Pergolesi na Opera Rara

Giovanni Battista Pergolesi, Adriano in Siria 
Grono solistów; fot. I. Ramotowska
03.03.2016
Opera Rara, Centrum Kongresowe ICE, Kraków

Wykonawcy: Franco Fagioli, Romina Basso, Artem Krutko, Juan Sancho, Dilyara Idrisowa, Keri Fuge, Capella Cracoviensis, dyr. Jan Tomasz Adamus

Ten spektakl miał już swoja renomę. Capella Cracoviensis z dokładnie tym zestawem solistów pokazała go w grudniu ubiegłego roku w Operze Królewskiej w Wersalu, odnosząc spektakularny sukces. Zresztą najważniejsi śpiewacy, Franco Fagioli i Romina Basso, to artyści cieszący się uznaniem, w pełni zresztą zasłużonym. Pewien przedsmak mogliśmy zresztą poznać – również w grudniu – gdzie pośród arii Caffarellego, wykonywanych przez Franca Fagiolego podczas koncertu na festiwalu Actus Humanus, była też jedna z głównych tzw. arii kurtynowych (kończących akt) właśnie z Adriano in Siria.
Opera nie przyniosła za to sukcesu swojemu twórcy. Giovanni Battista Pergolesi (1710–1736), młodzieńczy geniusz, zmarły w zaledwie 26 roku życia, znany jest głównie z dzieł religijnych, w tym najpiękniejszego chyba w historii muzyki Stabat Mater. Do historii przeszedł też jako twórca opera buffa, czyli przede wszystkim swego najpopularniejszego dzieła La serva padrona, pierwotnie dwuczęściowego komediowego intermezzo granego pomiędzy aktami dzieła "poważnego", czyli opery Il prigionier superbo. Ogromy sukces tego przedsięwzięcia zapewnił Pergolesiemu atrakcyjne zamówienie od najbardziej prestiżowej sceny neapolitańskiej, czyli Teatro San Bartolomeo. W październiku 1734 roku odbyła się tam premiera jego kolejnej opera seria – Adriano in Siria.
Jak doskonale wiedzą wielbiciele dzieł barokowych, najważniejsza jest informacja, dla kogo napisana została opera. W nowym dziele Pergolesiego głównym głosem miał być Gaetana Malorano, czyli Caffarelli. To postać legendarna, śpiewak o skali i umiejętnościach porównywanych z najwybitniejszym kastratem wszech czasów, czyli Farinellim. Caffarelli był gwiazdorem znanym z trudnego charakteru, a jego zarozumialstwo i kaprysy przynosiły mu popularność równie wielką, co zdolności wokalne. Dziś powiedzielibyśmy, że „gwiazdorzył” i był w takim samym stopniu artystą, co celebrytą.



Młody Pergolesi poszedł jednak wbrew obiegowym zwyczajom. Mimo że wiedział, że będzie dysponował tak wielką gwiazdą, poczynił w libretcie zmiany jakby umniejszające znaczenie tego faktu. Dostał do ręki bardzo popularne libretto cesarskiego poety Pietra Matastasia, które zresztą było używane przed nim i długo po nim (w sumie około 70 razy!). Poczynił w nim jednak daleko idące zmiany. Przede wszystkim wyrównał partie poszczególnych głosów, rozdzielając arie niemal po równo, a nawet zmniejszając znaczenie głównych protagonistów. Caffarelli dostał w końcu zaledwie cztery arie, w tym dwie kurtynowe, w ostatnim zaś akcie – tylko duet! Być może to spowodowało, że publiczność, spragniona obcowania ze swoim idolem, była rozczarowana operą i przyjęła ją z zupełnie niezrozumiałym chłodem. Adriano in Siria to ostatnie dzieło Pergolesiego wystawione w Neapolu – więcej oper u niego nie zamówiono.



Mając taki materiał i dysponując świetnymi głosami – partie przeznaczona dla Caffarellego śpiewał przecież Franco Fagioli, jedno z najbardziej dziś cenionych nazwisk spośród działających kontratenorów, a przez niektórych uważany za numer jeden! – nie można było zawieść krakowskiej publiczności. I faktycznie, było to świetne przedstawienie! Fagioli bez wysiłku radził sobie z technicznym wyzwaniem, jakim było śpiewanie partii o skali od a do h². A aria kurtynowa na zakończenie pierwszego aktu Lieto cosi talvolta, wykonana z towarzyszeniem oboju (świetna Magdaleny Karolak!), wywarła na słuchaczach wręcz piorunujące wrażenie. Niezawodna Romina Basso wystąpiła z właściwą sobie klasą, hiszpański tenor Juan Sancho, znany z październikowego spektaklu Siroe Hassego, śpiewał bez zarzutu. Kroku gwiazdom starali się dotrzymać młodsi – Dilyara Idrisowa jako Sabina i Artem Krutko jako tytułowy Hadrian (również kontratenor).



Ale i tak największe wrażenie robiła orkiestra. Capella Cracoviensis w przeciągu ostatnich kilku lat zrobiła tak niebywałe postępy, że aż trudno w to uwierzyć. Grała lekko i subtelnie, tam gdzie należy brawurowo, tam gdzie trzeba – lirycznie. Trudno się było doszukać błędów. Można chyba śmiało powiedzieć, że doczekaliśmy się orkiestry światowej klasy. A Janowi Tomaszowi Adamusowi należą się brawa równie gromkie, co znanym solistom.

Capella Cracociensis, przy czerwonym klawesynie Jan Tomasz Adamus; fot. I. Ramotowska



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz