To moje drugie spotkanie z operą współczesną, po poruszającym monogramie Iaina Bella na festiwalu w Świdnicy. Inscenizacja Gwałtu na Lukrecji Benjamina Brittena zainteresowała mnie i ze względu na temat, i ze względu na interesujące zdjęcia i migawki z tego spektaklu. Postanowiłam sprawdzić, jak opera bardziej współczesna niż Haendel czy Mozart, a nawet Moniuszko, zabrzmi w Teatrze Królewskim w Łazienkach. Obejrzałam spektakl wczoraj, 26 listopada z Dorotą Lachowicz w partii tytułowej (gra tę rolę wymiennie z Anną Radziejewską).
Gwałt na Lukrecji to opera kameralna. Powstała w 1946 roku i szczupłość obsady zarówno instrumentalnej (13-osobowa orkiestra), jak i wokalnej (8 solistów) była uwarunkowana trudnościami powojennej rzeczywistości scenicznej. Jednak na warunki teatru w Łazienkach taka kameralna obsada wykonawcza wydaje się wręcz wymarzona.
Historia jest prosta, oparta na wydarzeniach opisanych przez Tytusa Liwiusza w jego historii Rzymu, a podejmowana również przez twórców w wiekach późniejszych, żeby nie szukać daleko np. przez Williama Szekspira w jego poemacie The Rape of Lucrece. Kanwą opery Brittena jest jednak sztuka Le Viol de Lucrece autorstwa Andre Obeya, którą zaadaptował zaprzyjaźniony z kompozytorem Roland Duncan. A w dzisiejszej dobie, gdy rośnie świadomość kultury gwałtu i sprzeciw wobec niej, ta historia nabiera szczególnego znaczenia.
Lukrecja i Kollatyn to kochające się małżeństwo. Podczas kampanii wojennej pod nieobecność Kollatyna pod jego dach wprasza się książę Tarkwiniusz i nocą gwałci panią domu. Lukrecja nie może znieść tego, co ja spotkało, i choć wstrząśnięty małżonek próbuje ukoić zrozpaczoną żonę, ta na jego oczach popełnia samobójstwo. Część wydarzeń, takich jak pijackie rozmowy w obozie rzymskich wojaków, przybycie Tarwiniusza do domu Kollatyna, scenę gwałtu i samobójstwo Lukrecji obserwujemy na własne oczy, część zaś jest nam relacjonowana przez dwie postaci narratorów, uosabiające chór męski i żeński. Nie tylko opowiadają nam o tym, co dzieje się poza sceną, ale też komentują wydarzenia. O ile relacje są zwykle ciekawe, o tyle komentarze próbujące w cała historię wpleść wątki chrześcijańskie, wydają się tyleż niestosowne, co pretensjonalne. Ten niepotrzebny wkład Duncana w opowiadaną historię jest najsłabszą stroną opery.
Muzyka angielskiego kompozytora jest natomiast wspaniała - nie tylko nadąża za akcją wydarzeń i je ilustruje, ale też w zupełnie niebywały sposób modeluje emocje odbiorcy. I od razu muszę oddać sprawiedliwość orkiestrze POK - mimo zaledwie 13 instrumentalistów brzmienie jest bogate, nasycone i w niektórych scenach wręcz monumentalne. Orkiestrę prowadziła Lilianna Krych i to prowadziła świetnie - wszystkie niuanse muzyczne wygrane zostały znakomicie, do ostatniej nuty.
Soliści z obsady, którą słyszałam są również godni pochwały. Dorota Lachowicz to przecież znakomity głos. Jej męscy protagoniści, czyli Remigiusz Łukomski jako Kollatyn i Grzegorz Żołyniak jako Tarkwiniusz starali się jej dorównać. Ja jednak chciałabym szczególnie wyróżnić oba chóry, czyli Joannę Talarkiewicz i Rafała Żurka. Oboje nasycili swoje partie do granic możliwości - emocją, refleksją i liryzmem. Interpretacja muzyczna w pełni wynagradzała bolesną niekiedy miałkość treści.Inscenizacja Kamili Siwińskiej wyjęła historię spoza ram czasu, scenografia i kostiumy, bardzo oszczędne i neutralne, nadały historii wymiar uniwersalny: przemoc i tragedia wybrzmiały w pełni. Większość pomysłów inscenizacyjnych była bardzo trafiona. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie scena nocnego galopu Tarkwiniusza, opowiedziana przez chór, i liryczna scena prządek w domu Kollatusa - obie świetnie pomyślane i znakomicie "wygrane".
Stwierdzam, że warto wyjść czasem poza barokową "bańkę" i przeżyć coś zupełnie innego. A Gwałt na Lukrecji to spektakl, który warto zobaczyć!
Byłam, widziałam, słuchałam Rafała i innych i szczerze polecam ��
OdpowiedzUsuń