 |
Philippe Jaroussky i zespół Artaserde, ICE Classic 2019;
fot. IR |
Francesco Cavalli jest kompozytorem trochę niedocenianym. W panteonie XVII wieku przyćmiewa go gwiazda wcześniejszego i bardziej znanego Claudia Monteverdiego. A przecież Cavalli skomponował 42 opery, a
L'Ercole amante - wystawiona na paryskim dworze z okazji zaślubin Ludwika XIV z Marią Teresą - była jednym z najgłośniejszych przedsięwzięć operowych swoich czasów (trwała sześć godzin!). Współcześnie Cavallego niemal się nie wystawia, a
Eligabalo sprzed trzech lat z Franco Fagiolim w roli tytułowej to chlubny wyjątek.
Muzyka Cavallego to kwintesencja opery XVII-wiecznej z jej dramatycznymi recytatywami i śpiewnymi ariami. Jest na pewno krokiem dalej w ewolucji opery włoskiej w stosunku do Monteverdiego, zwłaszcza jeśli chodzi o "łatwość" jego muzyki. Powodzenie Cavallego zależało w dużym stopniu od przychylności weneckiej publiczności, podawał jej więc takie "kawałki", jakie się wówczas podobały. A miał dużą zdolność tworzenia muzyki różnorodnej i bardzo wdzięcznej.
Philippe Jaroussky wydał własnie płytę z ariami z kilku oper Cavallego i krakowski koncert był wydarzeniem promującym tę płytę i w całości poświęconym sinfoniom i ariom z oper Cavallego. Bardzo udatnie dobranych. Są więc arie brawurowe (aria Cyrusa z opery
Ciro), liryczne (
Ombra mai fu z
Xerse), taneczne (aria Eumeny z
Xerse), żartobliwe (aria Nerilla z
Orminda) i wreszcie - w czym Jaroussky jest niezrównany - ekspresyjne lamenty (
Misero Apollo z opery
Gli amori d'Apollo e di Dafne czy lament Cyrusa z opery
Ciro). Poszczególne arie przeplatały podczas koncertu sinfonie z oper
Ercole amante,
Eligabalo,
Doriclea,
Orione,
Gli amori d'Apollo e di Dafne,
Giaskone i
Egisto. Nastrój był więc zmienny, a pewna monotonia charakterystyczna dla muzyki tego okresu w ogóle nie dawała się odczuć. Przede wszystkim dzięki znakomitej grze zespołu Artaserse - instrumentaliści w tym repertuarze czuli się naprawdę wyjątkowo dobrze. a mimo niewielkiego, zaledwie 12-osobowego składu grali "na bogato". Znakomicie się przy tym rozumieją z solistą, któremu towarzyszą przecież od lat.
No i sam Jaroussky! Trzeba przyznać, że potrafi dobierać sobie repertuar odpowiedni do aktualnych warunków głosowych. A te się niestety zmieniają i - jak to u kontratenorów - z wiekiem słabną. Dlatego w pełni rozumiem, dlaczego wybiera teraz głównie repertuar XVII-wieczny - potrafi go śpiewać lirycznie i ekspresyjnie, nie forsując głosu, zwłaszcza w górnych rejestrach.
No i ten sceniczny wdzięk! Mimo uwielbienia publiczności, nie pozuje na gwiazdora, któremu woda sodowa uderzyła do głowy. Bezpośredniością i poczuciem humoru potrafi ująć największych sceptyków. A poza tym jest wciąż świetny! Głos Jaroussky'ego, nawet osłabiony i wyraźnie niższy, jest wciąż czysty i lekki, technicznie bardzo sprawny i czarująco liryczny.
A wykonane na jeden z czterech bisów
Si dolce e il tormento Monteverdiego przypomniało mi, dlaczego ten blog i związana z nim
strona własnie tak się nazywają!