wtorek, 25 września 2018

Juliusz Cezar w Poznaniu

Bohaterki opery: Sesto, Cornelia i Cleopatra;
fot. Bogna Dziewulska
Niestety Georg Friedrich Haendel nie napisał takiej opery. Żałuję, ale nic już na to nie poradzimy. Powstała za to opera Juliusz Cezar w Egipcie i to jedno z najpiękniejszych dzieł mistrza zawitało w ostatni weekend do Poznania. 22 i 23 września międzynarodowe grono wykonawców pod wodzą Paula Esswooda uczestniczyło w wystawieniu koncertowym tej opery na rozpoczęcie sezonu w Teatrze Wielkim w Poznaniu.
Od poprzedniej polskiej inscenizacji tej opery pod kierunkiem tego samego maestro zresztą minęło już dziewięć lat, więc czas był najwyższy!
Giulio Cesare in Egitto to prawdziwa kopalnia Haendlowskich przebojów - cudowna muzyka, przepiękne, różnorodne arie, znakomite pole do popisu dla wielu głosów.
Jak to wypadło w Poznaniu? Zapraszam do lektury mojej relacji!

środa, 19 września 2018

Juliusz Cezar zamiast Alciny

Dzisiejsze wykonanie Alciny w wersji koncertowej, które miało stanowić finał IV Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica zostało odwołane  z powodu choroby artystów, a właściwie przełożone na 12 listopada. Szkoda, oczywiście, ale - myśląc pozytywnie - ciesze się, że moja ukochana opera rozświetli nieco listopadową warszawska szarugę.
Za to już w najbliższa sobotę 22 września w Teatrze Wielkim w Poznaniu inna ze znanych oper mistrza Haendla, czy Giulio Cesare in Egitto. Opiekę artystyczną nad tym wykonaniem sprawuje Paul Esswood, który będzie też dyrygował orkiestrą. Opera zostanie wystawiona w wersji koncertowej, w oprawie graficznej (cokolwiek to znaczy) Michała Leśkiewicza. W roli tytułowej kontratenor Kacper Szelążek - nieustająca nadzieja polskiej sceny. Tolomea zaśpiewa Rafał Tomkiewicz, którego uczestnicy IV FOB mogli posłuchać podczas jednego z koncertów. Pozostałych wykonawców nie znam, ciekawi mnie zwłaszcza sopranistka Anna Gorbachyova - Cleopatra to bardzo duża i wymagająca rola, ciekawe, jak sobie z nią poradzi.
I tak intensywny wrzesień mija, a najbliższe miesiące nie zapowiadają się jakoś szczególnie rewelacyjnie. Program warszawskiej Filharmonii kiepski - dopiero w grudniu Orliński zaśpiewa w Mesjaszu!

sobota, 15 września 2018

Alcina, ach, Alcina!

Owacje po premierze 14.09.2018; fot. IR
To był dzień, na który długo czekałam. Podobno wielbiciele Haendla dziela się na dwa stronnictwa. Jedni kochaja Ariodantego, drudzy - Alcinę (tak jak fani zupy pomidorowej kochaja ją albo z ryżem, albo z makaronem). Ja zdecydowanie kocham makaron, tfu! Alcinę. Znam z nagrań kilka wykonań, bardzo różnych zresztą, ale to jak jedzenie rzeczonej pomidorowej przez szybę. Marzyłam, żeby zobaczyć moją ukochaną opere na scenie. No i wreszcie się udało. Wczoraj, 14 września, miałam niepowtarzalną okazję uczestniczyć w premierze Alciny w ramach IV Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica w zupełnie niezwykłym miejscu, czyli w Małej Warszawie na warszawskiej Pradze.
Obsada jak marzenie - w roli tytułowej Olga Pasiecznik (do tej pory śpiewała raczej Morganę, udowodniła, że na tę jedną z najbardziej dramatycznych haendlowskich ról w pełni zasługuje), jako Ruggiero - Anna Radziejewska (jak zwykle znakomita w rolach męskich, kolejna wybitna rola), jako Bradamante - Joanna Krasuska-Motulewicz (świetna), jako Morgana - Olga Siemieńczuk (również bardzo dobra), w drugoplanowych rolach Artur Janda, Karol Kozłowski, Joanna Lalek - wszyscy świetni, nie było słabych punktów w tej obsadzie!
Royal Baroque Ensemble pod kierunkiem Lilianny Stawarz, z Grzegorzem Lalkiem jako koncertmisatrzem, orkiestra, która do tej pory zawsze towarzyszyła festiwalowym premierom - fantastyczna! Byłam naprawdę zbudowana, jak znakomita orkiestra powstała przy okazji warszawskiego festiwalu - siedziałam dość blisko (zresztą wnętrze Małej Warszawy nie jest zbyt duże) i mogłam z bliska obserwować muzyków. To było wykonanie naprawdę bezbłędne!
Spektakl wyreżyserował choreograf i tancerze Jacek Tyski, stąd w spektaklu dużo tańca, a ruch sceniczny chwilami również bardzo taneczny. Na scenie pojawiło sie jeszcze sześciu tancerzy i epizodycznie Chór Collegium Musicum (przyznam, że partie chóralne wydały mi się obce, znałam do tej pory zupełnie inne wersje). Spektakl - mimo niewielkich skrótów - trwał z dwiema przerwami bite cztery godziny. Po premierze Mała Warszawa ugościła artystów i publiczność szampanem i przekąskami, stwarzając niepowtarzalną okazję do spotkań i rozmów. Dziś drugi spektakl, a w środę 19 września na zakończenie Festiwalu - wersja koncertowa w Studio Lutosławskiego. Ostrzę sobie na nią zęby - oczywiście!
Bardziej szczegółowa relacja tutaj.

wtorek, 11 września 2018

Serenata Haendla w Studio Lutosławskiego

Trójka solistów i orkiestra Gradus ad Parnassum; fot. IR
Czekam oczywiście na moją ukochana Alcinę, ale nie mogłabym odmówić sobie uczestnictwa w koncercie, na którym można posłuchać innego dzieła mistrza - serenaty Acis, Galatea i Polifemo.
To wczesne dzieło Haendla z 1708 roku. Istnieje inna wersja opery pastoralnej pod prawie tym samym tytułem: Acis i Galatea HWV 49 z 1718 roku z librettem w języku angielskim i w kilku wersjach (od jednego do trzech aktów). Całkiem niedawno - w styczniu tego roku - ten właśnie utwór przedstawiony został w katowickim NOSPR przez Gabrieli Consort & Pleyers pod batutą Paula McCreesha (wrażenia tutaj).
Treść serenaty Acis, Galatea i Polifemo jest oparta na "Metamorfozach" Owidiusza - szczęśliwe uczucie pomiędzy nimfa Galateą i pasterzem Akisem zostaje gwałtownie skonfrontowane z adoracją, jaka spotyka nimfę ze strony Polifema. Olbrzym nie przyjmuje odmowy i zraniony obojętnością wybranki zabija jej kochanka. Zrozpaczona Galatea zamienia Akisa w strumień, unieśmiertelniając w ten sposób obiekt swojej miłości. W późniejszej, "angielskiej" serenacie występuje kilka postaci dodatkowych, wersja włoska, której słuchaliśmy wczoraj, 10 września, w Studio Koncertowym im. W. Lutosławskiego, w ramach IV edycji Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica, jest rozpisana tylko na trzy głosy głównych bohaterów dramatu. Akisa śpiewała wczoraj Dagmara Barna, Galateę - Magdalena Pluta, Polifema zaś - Patryk Rymanowski. Grała orkiestra Gradus ad Parnassum pod wodzą Krzysztofa Garstki, dyrygującego od klawesynu.
Orkiestra grała w dość rozszerzonym składzie i spisywała się całkiem nieźle. Nie można tego niestety powiedzieć o solistach. Dagmarę Barnę słyszałam już kilkakrotnie i napisałam na jej temat wiele dobrego (np. po spektaklach Orlanda i Ariodantego). Była zdecydowanym filarem tego koncertu, choć ze swoim delikatnym sopranem jest raczej predestynowana do arii lirycznych - i te wypadły najlepiej.
Z kolei Magdalena Pluta ma głos silny i wyrazisty, jednak jeszcze zdecydowanie surowy, a Patryk Rymanowski był chyba głosowo niedysponowany (chrypka?).
Po raz kolejny przekonaliśmy, że "mały" Haendel jest równie wymagający, co wielki, a jego dzieła pozornie małego kalibru stawiają przed wykonawcami równie wysokie wymagania, co wielogodzinne opery. Cóż - swego czasu w jego teatrze śpiewały głosy najlepsze na świecie. I tak też powinno być dzisiaj. Czyli - czekam na Alcinę!


sobota, 8 września 2018

Gwiazda i pęknięta struna, czyli Orliński na Zamku

Jakub Józef Orliński na Zamku Królewskim w Warszawie
 8.09.2018; fot. IR
Za nami najbardziej wyczekiwany recital czwartej edycji Festiwalu Oper Barokowych, czyli występ Jakuba Józefa Orlińskiego na Zamku Królewskim. Organizatorzy zadbali o odpowiednią i prestiżową oprawę, publiczność dopisała nadzwyczajnie, gwiazdor dał popis, a fani zgotowali owacje - jednym słowem - koncert dokładnie taki, jakiego oczekiwaliśmy!
Orliński jest w tej chwili naszym "towarem eksportowym". Jego piękny, ciepły altowy głos bywa urzekający, urodą i scenicznym wdziękiem potrafi oczarować nawet sceptyków, no i na dokładkę - choć doceniają go na europejskich scenach, koncertuje także w Polsce, ostatnio nawet dość często. Miałam nawet wrażenie, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy wszędzie go było pełno - i w Teatrze Wielkim, gdzie wystąpił z recitalem, i w Krakowskim Centrum Kongresowym ICE, gdzie zaśpiewał w Haendlowskim Samsonie, i nawet podczas charytatywnego koncertu dla warszawskiej fundacji Śpiewaj. Ucieszyłam się, że to własnie on będzie główną atrakcją koncertów kameralnych Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica, choć żałuję, że nie zobaczymy go w żadnej roli operowej. Jest jeszcze artystą bardzo młodym - co ma swoje dobre strony (wdzięk i uroda) i złe (pewna interpretacyjna "naiwność"). To, co pokazał wczoraj w pełni, to ogromna biegłość techniczna i piękna barwa kontratenorowego głosu. A do dojrzałych interpretacji potrzebny jest, niestety, bagaż lat i doświadczeń, które przyjdą z czasem. Mam nadzieję, że zobaczymy kiedyś Orlińskiego na scenie w dużej roli podczas dramatycznego spektaklu i poznamy i tę stronę jego talentu.
Trzeba przyznać, że artysta spełnił oczekiwania publiczności, wypełniającej Salę Balową na Zamku Królewskim do ostatniego krzesła. Dobrze ułożył program, w którym dominował Vivaldi, począwszy od jego Stabat Mater po kantatę Amor hai vinto, przeplatając jego kompozycje utworami wcześniejszymi (Cavalli) i mniej ogranymi (Fago, Schiassi). Na bis oczywiście wykonał fantastyczną arię z Giustinia - Sento in seno ch'io pioggia di lagrime, jakby w prezencie dla swojej mistrzyni - Anny Radziejewskiej, która tydzień temu śpiewała tę sama arię na gali otwarcia festiwalu, a wczoraj siedziała w pierwszym rzędzie.
Śpiewakowi towarzyszył kameralny zespół Gradus ad Parnassum pod dyrekcja klawesynisty Krzysztofa Garstki, dodając do utworów wokalnych dwa instrumentalne "przerywniki" -  Concerto/Sinfonię e-moll RV 134 Vivaldiego i Sonatrę da camera op. 2 nr 4 Corellego (Ach! czemu Corelli tak rzadko gości na naszych scenach!)
I nawet przykry wypadek - pęknięta struna w skrzypcach Joanny Gręziak - stała się okazją do krótkiego dialogu z publicznością i nawiązania bezpretensjonalnego kontaktu z widzami. Zamiast katastrofy, mieliśmy niemal dodatkową atrakcję!


piątek, 7 września 2018

Barok niemiecki na IV FOB

Grupka wykonawców wczorajszego koncertu w Domu Polonii;
fot. IR
Za nami wczorajszy kameralny koncercik, na którym kilkoro młodych instrumentalistów - Ludmiła Piestrak, Ewa Chmielewska, Agnieszka Mazur,  Jakub Kościukiewicz i Ewa Mrowca - grało kameralne utwory Telemanna i Bacha. Koncert był też - w zapowiedziach - inauguracją nowego koncertowego wnętrza w Warszawie i muszę przyznać, że akustyka holu Domu Polonii przy Krakowskim Przedmieściu, w którym odbył się występ, jest całkiem niezła.
Po kilku początkowych kiksach muzycy wyraźnie się rozgrzali i z każdym utworem było lepiej. Pomiędzy partitami i suitami młody kontratenor Rafał Tomkiewicz zaśpiewał dwie arie z kantat BWV 22 i 12 Jana Sebastiana Bacha, a w finale cała grupa artystów wykonała Psalm 6 Telemanna i był to prawdziwie żywiołowy finał.
W sumie koncert (koncercik) bardzo przyjemny - poszłam z ciekawości, bo nie znałam wcześnie Tomkiewicza, a w Poznaniu za dwa tygodnie zaśpiewa Tolomea w operze Haendla - mam nadzieję, że podoła temu prawdziwemu wyzwaniu. Wydaje się obiecujący i z aktorskim zacięciem, ale to rola duża i wymagająca. Trzymam kciuki!

środa, 5 września 2018

IV FOB: "Farnace" - wersja koncertowa

Finał Farnace - 4.09.2018; fot. IR
Podczas ubiegłorocznego Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica premiera opery Antonia Vivaldiego Farnace była centralnym wydarzeniem. Pokazano ją kilkakrotnie w Teatrze Królewskim w Łazienkach, spektakl został też zarejestrowany przez Ninotekę. Jednak dobry zwyczaj wznowienia premiery po roku, podczas kolejnej edycji festiwalu, uważam za bardzo trafny - można coś sobie przypomnieć, coś porównać, a poza tym powtórzyć i odnaleźć tę samą przyjemność!
Bo niewątpliwie była to wielka przyjemność - spektakl został bardzo przyzwoicie zrealizowany, a obsada i wykonanie były (i są) na światowym poziomie. Bardzo więc żałowałam, że nie mogę zobaczyć jedynego w tym roku spektaklu w Łazienkach, ale na pociechę pozostała możliwość posłuchania opery w wersji koncertowej w Studio Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego - koncert odbył się wczoraj, 4 września.
Potwierdził w pełni pozytywne wrażenia z ubiegłego roku, świetną formę orkiestry kierowanej przez Liliannę Stawarz i dyspozycję solistów - przede wszystkim Anny Radziejewskiej w roli tytułowej, ale również Urszuli Kryger, Joanny Krasuskiej-Motulewicz (już się cieszę, że zobaczę ją jako Bramadamante w Alcinie!), Elżbiety Wróblewskiej, Kacpra Szelążka, Przemysława Baińskiego (chyba największe postępy od ubiegłego roku) i Jana Jakuba Monowida. To naprawdę przedstawienie na poziomie, którego nie powstydziłaby się żadna scena operowa w Europie!
I tylko żal, że publiczność dopisała średnio - czyżby wszyscy zmieścili się w Łazienkach w niedzielę?
I niestety duża pretensja do organizatorów - ustawienie solistów za orkiestrą to poważny błąd! Być może dobrze służący nagraniu, ale fatalnie wpływający na komfort odbioru przez widzów na sali. Części arii wprost nie dało się słuchać, a wiele wokalnych subtelności, modulacji głosowych i dynamiki śpiewu po prostu było niesłyszalne! Nie powtórzcie tego błędu podczas pozostałych koncertów w Studio!

poniedziałek, 3 września 2018

Namiotowa wojna, czyli "Gismondo, Re di Polonia" w Gliwicach

Gliwice, 2.09.2018 - Ruiny Teatru Victoria; fot. IR
Im więcej oper Leonarda Vinciego poznaję, tym bardziej jestem zdziwiona, że mógł popaść w kompletne zapomnienie. Jego muzyka jest naprawdę wyjątkowa i znakomita, inwencja melodyczna i talent sceniczny najwyższej próby. Mimo legendarnych trudności, jakie piętrzy przed wykonawcami, odkrywanie Vinciego warte jest wysiłku.
Właśnie dlatego ogromnie się cieszę, że świetne grono solistów - w większości bardzo młodych - oraz zespół instrumentalistów pod kierunkiem Martyny Pastuszki porwał się na nieznane dotąd publiczności dzieło Vinciego o wielce obiecującym (dla nas) tytule: Gismondo, Re di Polonia.
Nie dajmy się jednak zwieść temu tytułowi - treść opery ma niewiele wspólnego z Polską i jej historią. Co jednak zupełnie nie przeszkadza w recepcji fantastycznej muzyki Vinciego.
Na realizację dzieła zdecydowała się {oh!}Orkiestra Historyczna - chylę czoła przed działalnością i aktywnością tej formacji. Pracowitość ewidentnie popłaca - obecny poziom Orkiestry Historycznej w niczym nie ustępuje innym znanym europejskim zespołom!
Do projektów udało się pozyskać świetne i bardzo wyrównane grono solistów. Maxa Emanuela Cencica nie trzeba przedstawiać nikomu, kto zetknął się z operą barokową. Także Yuriy Mynenko i Dilyara Idrisowa to artyści, którzy dali się już poznać podczas koncertów w Polsce. Ale i pozostali młodzi śpiewacy: Aleksandra Kubas-Kruk, Jake Ardritt, Nicholas Tamagna, a przede wszystkim fenomenalna Sophie Junker spisali się znakomicie.
To był niezapomniany wieczór, wart podróży do Gliwic, a nawet do Wiednia, gdzie 25 września spektakl zostanie powtórzony. Wróżę mu duży sukces.
Szczegółowa relacja i wyjaśnienie, o co chodzi z tym namiotem, tutaj.

sobota, 1 września 2018

Festiwal Oper Barokowych - gala otwarcia

Bohaterowie wieczoru: koncertmistrz Grzegorz Lalek, Olga Pasiecznik, 
Anna Radziejewska, Lilianna Stawarz, Kacper Szelążek i Artur Janda; fot. IR
Dramma per Musica zaplanowała koncert galowy na otwarcie IV Festiwalu Oper Barokowych z prawdziwym przytupem. Udało się go zorganizować w naprawdę prestiżowym miejscu - na Zamku Królewskim. Wystąpiły prawie wszystkie największe festiwalowe gwiazdy, a program ułożono jak prawdziwą barokowa listę przebojów!
Czego tam nie było! Duet Io t'abbraccio z Haendlowskiej Rodelindy w wykonaniu Olgi Pasiecznik i Anny Radziejewskiej vs. duet Brame aver mille vitte Ariodantego wykonany przez Olgę Pasiecznik i Kacpra Szelążka. Brawurowe arie z oper Vivaldiego świetnie wykonane przez Szelążka (Nel profondo z Orlando furioso) i Radziejewską (Agitata da due venti z Griseldy), Artur Janda z kolei arią Sorge infausta przypomniał swoją znakomitą rolę czarodzieja Zoroastra z Orlanda Haendla, Olga Pasiecznik zaś znów była Cleopatrą i z niebywałą ekspresją zaśpiewała Se pieta z Haendlowskiego Giulio Cesare in Egitto. Trochę humoru wprowadził Artur Janda Purcellowskim What power art thou z Króla Artura - naprawdę zrobiło się zimno! Na koniec cała czwórka solistów wykonała Dolcissimo amore - finałowy chór z Siroe Haendla.
Jak przystało na galę po koncercie goście zostali zaproszeni na lampkę wina. Wspaniały wieczór i znakomita zapowiedź tego, co czeka nas w kolejnych dniach. Apetyt rośnie!