Dagmara Barna |
Występ został skomponowany "klasycznie" - poszczególne arie przedzielono fragmentami koncertów Vivaldiego, które w Sali Balowej Pałacu na Wodzie brzmiały bardzo wdzięcznie i zgodnie z klimatem miejsca.
Arie dobrano oczywiście w taki sposób, żeby pokazać możliwości głosowe i interpretacyjne młodej sopranistki. Królował Haendel - co z jednej strony gwarantuje piękne i dobrze znane arie, z drugiej jednak stawia artystkę w ryzykownej pozycji. Każdą z partii wielkich heroin Haendla śpiewały przecież największe głosy w historii i każda jest obciążona ogromnym balastem wielu, także genialnych interpretacji. Podziwiam odwagę Dagmary Barny, ale muszę stwierdzić, że na tle takiego backgroudu trudno jej było olśnić słuchaczy.
Od razu zobaczyłam tragicznie komiczną Dalindy - oszukaną, sponiewieraną i pokutującą za własną naiwność. Rola Barny była jednym z najjaśniejszych punktów obsady spektaklu w Warszawskiej Operze Kamerlanej, na pewno dającym się zauważyć (moje wrażenia tutaj).
Partii Dorindy zaś z Orlanda to, po Emmie Kirkby, wyjątkowo trudne zadanie. A jednak Dagmara Barna była w tym spektaklu świetna! Jej dwuznaczna naiwnie kokieteryjna i lekko nadąsana pasterka była dla mnie - nie waham się tego powiedzieć - prawie uosobieniem tej postaci, modelową realizacją tej niezwykle przewrotnie napisanej partii (relacja tutaj).
Podsumowując - koncert wielce przyjemny, a Dagmara Barna - wielce obiecująca. Śledzenie jej kariery z pewnością sprawi - nie tylko mnie - wielka frajdę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz