To był długo wyczekiwany koncert! Finał wrześniowego Festiwalu Oper Barokowych został niemal w ostatniej chwili przeniesiony na 12 listopada z powodu choroby artystów. Podejrzewam, że powrót po przerwie do tej samej partytury/roli mógł być dla nich trudny. Jednak dla widzów, złaknionych jakichkolwiek barokowych przedstawień, był prawdziwym rarytasem. Dlatego wcale mnie nie dziwi, że stawili się w Studio Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego tłumnie, żeby wysłuchać koncertowej wersji Haendlowskiej Alciny i przypomnieć sobie, choćby w ten sposób, atmosferę tegorocznej festiwalowej premiery.
O inscenizacji Alciny na scenie Małej Warszawy pisałam obszernie (tutaj), przygotowanie wersji koncertowej stwarza jednak zupełnie inne wyzwania. Oczywiście - brak scenografii i kostiumów, a także scenicznego ruchu, co dla spektaklu, w którym tak dużą rolę odegrał balet, było istotnym ograniczeniem.
Sama opera została również skrócona o jakieś pół godziny - wycięto większość recytatywów, a nawet niektóre arie. Chwilami nie przypominało to spektaklu operowego, a raczej prezentację arii z Haendlowskiego arcydzieła. Ale - Bogiem a prawdą - cóż to są za arie! Jak pisałam we wrześniu - Alcina to zbiór operowych przebojów, a każda, nawet najbardziej epizodyczna postać ma w niej ogromne pole do popisu.
Wykonawcy, pozbawieni kostiumów i wymogów ruchu scenicznego, mogli się w pełni skupić na interpretacji muzycznej. I właściwie to wykorzystali - wszystkie role były zaśpiewane równie znakomicie, jak w inscenizowanym spektaklu, a niektóre chyba lepiej!\
Przede wszystkim Olga Pasiecznika jako Alcina - znów była doskonała. Rozdzierające Ah, mio cor!, fantastyczne Ombre pallide, dramatyczna ekspresja bez zarzutu. Zdecydowanie królowała na scenie.
Równie dobra Anna Radziejewska jako Ruggiero. zwłaszcza w brawurowej Sta nell'Ircana. Choć arie liryczne - Mi lusinga i Verdi prati, obie przepiękne w swojej melancholijnej prostocie - wydały mi się niepotrzebnie udramatyzowane. Carestini też uważał je za zbyt proste, a później bisował podczas każdego przedstawienia!
Bardzo dobra Joanna Krasuska-Motulewicz w trudnej partii Bradamante - obie z jej brawurowych arii zostały wykonane bardzo efektownie. Dobra Olga Siemieńczuk jako Morgana - choć jej rola, podobnie jak partia Oberta w interprecji Joanny Lalek - zostały nieco okrojone (żal mi zwłaszcza Ama, sospira).
Karol Kozłowski wypadł nieco lepiej niż we wrześniu, najlepiej chyba w arii z pierwszego aktu Semplicetto. Za to Artur Janda, mimo epizodycznego udziału i wykonania tylko jednaj arii - nieodmiennie zachwyca siłą i ekspresją swojego głosu.
Znów wypada mi pochwalić Royal Baroque Ensemle prowadzony od klawesynu przez Liliannę Stawarz. Partytura została dobrze przemyślana i dostosowana do składu orkiestry, pięknie wypadły melancholijne partie solowe (klawesyn, wiolonczela). Aż żal, że to orkiestra zwoływana tylko raz do roku przy okazji festiwalu, choć wielu muzyków widujemy przecież często w innych zespołach, Chciałoby się słuchać gry tej orkiestry i pod tą ręką znacznie częściej!
Artyści zebrali całkowicie zasłużoną stojącą owację. A okrzyki bis! - brzmiące wręcz okrutnie dla wyczerpanych ponad trzygodzinnym koncertem artystów - wcale nie były tylko konwencjonalne. Na kolejną Alcinę będziemy przecież musieli czekać blisko rok, a tak chciałoby się częściej i więcej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz