William Waterhouse, Tristan i Izolda, 1916 (domena pub.) |
To było
naprawdę mocne zamknięcie sezonu! 3 i 4 czerwca Filharmonia Narodowa
przedstawiła koncertową wersję opery Richarda Wagnera Tristan i Izolda:
w piątek akt pierwszy, w sobotę drugi i trzeci.
Legenda nieszczęsnych kochanków jest popularna i od wieków
obecna w kulturze. Dla przypomnienia: Tristan, rycerz króla Marka, eskortuje
Izoldę do zamku przyszłego męża, niestety wskutek zbiegu okoliczności wypijają
oboje magiczny napój i zakochują się w sobie. Izolda
wychodzi za króla, jednak miłość kochanków jest tak silna, że rujnuje
zarówno ten związek, jak i małżeństwo Tristana. W końcu - rozdarci pomiędzy
obowiązkami, honorem a nieprzepartą namiętnością - oboje umierają.
Równie interesująca, w dodatku zupełnie nie-mityczna, a jak
najbardziej realna jest historia samej opery. Mimo małżeństwa z Minną Wagner
i mimo wieku (50+!), życie uczuciowe i erotyczne Wagnera dalekie było od
banału. Inspiracją do rozdzierającego miłosnego dramatu był zarówno
romans kompozytora z Matyldą Wesendonck (nota bene żoną hojnego sponsora), jak i
rodzące się płomienne uczucie do córki Liszta, Cosimy, żony dyrygenta Hansa von
Bruhlowa, który zresztą poprowadził prawykonanie opery. Miłości bynajmniej nie
platonicznej, której owocem była ich córka... Izolda! Opera z takim "backgroundem" jest przesycona
namiętnością i to wcale nie artystyczną i duchową! Nie bez racji
dzieło uważano za niemoralne i gorszące. To prawdziwa pochwała miłości w każdym
wymiarze, także tej czysto fizycznej.
Dzieło od początku przytłaczało trudnościami wykonawczymi. Opera
wiedeńska, która podjęła się inscenizacji w 1864 roku, skapitulowała po 70
próbach, ogłaszając, że opera jest "niewykonalna". Pierwsza para
wykonawców, małżeństwo Malvina i Ludwig Schnorrowie, srogo za to zapłaciła -
Ludwig zmarł niedługo po premierze w wieku 29 lat, a Malvina nigdy więcej nie
wystąpiła na scenie - co stało się przyczyną narodzin legendy o dziele, które
"złamało" wykonawców.
Rzeczywiście, dla pary śpiewaków podejmujących tytułowe
role to wysiłek tytaniczny. Pierwszy akt należy do Izoldy, w drugim oboje
wykonują najdłuższy w historii opery 40-minutowy duet (w którym kompozytor
Virgil Thomson odnalazł siedem muzycznych orgazmów!), wreszcie akt trzeci to
popis Tristana - złamany i ranny umiera z tęsknoty za Izoldą. W Warszawie Jennifer
Wilson i Michael Weinius dźwignęli role, a ich śpiew zrobił na publiczności
warszawskiej naprawdę duże wrażenie. Orkiestrę FN i chór NFM poprowadził Jacek
Kaspszyk. Nie potrafię fachowo ocenić wszystkich niuansów wykonania, ale wydało
mi się ono bez zarzutu.
Inna sprawa to cena, która za wysłuchanie Tristana i Izoldy musi zapłacić publiczność i nie mam tu na myśli, bynajmniej, ceny biletów. W moim przypadku
była to tak potężna dawka wrażeń i emocji, że do dziś przychodzę do
siebie.
12 czerwca z premierą Tristana i Izoldy startuje Teatr Wielki - Opera
Narodowa. Wielbiciele mocnych wrażeń - to dla was niepowtarzalna okazja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz