Filharmonia Narodowa w Warszawie
19.01.2016
Wykonawcy: Lucía Martín-Cartón, Lea Desandre, Carlo Vistoli,
Nicholas Scott, Renato Dolcini, John Taylor Ward, Les Arts Florissants, dyr.
Paul Agnew
Właściwie to nie lubię
składanek. Nawet jeśli są w niej same przeboje. A może właśnie wtedy
najbardziej. Opera ma swoją dramaturgię – fale napięcia i odprężenia, chwile
dramatyczne, gwałtowne i momenty liryczne, sprzyjające zamyśleniu. Dzieła wybitne
– a takie są na przykład opery Heandla – doskonale prowadzą widza, manipulując
jego uwagą i nastrojem i trzymając w napięciu przez cały spektakl. A zważywszy
na to, że często są to bite trzy godziny, potrzeba naprawdę mistrza.
Inaczej z recitalem gwiazdy,
gdzie popisowe numery gonią jeden za drugim, napięcie utrzymuje się na tym
samym poziomie, żeby w końcu – często niespodziewanie – spaść w najmniej odpowiednim
momencie.
Dlatego ostrożnie
podchodziłam do dzisiejszego koncertu w Filharmonii Narodowej, podczas którego
Les Arts Florissants mieli przedstawić fragmenty dzieł kompozytorów przeróżnych
od Bancheriego i Stradelli, przez Haendla i Vivaldiego, aż po Haydna i Mozarta.
Właściwie pewna byłam tylko jednego – zespół francuski to artyści najwyższej klasy i
można liczyć w ciemno na znakomite wykonanie i to właściwie czego by nie
tknęli. I nie zawiodłam się!
Koncert został podzielony na
dwie części, a właściwie dwa pasticcia, ułożone z grubsza chronologicznie.
Tematem pierwszej części był nieszczęsny Orlando – rycerz zakochany bez wzajemności,
który swoją nieszczęśliwa miłość przypłaca szaleństwem. Wokół miłości wszystko
się wszak obraca, stąd obszerne fragmenty kantaty Amanti, olà, olà Alessandra Stradelli, otwierające i zamykające tę
część koncertu. Kulminacją zaś były dwie (konkurencyjne!) sceny szaleństwa
Orlanda: pierwsza z opery Georga Friedricha Haendla Orlando, wykonana brawurowo przez młodego kontratenora Carla
Vestoli, druga – z opery Antonia Vivaldiego Orlando
furioso – przetransponowana na głos barytonowy i wykonana przez Renata
Dolciniego. Usłyszeliśmy jeszcze kilka przebojowych arii, m.in. słynną Lascia la spina cogli la rosa z
oratorium Il trionfo del tempo e del
disinganno Haendla, a poszczególne arie były przeplatane recytatywami i
madrygałami XVII-wiecznych kompozytorów włoskich, w większości mniej znanych,
takich jak Adriano Banchieri czy Orazio Vecchi.
John Taylor Ward i Lea Desandre w scenie z intemezza Domenica Sarry |
Druga część to wyraźna zmiana
nastroju i epoki. Słuchaliśmy komicznych recytatywów, duetów, a nawet kwartetów
z oper Domenica Cimarosy, Josepha Haydna, fragmentów intermezzów autorstwa
Domenica Sarra, a nawet arietty skomponowanej przez Mozarta. Przeważał nastrój
buffo, a śpiewacy swobodnie i z lekkością podawali komiczne frazy, bawiąc się
przy tym równie dobrze jak publiczność. Paradoksalnie kulminacją tej części był
recytatyw i aria z kantaty Nicola Porpory Oh
se fosse il mio cor zaśpiewanej przez Vestolego
z towarzyszeniem solowej wiolonczeli. To barokowa wirtuozeria i liryka w
najczystszej postaci, która według scenariusza miała „zaczarować” artystów, ale
oczywiście oczarowała przede wszystkim publiczność.
Tak więc dostaliśmy to, co
dla baroku charakterystyczne – wszak pasticcia komponowali wszyscy barokowi
mistrzowie, nawet najwięksi – dzielili się aktami albo dopisywali swoje arie
do dzieł innych kompozytorów. Była to procedura w owym czasie powszechna, a
dziś w dobie postmodernistycznych i konwergentnych działań artystycznych – wydaje
się nad wyraz aktualna i... nowoczesna. Mimo że nie powstało dzieło jednorodne,
jednak scenariusz obu części był na tyle przemyślany, że nawet tak pstra mozaika
stylów i konwencji osiągnęła swoistą spójność.
No i wykonanie! Właściwie
mogłabym użyć wszystkich najbardziej egzaltowanych przymiotników, ale posłużę
się jednym: absolutnie doskonale, absolutnie perfekcyjnie, absolutnie
swobodnie! Jak pewnie trzeba się czuć w wykonywanym repertuarze, żeby móc nim żonglować
z taką swobodą i humorem!
Orkiestra Les Arts
Florissants to już legenda – założona w 1979 roku przez... zbiegłego przed
perspektywą udziału w wojnie w Wietnamie młodego amerykańskiego klawesynistę i
dyrygenta Williama Christiego, który tak się zasłużył dla przywracania
repertuaru barokowego, zwłaszcza francuskiego, że w 2014 roku otrzymał Legię
Honorową. Dziś zespół prowadzi często jego pierwszy zastępca Paul Agnew, przy
okazji znakomity tenor.
Carlo Vestoli ( siedzi pośrodku) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz