Standing ovation po spektaklu; fot. IR |
To się musiało udać: stary kompozytor (gdy Monteverdi tworzył Il ritorno'd'Ulisse in patria miał 74 lata), stary maestro (ale Sir Gardinerowi lat nie liczę, prawdziwy gentelman, nie wypada...) i dramat dotyczący ludzi dojrzałych i mocno poturbowanych przez los (ściśle mówiąc przez bogów - tych aroganckich egoistów wprost z greckiego panteonu). Gdy te trzy obszary wrażliwości spotkały się w jednym spektaklu - powstała zadziwiająca magia. Któż bowiem lepiej zrozumie starego awanturnika, zmęczonego, ale z głowa wciąż pełną szalonych pomysłów i starą kobietę, czekającą wiernie przez lata, zgorzkniałą, ale wciąż kochającą? Kto potrafi oddać ich dramat z tak zadziwiającym autentyzmem i tak niejednoznaczną emocją? Tylko prawdziwi, dojrzali mistrzowie. I nie ma znaczenia, że od perypetii Odyseusza dzielą nas tysiąclecia, a od Monteverdiego - stulecia. Dzięki mistrzostwu tego spektaklu mogliśmy wejść w ten dramat głęboko i bez reszty.
Przyznam szczerze, że choć kocham Monteverdiego i jego opery, jednak często po trzech godzinach słuchania zaczynała mi doskwierać monotonia afektowanej deklamacji, przeplatanej ariosami, ritonellami i symfoniami. Nic podobnego! Monotonia to ostatnie słowo, jakiego użyłabym, opisując wczorajszy koncert. Wręcz przeciwnie - najwyższe skupienie i... kompletny odjazd. Wizyta w alternatywnej rzeczywistości, którą z żalem opuszczałam po blisko czterech godzinach. Czy to nie magia?Pełna relacja już tutaj i tutaj (także treść opery z premierowa obsadą i dotychczasowe wykonania w Polsce).
A dziś Nieszpory Maryjne i Ensemble La Fenice Jeana Tubery. Monteverdi ponad wszystko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz