Claudio Monteverdi, L'incoronazione di Poppea
Wersja neapolitańska z 1651 r.
Opera Rara, Teatr im. Juliusza Słowackiego, Kraków
03.12.2015

Wykonawcy:
Giuseppina Bridelli (sopran) – Poppea
Margherita Rotondi (mezzospran) – Nerone
Xenia Meijer (mezzosopran) – Ottavia
Filippo Mineccia (kontratenor) – Ottone)
Salvo Vitale (bas) – Seneca
Jolanta Kowalska-Pawlikowska (sopran) – La Fortuna, Drusilla
Monica Piccini (sopran) – La Virtu, Valetto
Francesca Boncompagni (sopran) – Amore, Damigella
Alberto Allegrezza (tenor) – Arnalta
Alessio Tossi (tenor) – Nutrice, Soldato
Raffaele Giordani  (tenor) – Soldato, Lucano, Liberto
Mauro Borgioni (baryton) – Littore, Marcurio
La Venexiana, dyr. Claudio Cavina

Jak żałobne wieści niosą – to ostatnia Opera Rara. Od przyszłego roku skończą się wyprawy do krakowskiego Teatru Słowackiego, podczas których widzowie polscy mogli zobaczyć i posłuchać najlepszych światowych wykonawców w tak rzadko u nad grywanym barokowym repertuarze. Jeszcze tylko w marcu ostatnie Misteria Paschalia i włodarze Krakowa mogą przerzucić swoje dotacje na bardziej masową rozrywkę – przyda się na pewno więcej futbolu albo jakiś młodzieżowy festiwal sacro-song. A może lepiej wydać tę kasę na którąś z tak ostatnio modnych rekonstrukcji, np. rzezi galicyjskiej? Ale skończmy szutki! Tak naprawdę to jest nam bardzo smutno...

La Venexiana, przy klawesynie Claudio Cavina; fot. I. Ramotowska
Pożegnalny akcent cyklu Opera Rara był na pewno znaczący – to ostatnia opera „boskiego” Claudia, czyli L'incoronazione di Poppea w interpretacji najgłośniejszych dziś chyba speców od Monteverdiego, czyli zespołu włoskich madrygalistów La Venexiana pod kierunkiem Claudia Cavina. Zespół – zaledwie siedmiu instrumentalistów – brzmiał niebywale. Z jednej strony subtelnie i delikatnie, z drugiej jednak z takim bogactwem dźwięku, jakie potrafi stworzyć duża, wieloosobowa orkiestra. Ponad trzy godziny przebywaliśmy w innej rzeczywistości! Było pięknie!

Libretto Francesca Busunellego, weneckiego prawnika, jest nie tylko oryginalne, ale wręcz szokujące. Mamy parę kochanków – cesarza Nerona i piękną Poppeę, mamy też ich nieszczęsnych małżonków, nauczyciela Nerona Senekę i jego uczniów, młodziutką Drusillę zakochaną w Ottonie, mężu Poppei, poetę Lukiana i całą galerię dworzan – piastunki, służących, żołnierzy. No i oczywiście grę sił wyższych, czyli zakład pomiędzy Fortuną, Cnota i Amorem o to, kto tak naprawdę decyduje o losach świata. Jak myślicie, kto?
Żadna z występujących postaci nie jest sympatyczna, trudno właściwie którąkolwiek polubić. Główni protagoniści to ogarnięty seksualną obsesją cesarz i ambitna, wyrachowana kokietka – manipulują otoczeniem i sobą nawzajem, niszcząc swoich partnerów i każdego, kto staje im na drodze. Ich finałowy triumf – miłosny duet – do dziś wzbudza w widzach zażenowanie. Jest przejmująco piękny, ale jak może zwyciężać miłość tak samolubna, okrutna i grzeszna? Czy to właśnie jest ten triumf Amora? Takie uczucia rządzą światem?
Dla całej tej gamy niebywale prawdziwych i gwałtownych emocji znalazł włoski kompozytor doskonały wyraz. Nie wchodźmy teraz w muzykologiczne szczegóły, czyli ile w tej operze jest naprawdę Monteverdiego. Ile by nie było, dzieło to doskonałe i przejmujące do głębi!
Poza świetnymi muzykami podziwialiśmy całą gamę dobrych solistów. Wyróżniała się wyraźnie Giuseppina Bridelli jako Poppea – zmysłowa i zalotna, Filippo Mineccia jako Ottone – nie jestem wielbicielką jego metalicznego głosu, ale w swojej interpretacji świetnie i subtelnie operował emocjami postaci nieszczęśliwego małżonka Poppei. Świeża i radosna Jolanta Kowalska-Pawłowska była ujmująca zarówno jako Fortuna, jak i tragiczna Drusilla. Znakomity bas, Salvo Vitale to świetna partia Seneki. Alberto Allegrezza jako Arnalta zaśpiewał cudowną kołysankę w drugim akcie absolutnie po mistrzowsku. Nieco rozczarowały mnie dwa mezzosoprany. Margherita Rotondi była Neronem sztywnym jak kołek i zdecydowanie nie potrafiła oddać całej emocjonalnej dwuznaczności tej postaci. Jakby na drugim biegunie Xenia Meijer, tragiczna Ottavia, żona cesarza, zamiast monumentalnego dramatu odegrała histeryczne konwulsje – moim zdaniem najsłabsza interpretacja w tym spektaklu.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że posłuchanie tej niezwykłej opery na żywo, w teatrze, nawet w wersji koncertowej, to przeżycie warte każdej ceny i każdego trudu. Rozkoszowałam się nim przez trzy godziny, próbując zapomnieć, że to ostatnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz